GODZINA DEMONÓW

Autor: Miss Ferreira

Z ponurych obłoków leniwie przemierzających nocne niebo, wyłonił się księżyc. Potem we wsi plotkowano, że coś w nim było, że wydawał się wymazany krwią, że zwiastował nieszczęście.
Mówią, że trzecia nad ranem to godzina demonów i diabłów. Piekło wypluwa je przez szczeliny w ziemi, a te wnikają w ludzi.
I tak właśnie się stało tamtej nocy, gdy czerwony księżyc był świadkiem potworności.
Dobrze, że człowiek nie może wniknąć do swojej przyszłości. Wszak każdy z nas chciałby zobaczyć swój żywot w aureoli pomyślności, jednak los bywa drapieżcą.
Gdyby Wdowa z naszej opowieści mogła ujrzeć swoją przyszłość, niechybnie oszalałby z trwogi.
Zobaczyłaby bowiem chatkę na skraju lasu. Skromną, lecz zapewniającą schronienie przed mrozem i deszczem. Zobaczyłaby siebie i trójkę swoich małych dzieci pogrążonych w dobrym, głębokim śnie i zegar wskazujący trzecią godzinę. Zobaczyłaby także, że ściana lasu za domem ożywa i zaczyna się poruszać. Wypełzają z niej złowrogie cienie, zbliżają się do chaty, ich twarze rozrywają upiorne uśmiechy. Zaglądają do okien, a ich zamiarów nie studzą nawet niewinne twarze śpiących wewnątrz dzieci. Upiory dają sobie nieme znaki. Nagle noc wybucha potworną łuną ognia. Chatka płonie. Języki ognia czołgają się do łóżka śpiących dzieci. Księżyc oblewa się krwią, kiedy z chaty wydobywa się nieludzki skowyt.

Łzy wdowy kapały gęsto na jej skromną suknię i wsiąkały w materiał, kiedy słuchała surowego wyroku Trybunału Koronnego.
Gdzie była sprawiedliwość? Wszak to ona w ostatniej chwili wyniosła dzieci z płonącej chaty, straciła cały skromny dobytek, ledwo uszli z życiem. Wiedziała, że sprawcami byli ludzie złego Magnata. Od dawna chciał jej odebrać tę lichą chatę i skrawek ziemi. Aż porwał się na ich życie. ICH ŻYCIE.
A teraz ona będzie ukarana.
– Czarci by lepiej sądzili niż lubelscy sędziowie!! – krzyknęła zrozpaczona, kiedy dwóch osiłków wywlekało ją z sali.

Ten sam czerwony księżyc przysiadł na czubku Wieży Trynitarskiej. Lublin pogrążony był we śnie, gdy wybiła północ. Gdzieś w oddali słychać było rytmiczny, nasilający się dźwięk.
Bruk miejski wypełnił się hałasem, kiedy woźnica popędzał konie. Nieliczni rozbudzeni dziwnym poruszeniem nocnym mieszkańcy, z przestrachem wyglądali na ulicę, sprawdzić co takiego się dzieje. W oddali pojawił się wóz, a jego majestatyczna sylwetka rosła z każdym świstem bata.
Zatrzymał się gwałtownie przed Trybunałem Koronnym. W powietrzu zastygła cisza. Oczy rozbudzonych mieszkańców łapczywie wpatrywały się w powóz, wyczekując w napięciu, kto taki śmiał nawiedzić miasto w środku nocy.
Nagle drzwi powozu otworzyły się i wysiadła zeń ponura postać w todze. Za nią kolejna i jeszcze jedna.
Sędziowie Trybunału? O tej porze? I choć księżyc tej nocy dawał ledwie widoczną czerwoną poświatę, niektórzy mogliby przysiąc, że nie były to ludzkie postacie, że zamiast stóp miały kopyta…
Mrok jednak pilnował ich tajemnic. Drzwi gmachu zamknęły się za nimi z łoskotem. Przed Trybunałem został jedynie woźnica. Głęboki kaptur skrywał jego oblicze, jednak lejce nie spoczywały w ludzkich dłoniach a w krogulczych szponach. Niektórzy mówili potem, że miał też rogi i oblicze samego szatana.
Tymczasem na sali Trybunału Koronnego rozbłysło wątłe światło pochodni. Przybyli sędziowie zajęli miejsca, wprowadzono skutą łańcuchami Wdowę. Pojawił się pozwany przez nią Magnat z obrońcą.
Rozpoczął się powtórny proces Wdowy. Sędziowie o krogulczych dłoniach z zainteresowaniem przeglądali akta sprawy, z niedowierzaniem kręcili głowami.
Magnat gubił się w zeznaniach, obrońca upijał się swoją piękną mową, Wdowa łkała.
Wysłuchawszy obu stron, sędziowie udali się na naradę.
Wszyscy oczekiwali w napięciu, gdy salę rozerwał hałas otwieranych drzwi. Sędziowie szli powoli, słychać było stukot kopyt, togi odsłaniały porośnięte sierścią pęciny.
Odczytano wyrok.
Za odrażający czyn, chęć spalenia żywcem dzieci i matki dla wątłej materialnej korzyści, sąd skazuje Magnata na dożywotnią karę lochów.
Przewodniczący składu sędziowskiego przypieczętował wyrok, wypalając na stole swoją czarcią łapę.
Tej nocy, gdy diabli wydali sprawiedliwy wyrok nad biedną Wdową, Chrystus z krzyża trybunalskiego odwrócił głowę i gorzko zapłakał nad podłą ludzką naturą.

