Rok temu byliśmy u mojej przyjaciółki na imprezie. Wychodziliśmy jako jedni z pierwszych. Niespodziewanie na mojej szyi zawiesiła się nowo poznana dziewczyna i zaczęła zaklinać nas na wszelkie bóstwa, żebyśmy jeszcze trochę zostali. Im bardziej jej tłumaczyłam, że musimy już iść, tym mocniej jej ramiona zaciskały się na mojej szyi, aż w końcu wykrztusiłam na resztce oddechu, że musimy wracać do dzieci. Uścisk zelżał. Dziewczyna zrobiła dwa chwiejne kroki do tyłu, otworzyła szeroko oczy i czkając, z głębi trzewi wyrzuciła pytanie:
– To wy macie dzieci?!
– Tak mamy – odparłam z ulgą.
– Serio?! – dopytywała mrugając nieśpiesznie powiekami.
– Serio serio.
– Ale poczekaj, takie prawdziwe ludzkie dzieci, czy po prostu psy? – dociekała, kończąc pytanie czkawką.
Tymczasem nasze prawdziwe ludzkie dzieci są już tak duże, że sama muszę sobie zadać nieraz pytanie: „ale serio? To twoje?”.
Kiedy zakładałam bloga Zbynio miał trzy lata a Ąfel rok. Wtedy na blogu regularnie lądowały „opowieści z Ferreirowa”, a mój Facebook w szwach pękał od ich zabawnych tekstów i śmiesznych sytuacji, jak chociażby ta z supermarketu, kiedy spanikowana starsza kobieta, zawołała na widok Ąfla: „Jezus Maria, czy to dziecko nie poleci z tego wózka?!”, a rezolutny Zbynio ze stoickim spokojem trzylatki odparł: „wiadomo, że nie poleci, przecież nie ma skrzydeł”.
Jako matka nastolatki, która właśnie odbiła mi mojego chłopaka Taco Hemingwaya, powiadam Wam – notujcie teksty swoich dzieci, bo zaraz będą zamykać się w swoim pokoju ze swoimi myślami.
Na całe szczęście mamy w domu jeszcze Ąfla, który żyje we własnym uniwersum, gdzie nie ma żadnych podziałów: społecznych, czasowych, geograficznych, administracyjnych, terytorialnych, ŻADNYCH, wszystko każdemu można i jeżeli prezydentem miasta zostaje owad – na ten przykład żuk, to proszę podać jakieś sensowne argumenty, dlaczego miałby nim nie zostać, skoro biedronka może mieć własny sklep?
Ogólnie Ąfel postuluje uproszczenie świata i odrobinę więcej sprawiedliwości, bo dlaczego ona wylosowała najtrudniejszą datę urodzin? Przypomnij mi mamo jeszcze raz, kiedy są te moje urodziny? TRZYDZIESTEGO PIERWSZEGO PAŹDZERNIKA!
– Tego się nie da zapamiętać – załamuje ręce Ąfel i wraca do zadania domowego, gdzie ze zdania „Paweł, Andrzej i Jerzy idą na spacer” ma wypisać wszystkie imiona. – A Jerzy? – dopytuję.
– Przecież Jerzy to jest zwierzę – wzrusza ramionami.
Albo, kiedy tłumaczę dzieciom, że znajomość języków obcych to absolutna podstawa i że dzięki temu dogadają się z każdym na świecie, dla Ąfla kluczowe jest, czy z pingwinami również?
Bo z chłopcami nie musi. Chłopców nie lubi, chłopcy są wstrętni, nigdy nie będzie miała chłopca i nie może patrzeć, jak mama z tatą się całują, bo „to jest o-hy-dne!”. Kiedy wręcza nam rysunek, na którym się całujemy, mówi, że z trudem nas narysowała, to było obrzydliwe przeżycie.
Zresztą Ąfel wyrasta spod ziemi zawsze wtedy, kiedy zdążymy się ledwo dotknąć rękoma i krzyczy „ja z wami, ja z wami!!”. Przytula nas mocno i solennie obiecuje, że jak tylko umrzemy, zawsze będzie przychodziła spać na naszym grobie. Kochane dziecko.
