Mam w głowie taki obraz ze wczesnego dzieciństwa. Oglądamy mecz piłkarski. Dla mnie to tylko zielony prostokąt, przez który od czasu do czasu przelatuje piłka, za nią sznur ludzi, okropne nudy. Ale dla mojego Taty, to jakieś niesamowite emocje. Widzę go wyraźnie. Dłonie ma złożone razem, jakby w modlitewnym geście, przygryza wargi, wzrokiem świdruje ekran. I nagle na boisku jakieś zamieszanie. Tata wciąga powietrze, bardzo wyraźnie przez zęby. Najpierw słyszę syk, potem Tata wznosi ręce go góry, następnie energicznie wsadza je w swoją gęstą czuprynę, jakby chciał pomasować głowę i odchyla się do tyłu. Kręci głową jakby czemuś zaprzeczał, mamrocze pod nosem jakieś miękkie przekleństwa, bo przy dzieciach nigdy nie klnie. A więc w stronę telewizora płyną teraz kurki wodne, które po drodze szlag trafia, Tata wzywa też w nieskończoność jakiegoś „pana”, mówiąc „panie panie”, a czasem „panie kochany”.
I jest mi Taty bardzo, ale to bardzo szkoda. Zostało mi to do dziś. Kiedy nasi przegrywają, myślę o nim. Że jest mu smutno, czego oczywiście nigdy nie przyzna, wzruszy tylko ramionami i powie „daj spokój, wcale mi nie zależy”. Ale potem pójdzie na jakiś spacer, poogląda drzewa, gdzieś się na moment zaszyje. Tam w ogrodzie pod drzewem zakopie swój smutek i wróci.
A kiedy wygrywają, jestem w euforii, bo wiem, że Tata cieszy się jak dziecko. Oczywiście, to taka radość reglamentowana, nie będzie skakał czy piszczał. Bo bez przesady, to tylko sport.
I całe dzieciństwo nie mogłam pojąć jednego. Skoro tym naszym tak źle idzie, skoro Tata po każdym meczu musi się gdzieś zaszyć, to czemu do drużyny nie wezmą jego?! Przecież wtedy by wygrali. Byłam zupełnie pewna, że Tata, nawet jako jednoosobowa drużyna, skopałby im wszystkim tyłki.
Przecież jak się kiwa, to nikt nie ma z nim szans! Kopie tak mocno, że piłka zamienia się w pocisk, biega tak szybko, że nikt nie może go dogonić, i nigdy, ale to nigdy nie jest zmęczony.
Dlaczego nie wezmą Taty?! Kiedy go w końcu o to zapytałam, roześmiał się: – No coś ty – oni są o wiele lepsi ode mnie.
O wiele lepsi od Taty?! To jest możliwe? To, kim oni w ogóle są?
Do dziś nie mam pewności, czy Tata miał rację. Moim zdaniem mógł zwyczajnie spróbować. Bo prawdopodobnie był lepszy od nich wszystkich.
Jako dziecko nie rozumiałam też, dlaczego nie został prezydentem. Przecież wszyscy by na niego głosowali. I wszystko byłoby dobrze. Dziś się cieszę, że nie został głową państwa, bo nikomu nie życzę bycia politykiem, ale dalej uważam, że wszyscy by na niego głosowali i wszystko byłoby dobrze.
Tata mógł też z powodzeniem zostać kierowcą rajdowym, tenisistą, stolarzem, prawdopodobnie nawet kosmonautą, gdyby tylko się troszkę postarał.
Kiedyś odwiedzili nas jacyś goście, podziwiali dom, który Tata budował sam, robił meble sam, kładł podłogi sam. Byliśmy malutcy i zupełnie przekonani, że nie było tam rzeczy, której Tata nie zrobił sam. I wtedy mój brat w geście uwielbiania wskazał na dywany i dumnie oświadczył:
– Dywany też tata robił sam!
