Budzik dzwoni na różne sposoby.
Czasem bywa łagodny. Podświadomość szepcze nam do ucha: „zaraz zadzwoni, nie bój się”. Nadpływa wtedy łagodną falą dźwięków. Może nie wyczekiwany, ale spodziewany, a to już duża różnica. Ale są dni, kiedy przepuszcza na nas kakofoniczny desant, gwałtem wdziera się do uszu, napierdala w tamburyn dnia. Jest intruzem w dobrym śnie. Kometą przynoszącą zapowiedź końca świata. To wtedy masz ochotę piznąć telefonem przez okno. Chcesz, żeby dzień się skończył, zanim się zaczął.
I tak było wczoraj. Zupełnie niespodziewanie coś eksplodowało przy moim uchu. Budzik. Załkałam. Naprawdę nie miałam siły wstać. Zdrętwiałą kończyną wykopałam pod kołdrą tunel do ciepłego ciałka, leżącego obok mnie, pogrążonego we śnie. Marynia pochrapywała tak smacznie, że z trudem opierałam się tej błogiej melodii. Dłonią wślizgnęłam się w gęstą czuprynę jej włosów i delikatnie połaskotałam. – Wstawaj – szepnęłam – musimy iść do szkoły.
Spod zwałów pościeli, wydobył się tylko zawodzący jęk. – Nieeeeeee – po czym rozmył się w kolejnej sennej fali. – Ja też nie mam siły, ale musimy wstać – wymamrotałam bez przekonania.
– Mamoooo, ale nie mogę wstać, nie dam rady – wymruczała Marynia.
Wygramoliłam się z łóżka i brnąc w sennych zaspach, dotarłam z trudem do pokoju, z którego wartkim strumieniem oddechów, wylewały się smakowite sny Lolka i Ąfla.
Z plątaniny kończyn wybrałam te najbardziej czułe na dotyk, delikatnie pieszcząc je opuszkami palców. – Hej, wstajemy – powiedziałam łagodnie.
Nic.
– Idziemy do szkoły.
Nic.
Spojrzałam na nich. Nierównomiernie wymazanych słońcem. Włosy Ąfla wiły się gęsto po pościeli, wpływając łagodną kaskadą pasemek, wprost do morza nieuporządkowanych kędziorów Loka. – Muszę zabrać tego bitelsa do fryzjera – przemknęło mi przez głowę.
Spali, wtuleni w ramiona beztroskiego Morfeusza. Między moim głosem, a ich świadomością były lata świetlne.
– Pieprzyć to – usłyszałam głos w głowie. – Pieprzyć – powtórzył z uporem.
A niech śpią – postanowiłam. Do szkoły pójdą jeszcze setki razy, dzisiejszy dzień zapamiętają.
I spali. Długo. Aż słońce rozpanoszyło się na balkonie.
A potem zwykły dzień, jakich są tysiace, zaklęliśmy we wspomnienia.
Bo jak to w życiu bywa, ze wszystkich dni szkolnych, najlepiej pamięta się wagary.
8 komentarzy
Cudownie, że potrafisz sobie czasem odpuścić. Jesteś niezwykła w swej zwykłosci…
Ja tez bym poszła na wagary i dała się wyspać swoim dzieciom i sobie rzecz jasna.
To najpiękniejszy tekst jaki czytałam o… wagarach! ?❤ Sama bym taki sobie chciała urządzić!
Aaaaaa… jesteś superMamą!!!
Wagary zafundowane przez mamę!:). Całkowicie Cię rozumiem bo też często mam ochotę zostawić moje skarby w domu. Czasami też całkiem świadomie pozwalam im ,,olać naukę,, jak jest fajna zabawa w piachu, łapanie motyli, podlewanie kwiatków na rabatce!! Może 2+2 będzie dla nich często równać się 5 ale za to wiedzą co to jest skrzyp i jak kumkają żaby!:)
Przepięknie <3 Masz rację, że takie dni pamięta się na długo. Chwile beztroski, poczucia, że czasem można, a nawet trzeba przełamać rutynowy plan dnia. Moja mama również pozwalała mi na takie "wagary" 😉
E tam, zaraz wagary. Oceny wystawione, już prawie wakacje!
Wagary najlepsze 🙂