Z ważniejszych pytań – dlaczego właściwie mówią na nas Ferreiry? Ile Bieszczadów jest w całych Bieszczadach? Na który Bieszczad wchodzimy dzisiaj?
Onegdaj w Ferreirowie wszystko sprowadzało się do kupy. Kupa sama w sobie wyczerpywała wszystkie tematy. Była śmieszna, ciekawa, fascynująca. Żadna historia nie musiała mieć puenty, o ile miała kupę. Obecnie zeszliśmy piętro niżej (albo wyżej, zależy jak patrzeć) i coraz częściej poruszany jest temat powstawania dzieci. I jeżeli dobrze słyszeli, to jest to tak obrzydliwe, że całowanie przy tym to pikuś. Córka mojej przyjaciółki z rozpaczą w oczach zapytała: Mamo i ty naprawdę musiałaś to zrobić z tatą, żebyśmy się urodzili? – Tak kochanie, ale tylko trzy razy – odparła na pocieszenie.
Na całe szczęście dzieci można jeszcze adoptować. Bo poczęcie ich to horror, ale wydanie na świat wcale nie jest lepsze.
– Ja już postanowiłam, że jeżeli kiedyś będę musiała urodzić dziecko to naturalnie, a nie z rozcinaniem brzucha, jak mama.
– A wiesz, że naturalnie to znaczy z pupy? – dopytuje Lolek, domorosły położnik, który z fascynacją obserwował rano, jak jedna mucha niesie na barana drugą.
– Wie-eem – przedrzeźnia go Ąfel.
– To ja tego dziecka nie będę dotykał – wzdryga się Lolek, a ja nie chcę mu mówić, że większość jego najlepszych kumpli i własna matka przedzierali się na świat przez czarną otchłań „pupy”.
Ąfel z fascynacją obserwuje moją bliznę po cesarce, dotyka i pyta, czy mnie boli.
– Nie boli, dzięki temu mam taki uśmiechnięty brzuch – tłumaczę – a w naszą rocznicę ślubu urodził się Lolek i to był najpiękniejszy prezent, jaki mogliśmy dostać – dodaję.
– Rzeczywiście, wielki mi prezent, że ci brzuch rozcięli.
A tak swoją drogą ciocia P. rozstała się z chłopakiem, bo nie chciał mieć dzieci, bo ich nie lubi (jak można nie lubić dzieci, zachodzi w głowę Ąfel), na to Lolek wzrusza ramionami i mówi, że wcale nie trzeba mieć chłopaka, żeby mieć dzieci i warto, żeby ciocia P. na przyszłość o tym pamiętała.
Zapamiętał Ąfel, który z coraz większym przerażeniem obserwował swój brzuch, każdego dnia trochę większy. W końcu miarka się przebrała, nie była dłużej w stanie ukrywać tragicznej prawdy i oznajmiła, że… ma w brzuchu dzidziusia, to pewne. Dotknij mamo z tej strony, tu są stopy, czujesz?
– Kochanie to nie są stopy, to pierogi.
Co za ulga!
A Lolek? Ciągle obiecuje, że będzie grzeczny, ale drobnym maczkiem na spodzie strony jest zapis „wiadomo, że nie na zawsze”. Poza tym ma uczciwą propozycję – może być grzeczny i nie będzie ryczał, jeśli będziemy mu za to płacić. Nice try.
Kiedy wraca z przedszkola, szczerze przyznaje, że był dziś nieznośny i bił się z Antkiem.
Poza tym ma głęboką wiarę, że wszystkie te martwe zwierzęta na poboczu umarły ze starości, a wcześniej miały dobre życie.
– Szanuj te Hot Weelsy – mówi ojciec statecznym tonem – kiedyś dorośniesz i będziesz mógł podarować je swojemu synowi.
– Nie dam mu żadnych hotweelesów, bo je bardzo lubię! – oburza się Lolek.