Była nas piątka. Rodzice często zabierali nas na pobliskie Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. Upalne dni spędzaliśmy nad jeziorem. Mama zawsze pakowała pyszny prowiant. Pamiętała o wszystkim. W każdej starannie zapakowanej kanapce było tyle jej czułości. Uwielbiałam te kanapki. Lekko zwiędłe całodziennym przebywaniem w jakieś torbie na upale. Ser już topniał, wsiąkał w niego keczup, ale wychodziliśmy z jeziora tak głodni, że smakowały jak niebo.
Rodzice nie mogli zostawić nas samych, więc chodzili pływać osobno, a każde z nich miało ambicje, żeby przepłynąć jezioro wzdłuż i wszerz.
Siedziałyśmy z Mamą na kocu, kiedy Tata zanurzał się w wodzie, po czym zwinny jak ryba dawał nura i odpływał. Najpierw go obserwowałyśmy, a potem wypatrywałyśmy jego migającej w falach głowy. – Tam jest! – wołała mama. – Nieeee, to nie Tata – powątpiewałam. – Tam! Tam jest! Zobacz, to on!
A potem czekałyśmy, aż wróci. I znowu obstawiałyśmy, która spośród migających w toni głów jest jego.
Nie czekałyśmy z zegarkiem w ręku, ale zawsze mniej więcej czułyśmy, że za moment, kiedy wyłoni się z wody.
Az któregoś dnia ten moment minął, a Taty nie było. Mama nerwowo przyglądała się wodzie. Wstawała i siadała na przemian. Widziałam, że prowadzi sama ze sobą gwałtowny dialog. Jakiś głos wewnątrz kazał jej wzywać pomocy, a drugi ją uspokajał. Nie wiem, ile mogłam mieć wtedy lat, może dziesięć. Przyglądałam się mamie, coraz baczniej. Grunt umykał jej spod nóg jak ten miałki plażowy piasek. Spanikowała. Tacie coś się musiało stać – wyszeptała. – Nigdy na tak długo nie znikał.
Na ułamek sekundy zakręciło mi się w głowie. Wizja świata bez Taty była niedorzeczna. I w zasadzie zupełnie niemożliwa do wyobrażenia.
A po chwili dotarła do mnie druga myśl. Tacie mogło coś się stać? Przecież to zupełnie niemożliwe.
Tacie nie może się nic stać, bo to Tata. O jego szczególnej mocy byłam tak przekonana, że panika Mamy wydała mi się zabawna. Jednocześnie było mi jej żal – co za niepotrzebne nerwy.
Gdzie ten Tata popłynął? Mama usadziła nas na kocu, ostro przykazała, że nie wolno nam go opuszczać na centymetr, wręczyła mi pełnię władzy nad rodzeństwem i oznajmiła, że rusza na ratunek Tacie.
I kiedy pędziła w stronę ratowników, z wody wynurzył się on. Zadowolony i nieświadomy stresu, jaki zafundował naszej mamie. Niedoszłej wdowie z piątką malutkich dzieci. Przez moment krzyczeli coś do siebie, wymachując rękami. Aż Tata złapał ją mocno i przytulił z całej siły.
Jechaliśmy do babci, która mieszka w małej wiosce pod Radomiem. Mamy z nami nie było. Byłam już trochę starsza i siedziałam na przednim fotelu.
Nigdy nie bałam się z Tatą jeździć. Tylko z nim za sterami samochodu, potrafiłam beztrosko zasnąć, pewna, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.
Warunki pogodowe były straszne. Droga sama w sobie nieprzyjazna kierowcom. Dwa pasy jezdni, poorane dziurami. A wszyscy się spieszą. Wyprzedzają na drugiego, trzeciego i czwartego. Po bokach drzewa, a na nich gęsto rozwieszona mgła. Siąpił lodowaty deszcz i grudkami lodu osiadał na przedniej szybie. Wycieraczki machały niestrudzenie, Tata wpatrywał się w drogę przed nim, przysuwając co moment twarz bliżej szyby. Samochody sunęły niepewnie w tej mglistej listopadowej brei. I nagle, z białej zupy, wyłoniły się dwa malutkie światełka, zawieszone w powietrzu nienaturalnie wysoko. Światła olbrzymiego tira… Jego zwalista sylwetka zamajaczyła szaro w białej toni. Był na naszym pasie, jechał wprost na nas, wyprzedzał.
