Nie wiem czy Wam o tym wspominałam, ale mam bardzo bardzo mocne postanowienie, żeby pojednać się w tym roku z jesienią, i z zimą.
Nie może być tak, że przez dwie pory roku żyję tęsknotą za latem i nadzieją, że wróci. Tymczasem Lato przychodzi, jeb i znowu go nie ma. A ja staję się tym rozlazłym workiem na łzy, który z powodu braku masła w lodówce, potrafi rozlać się po całej kuchni:
– Kochanie, ty płaczesz?
– Nie…
– Ojej, a dlaczego?
– Bo nie ma masła…
– Nie smuć się, kupimy ci nowe.
– Ale ja marzyłam o bułce z masłem, ktoś zjadł moje największe marzenie!!
Gdybym na przykład poszła na jakąś terapię, żeby wyleczyć się z pór roku i zostałabym poproszona o opisanie jesieni, zrobiłabym to tak:
Piździ. Gluty. Łzy. Ciemno. Otchłań. Nie.
I wtedy wtedy terapeuta, zapytałby, czy aby przypadkiem na pewno nic, ale to nic dobrego nie kojarzy mi się z jesienią. I musiałabym stanąć przed nim w prawdzie i wspomnieć na słowa mojej przyjaciółki, która zawsze powtarza, że jesień to najbardziej stylowa pora roku i że nigdy nie wyglądamy tak dobrze, jak jesienią właśnie.
A ponieważ naprawdę chcę się pojednać z jesienią, to muszę stwierdzi, że zaiste – stylistycznie jest tu pole do popisu i pamiętam, upalne letnie dni, kiedy chciałam wyglądać stylowo, ale było stanowczo za gorąco, więc byłam skazana na tuzinkową półnagość.
Przyznaję, bywały chwile kiedy z rozrzewnieniem myślałam o kilku warstwach i kozakach. Kiedyś nawet natknęłam się na swoje zdjęcie w wełnianej czapce… To wyglądało naprawdę nieźle.
I nie powiem, przyjemnie jest się czasem utopić w camelowym oversizowym płaszczu, który już się nawet zdążył zakurzyć. Kupiłam też kilka grubych swetrów. I wyobraziłam sobie taka stylówkę: swetrzycho, spódnica w kratę, srebrne botki, a do nich jakieś pojechane kolorowe skarpety. I do tego szalik. Dorodny. No kuźwa, w lecie tak się nie ubiorę.
Nie wspominając o zwiewnej sukience pod mięsistym kardiganem…
No i o tych wszystkich trochę zardzewiałych kolorach, przy których letnie pastele to po prostu konfekcyjny plebs.
A później przychodzi zima i wiadomo – swoją ekstra wyszukana stylówkę musisz zatrzasnąć w jakimś pokrowcu termicznym. Stylistyczny powrót do dupy.
No ale! Najpierw muszę się pogodzić z jesienią, o zimie pomyślę później.
Tymczasem dzisiaj jestem takim trochę jesiennym liściem. Zardzewiałym, wesołym i naiwnym. Jeszcze nie wiem, że zaraz wchłonie mnie czeluść kałuży i ciemność.
PS Gdyby ktoś się zastanawiał, jak to możliwe, że pokalałam szafę koszulą z sieciówki na Z. do której deklaruję jawną niechęć, to odsyłam do wpisu, w którym zajęłam w tej sprawie jasne stanowisko.
marynarka – lumpeks
spódnica – Stradivarius %
bluzka – Zara (sprzed roku)
torebka – Paulina Schaedel
Zegarek – Apart Aztorin
okulary – Ray Ban
12 komentarzy
Ajj, ja bym zamarzła w takim stroju 🙁 I właśnie dlatego nienawidzę jesieni i zimy, bo jest zimno.. I znowu zaczynam odliczanie do wiosny, ciepłej wiosny, czyli do połowy maja..
Masz rajstopa czy nie masz rajstopa?
Pięknie ?
też mam takie postanowienie, ale jesień psuje je totalnie swoim wiatrem- kuźwa włosy lataja wszędzie, przyklejają się do szminki na ustach. bez szalika nie wyjdziesz bo zapalenie gardła murowane. raz miałam na sobie leginsy do sukienki bo teraz już za zimno na gołe kostki. brrrry
Ja już któryś rok z rzędu staram się cieszyć każdą porą roku. Nie jest to dla mnie łatwe, bo bardzo źle znoszę zimno i bardzo marznę, ale mimo to staram się cieszyć kolorami jesieni (są takie PIĘKNE), kasztanami, grubymi swetrzyskami, botkami, zakolanówkami i serialem pod kocem bez wyrzutów sumienia, że powinnam być może aktywniejsza. Zimą mam łyżwy (jeżdżenie na łyżwach to jedno z piękniejszych uczuć na świecie), i mam też wrażenie, że pewne rzeczy, elementy świata, mimo ciemności, zimą są wyraźniejsze. Cały czas nad tym pracuję, ale powiem Ci, Saro, że to dobra droga- w każdej porze roku jest coś magicznego, trzeba tylko zmienić optykę. Miałam kiedyś nauczyciela z Meksyku, który powiedział mi, że po kilku latach w Polsce zaczął czuć potrzebę tego przejścia przez zimę, żeby dojść do wiosny…że to dla niego prawie mistyczne. To było dawno i wówczas uznałam go za nieszkodliwego świra, ale to jego zdanie ze mną zostało do dzisiaj. Znad parującego kubka pachnącej cynamonem kawy życzę Ci wytrwałości w oswajaniu trudniejszych pór roku!
Jesień to moja ulubiona pora roku! Książki, kawa, herbata, można piec korzenne ciastka, poza tym zawsze wtedy mam najwięcej motywacji do działania. Mam nadzieję, że i Ciebie to w tym roku spotka 😉
Jakiś czas temu polubiłam jesień- kiedy znalazłam idealną czapkę. A jest to nie lada wyzwanie bo moja głowa wygląda dobrze tylko w kapeluszach. Ale idealna czapka sprawiła, że zaczęłam wyczekiwać na chłodne poranki żeby ją nałożyć 🙂
Muszę chyba pójść za Twoim przykładem i spróbować pojednać się z jesienią, a później z zimą!!! Postanowione!!!
uwielbiam jesień,to moja najlepsza pora roku.nareszcie opadną liście i będzie cokolwiek widać przez okno.
Bluzka z Zary jest OK, ale ta lumpeksowa marynara to moje senne marzenie :)!!!
Przepięknie wyglądasz w jesiennej odsłonie :)!!!
Saro, wyglądasz obłędnie! Te nogi!!! Co do jesieni, to jest dla mnie znośna tylko w słoneczne weekendy, kiedy kroczę przez kolorowy las i zbieram te wszystkie wspaniałe liście. Zima natomiast tylko pod kocem, przed palącym się kominkiem i kubkiem grzanego wina, z psem, kotem i mężem u boku no i oczywiście książką wspominającą lato ;P Poza tym te dwie pory roku mogłyby dla mnie nie istnieć. Pozdrawiam bardzo bardzo ciepło!
Omg, to zdecydowanie mój ulubiony wpis na Twoim blogu! A trafiłam na niego przypadkiem… Chyba byłybyśmy w tej samej grupie na terapii.
„Piździ. Gluty. Łzy. Ciemno. Otchłań. Nie.”
Dokładnie…
Ciekawa jestem czy udało Ci się jakoś pogodzić z jesienią.