Przeczytaliście właśnie lubelską legendę o Czarciej Łapie w mojej interpretacji. Wszystkie zdjęcia we wpisie pochodzą z mojego pięknego miasta.

Lublin. Uwielbiam to miasto.
Nie zawsze tak było. Jako nastolatka znałam wszystkie jego zakamarki, wydawało mi się wtedy małe i zaściankowe. Byłam pewna, że gdzieś tam hen daleko to dopiero są miasta.
Dziwiło mnie, że moja Mama, która przyjechała tu z Katowic, była Lublinem oczarowana, mówiła, że w życiu nie widziała tak zielonego miasta. Była zachwycona trolejbusami, studencką atmosferą radości, jego witalnością i przyjaznością.
Na początku studiów porzuciłam Mamę z jej zachwytami i Lublin z jego witalnością i pojechałam hen daleko do prawdziwego miasta. Do Londynu!
Jak wielkie czekało tam na mnie zakochanie! Najpierw sam Londyn, potem mój przyszły mąż. Do dziś o Londynie nie umiem myśleć bez wzruszenia i emocji. Półtora roku później wróciłam do Lublina. I wtedy zobaczyłam to miasto oczyma mojej Mamy. Uderzyło mnie, jak bardzo jest zielone, zachwyciły mnie te trolejbusy, ale najbardziej to, że wszędzie mogłam dojść tu piechotą. W Londynie wyznawałam zasadę, że jeśli gdzieś dojdę w 30 minut, to nie ma sensu korzystać z komunikacji. W Lublinie się czułam, jakbym nosiła buty siedmiomilowe. No i wróciłam na studia. Wtedy zrozumiałam, czym jest sielankowe, choć biedne życie studenckie.
Dziś jestem zwyczajnie dumna, że to moje rodzinne miasto. Uwielbiam pokazywać je ludziom, którzy wcześniej tu nie byli. Uwielbiam, kiedy są w szoku, jak tu jest pięknie i mówią „to taki mały Paryż!”.
Grożę im wtedy palcem i mówię: „hola hola! Jaki mały Paryż?! Lublin jest dużo większy od Paryża”.
Wiedzieliście o tym?
Dziś mam ogromną przyjemność wspierać niezwykły lubelski projekt, jakim są Avatary Miasta. Już na początku maja ruszają w Lublinie ogromne przedsięwzięcia turystyczne. Kamienica Legend i Kamienica Kryminałów. Będziemy mogli znaleźć się dosłownie w środku tych historii dzięki niezwykłej technologii.
Koniecznie zajrzyjcie na profil Avatarów Miasta i wyczekujcie, kiedy ruszą atrakcje.