Wszystko zamarło, czas stanął. Zupełnie wyraźnie, jakby to było wczoraj, widzę twarz Taty, jak mierzy wzrokiem potwora pędzącego na nas czołowo, jak błyskawicznie ocenia pobocze, jak gwałtownie skręca kierownicę, jak miękko lądujemy w płytkim rowie. Jak płaczę. Tata przyciska mnie do piersi z całych sił i drży. Odwracam się. Na tylnym siedzeniu całe moje rodzeństwo śpi i nie wie, jak było blisko…
Mam 34 lata. Moja naiwna dziecięca wiara w nadludzką moc Taty w ogóle nie umarła. Odrobinę się może skurczyła, kiedy dotarło do mnie, że Tata jest tylko człowiekiem.
Do dziś, kiedy mój mąż podróżuje daleko, a zaniepokoi mnie hałas, wiem, po prostu wiem i nic tego nie zmieni, że Tata mnie uratuje. Że przyjedzie szybciej, niż ja zadzwonię.
Kilka lat temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Lublinie, moim sąsiadem był człowiek, którego panicznie się bałam – pijak, wyzywający mnie strasznie i grożący, kiedy tylko mnie widział.
Tata nieraz odgrażał się, że jak go dorwie w swoje ręce, to odechce mu się w ogóle picia.
Któregoś dnia wracałam do domu, moich dzieci pilnował Tata. Kiedy przekręcałam klucz w zamku, sąsiad wyłonił się zza rogu, jaka jakaś potwornie mroczna postać z filmu. Jego bordowa twarz z zaciśniętymi zębami, zbliżała się do mnie. Przez zęby cedził bluzgi, jakby pluł krwią i ropą. Palce zaczęły mi się ślizgać na kluczu, w ostatniej chwili zaryglowałam mu drzwi przed tym sinym, pijacki nosem.
Wpadłam do domu z łzami w oczach:
– Tato – krzyknęłam. On tam jest!
Nie musiałam powtarzać. Tata wypadł z domu jak pocisk.
Po chwili wrócił, jakby nigdy nic, poprawił koszulę na piersi i oznajmił, że już nie muszę się bać, bo sąsiad więcej mnie nie zaczepi.
I nie zaczepił.
Od świadków sceny, wiem, że Tata lekko uniósł go do góry, coś mu wyszeptał na ucho i odstawił na miejsce.
Od tego dnia byłam dla sąsiada powietrzem.
Drodzy Ojcowie, czytający tego bloga, czasem pytacie mnie, czemu tylko o matkach, a może coś o ojcach? I macie rację, po prostu sama jestem matką i piszę ze swojej perspektywy.
Wiem jednak, kim jesteście dla swoich dzieci. I że macie czasem gorsze dni i że wszystko do dupy. I nieraz musicie wyjechać, i na rodzinę zarobić. I że tak często głupio Wam się uzewnętrznić, głupio pójść na akademię do szkoły, bo może się rozkleicie, a przecież uczyli Was, że chłopcy nie płaczą. I te wyrzuty, że za mało czasu spędzacie z dziećmi.
Wasze dzieci raczej tego nie wiedzą. Dla nich macie nadludzką moc, uratujecie ich z każdej opresji, znacie odpowiedź na każde pytanie i nic Wam nie może się stać. Bo nie i koniec. Taty nie trzeba ratować, to tata jest od ratowania świata. Gdyby tata grał w piłkę, to nasi by wygrali. Gdyby był prezydentem, to wszystko byłoby dobrze, jak będzie trzeba, to poleci w kosmos.