I wiecie, co w tym wszystkim jest najdziwniejsze, że jeszcze rok temu pisałam tak:
„Kiedy dziecko po raz pierwszy w życiu wypowiada słowo „mama”, to jeden z najbardziej poruszających rodzicielskich momentów. Przypieczętowanie najpiękniejszej z możliwych ról, jakie sobie wybraliśmy. Ocieramy wtedy łzę. Zapisujemy w pamiętniczku lub po prostu krzyczymy o tym na facebooku.
A później okazuje się, że słowo „mama” deklinuje się. Przez wszystkie przypadki emocji i sytuacji.
Moim absolutnym faworytem jest „powiem to mamie!”. Wykrzyczane zawsze w sposób histeryczny, jakby stało nad przepaścią i właśnie miało skakać, albo jakby ktoś je podpalał.
I tak jak w ciele matki, kiedy karmi piersią wytwarza się błogosławiona oksytocyna, tak zastanawia mnie, co się wytwarza w ciele matki, kiedy pada „powiem to mamie” i czy wkurw jest związkiem chemicznym?
Jest też „mamo”, ryczane w tak zwany „cały świat”.
– Mamoooo! – słyszę nagle, kiedy akurat zdążyłam się zaszyć w jakiś intymnym kąciku, żeby wydrzeć dniowi dwie strony książki.
– Mamooooo! – powtarza się głośniej.
A ja siedzę w tym kąciku i naprawdę nie chcę brać udziału w rykowisku. Przecież dzielą nas całe metry kwadratowe. Nie mogę odpowiedzieć. Muszę odwrzeszczeć:
– Tu jestem!!!!!!!!!!!!!!!! – a nie chcę wrzeszczeć.
– Mamooooooo! – w ryku wyczuwam już lekką irytację.
Nie wiem co robić. Albo wyjdę z siebie, albo wyjdę z pokoju…
– Mamooooooooooo! – irytacja przeradza się we frustrację. Wychodzę z siebie. Następnie wychodzę z pokoju.
– Tak słucham? – odpowiadam nienaturalnie spokojnym psychopatycznym tonem, od którego krok jest zaledwie do zupełnego amoku.
– Jest jeszcze wiosna, czy już lato? – słyszę.
– Winter is fucking comming – syczę w duchu przez zęby. – Już lato – mówię spokojnie, przełykając gulę szału.”
A teraz w domu jakby spokojniej. Cisza się szwenda po kątach i szuka kłótni. Nastolatka w swoim pokoju. Lolek u kolegi. Sofia na rowerze z przyjaciółką.
I znowu najmądrzejsza jest moja kochana Mama, która zawsze powtarza „poczekaj, jeszcze za tym zatęsknisz”.
Jeszcze nie tęsknię, ale coraz milej wspominam.
10 komentarzy
Ej, ale te historie to już w większości były!
Hah, czujna Czytelniczka <3 Były na fb, ale jak są na blogu można do nich łatwo wrócić 🙂
A to możliwe, że tylko na fb były 🙂
Ach! Bosko sie czytalo!❤
Wow!! Ąfel identyko jak moja siedmiolatka! Pani na półkolonii wczoraj powiedziała że jest jakby „oderwana od rzeczywistości”. Mają swoje światy, ale kurde, najgorsze że ktoś brutalnie ciągle te ich światy miażdży, siekierą obrąbuje do równych form, jedynie słusznych … 🙁
Ale fajne historie! Uwielbiam Twoje wpisy! Świetnie, że zamieszczasz je na blogu to nie zginą! Masz taki fajny styl pisania! Pozdrawiam serdecznie z Berlina!
Rycze i kwicze jak wariatka, dziekuje!!!
Pękam ze śmiechu! Z chęcią przyjrzę się poprzednim opowiastkom 😉
Cześć,
I jak tu nie kochać dzieci? 😀
Pozdrawiam,
Kasia
Bardzo ładnie napisane,co nie zmienia faktu że można nie lubić dzieci.