Kilka ciekawostek na temat Lublina:

1. Lublin NAPRAWDĘ jest większy niż Paryż.
Ręka do góry kto z Was o tym wiedział? Od razu mówię, że ja nie miałam o tym pojęcia, oświecił mnie mój syn Lolek. Jechaliśmy akurat samochodem na jakąś dalszą wycieczkę, kiedy oznajmił:
„a wiecie, że Lublin jest dużo większy od Paryża?”.
Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni, kręcąc z niedowierzaniem głowami: „coś ci się musiało pomylić”.
A już po chwili gremialnie musieliśmy oddać mu honor, że zaiste miał rację, bo powierzchnia Paryża to 105,4 km2, a Lublina 147,4 km2.
Śmiało częstujcie się tą ciekawostką i zaskakujcie nią innych.
2. Lublin jest jednym z najstarszych miast w Polsce. Kronika Wincentego Kadłubka mówi, że został założony w 810 roku! Jednak sama nazwa Lublin pojawia się w tekstach źródłowych znacznie później, bo dopiero w 1228 roku.
3. Wiedzieliście, że Lublin był stolicą Polski? Co prawda tylko kilka dni, ale zawsze! 7 listopada 1918 roku Lublin został pierwszą stolicą wolnej Polski oraz siedzibą pierwszego rządu niepodległego kraju.
4. Lublin ma własną certyfikowaną potrawę, którą jest Cebularz Lubelski. W rozporządzeniu Komisji Europejskiej z 2014 roku przeczytamy, że cebularz lubelski to: „okrągły placek o średnicy 5-25 cm i grubości ok. 1,5 cm”. Farsz, jakim jest wypełniony, powinien mieć „złocistą barwę oraz zapach i smak swoisty dla pieczonej cebuli”.
Jako rodowita lublinianka mogę Wam powiedzieć, że przepadam wprost za cebularzami i bardzo długo byłam przekonana, że to przekąska znana w całej Polsce. Dopiero podróżując, zrozumiałam, że w wielu regionach ludzie nawet nie słyszeli o cebularzu i dopytywali mnie, co ja właściwie chciałam kupić.
5. Lublin jest zielonym i ekologicznym miastem. W 2021 roku dostał miano najbardziej ekologicznego miasta w Polsce według rankingu Europolis.
6. To w Lublinie w 1386 roku Władysław Jagiełło został wybrany królem Polski.
7. Kronika Wincentego Kadłubka mówi, że nazwa „Lublin” pochodzi od imienia siostry samego Juliusza Cezara, Julii.
Według kronikarza Juliusz Cezar wydał swoją siostrę za mąż za Leszka III.
Bardzo mi się podoba ta wersja i przymykam oko na to, że Wincenty Kadłubek słynął z wybujałej wyobraźni.

*Wpis powstał w ramach współpracy reklamowej z projektem Avatary Miasta.  *Avatary Miasta powstają dzięki wsparciu unijnemu – jako innowacyjny sieciowy produkt turystyki kulturowej w Polsce Wschodniej.

 

Podobne posty

4 komentarze

Karolina 26 lutego, 2023 - 2:40 pm

Świetna współpraca, Sara. Już parę lat temu zwróciłaś moją uwagę na to piękne miasto (i na cebularz:)). Na pewno odwiedzę, jak będę kiedyś w okolicach.

Odpowiedź
Miss Ferreira 1 marca, 2023 - 10:40 am

Koniecznie <3

Odpowiedź
Halszka 2 marca, 2023 - 5:15 pm

Co do ciekawostki nr 6 – rankingi rankingami, ale patrząc na betonozę i patodeweloperkę, które królują w Lublinie w ostatnich latach to z łzami wspominam czasy, kiedy byliśmy naprawdę zielonym miastem…

Odpowiedź
Izabela 11 marca, 2023 - 10:28 am

Ale mnie zachęciłaś do odwiedzenia Twojego miasta! Masz dar… Super piszesz, nie tylko o Lublinie, ale przepisy – super! Będę tu zaglądać :*

Odpowiedź

Napisz komentarz