Dosłownie kilka dni temu podsłuchałam Lolka przekomarzającego się z synem sąsiadów – rówieśnikiem. Wyliczali zalety swoich ojców. Który jest większym bohaterem, którego samochód pojedzie szybciej, który wygra wyścigi, który lepiej kopie piłkę, który dłużej wytrzyma pod wodą, który uniesie większy ciężar. Z wyliczanko-przechwalanki wynikało chyba tylko, że nie prawdopodobnie nie potrafią latać, chociaż w sumie nie wiadomo.
Więc pamiętajcie o tym Drodzy Ojcowie, według Waszych dzieci tylko latać nie umiecie. No, chyba że jesteście pilotami, wtedy umiecie już wszystko <3 I mówicie swoim dzieciom dużo dobrego, bo kto by nie chciał być skomplementowany przez ulubionego bohatera? Przecież od tego rosną skrzydła.
16 komentarzy
można się wzruszyć nie tylko dlatego że mam te same odczucia i sytuację z ze swoim Tatą, ale że jest to tak pięknie napisane! A przez ten tekst „Lekko zwiędłe całodziennym przebywaniem w jakieś torbie na upale. Ser już topniał, wsiąkał w niego keczup, ale wychodziliśmy z jeziora tak głodni, że smakowały jak niebo.” chce iść normalnie na plaże i moczyć się godzinami w wodzie jak za dzieciucha ??
piękne, wzruszające i takie naiwnie prawdziwe <3
ej! ale to chyba piszesz o Moim Tacie, bo popłakałam się jak bóbr <3
Czy o mamie, czy o tacie, czy o teściowej nawet, zawsze potrafisz mnie wzruszyć do łez :). Masz piękne życie Saro :)!!!
Czasem żałuję, że nigdy nie miałam taty i nie doświadczyłam ojcowskiej miłości. Miałam za to dziadka, który był najlepszym ojcem na świecie i był dla mnie zawsze, najbardziej wierzył, najbardziej wspierał, zawsze miał czas. Bardzo za nim tęsknię. Dziadkowie odchodzą zbyt szybko.
Pieknie napisane.
Świetny tekst! Łza wzruszenia była :*
Dzięki Saro za ten wzruszający wpis. Opisałeś także mojego Tatę- Superbohatera. Dla mnie. Zawsze i wszędzie. I jako 38 latka nie wyobrażam sobie żeby kiedyś go zabrakło..
Się popłakałam. Mój tata nie płacze, mama rzadko, a ja mam oczy w mokrym miejscu i łzy mi lecą często, i na weselu i na pogrzebie i na akademii w szkole. Zawsze było mi wstyd i je ukrywałam. Mój mąż nauczył mnie płakać bez wstydu. Jego wzruszaja informacje o chorych dzieciach i akademia w szkole też i w ogóle łez się nie wstydzi i jest to cudowne dla mojego syna bo on też się wzrusza dosyć często. Mój tata ma super moce, mój mąż ma super wrażliwość a ja mam wszystko:)
Jejku Sara, jaki piękny tekst!
Jak pięknie napisałaś ! <3 aż mi się łezka zakręciła w oku, bo ja niestety takiego bohatera w swoim życiu nie miałam.
Samych wspaniałości dla Ciebie i Twojego bohatera- Taty 😉
Pięknie napisane <3 Gratuluję, naprawdę świetny tekst!
Rozkleiłam się. Piękny tekst, dziękuję.
Przeczytałam dopiero dziś, bo bałam się rozleić. Słusznie. Mój Tata zmarł nagle w grudniu. I choć czasem mówił, że to nastąpi, myślałam, że w sumie nie wiadomo.
Wspaniale napisane.
Czytałam na części, ale i tak się poryczałam…
[…] wpisy. Piękna kobieta wewnętrznie i zewnętrznie. Zerknijcie chociaż na tekst o wszystkich tatach tego świata. No totalny […]