BŁOGA NIEŚWIADOMOŚĆ

Autor: Miss Ferreira

Jak być może wiecie, kosmos to moja bajka. Niestety za daleko nie ulecę z kilku powodów. Pierwszym jest choroba lokomocyjna – chociaż uważam, że z wymiocinami, które nie podlegają prawu grawitacji jest o wiele mniej bałaganu i szczerze mówiąc, należałoby zmienić to prawo na Ziemi. Druga sprawa to mój paniczny strach przed lataniem. I tu znowu – brak grawitacji bardzo ułatwiłby im sprawę.

Zatem na dzień dzisiejszy kasting do NASA spokojnie mogę sobie odpuścić. A szkoda. Bo chętnie umieściłabym flagę Polski w jakimś zacnym miejscu.
Ale zbaczam z tematu. Tak naprawdę chciałam powiedzieć, że chociaż uwielbiam kosmos i szczerze miłuję gwiazdy to kompletnie nie wierzę, że mają na mój temat cokolwiek do powiedzenia. W ogóle nie wierzę, że mnie widzą. A tym bardziej nie znają mojej przyszłości.
Chyba więcej wiem z fizyki kwantowej niż z horoskopów. W teleturnieju „Jeden Z Dziesięciu” polegnę na pytaniu spod jakich znaków zodiaku są moi bliscy. I serio, spokojnie możecie mnie wkręcić, że są takie znaki jak ślimak, pływak czy rozwielitka. Ja sama urodziłam się 20 kwietnia (tak wiem, Hitler też się urodził 20 kwietnia, i co z tego?) i nikt nie wie (oprócz gwiazd) spod jakiego jestem znaku – byk to czy baran? Jestem zatem jakąś daleką krewną centaura.
W kwestii przewidywania przyszłości reprezentuję nurt – nieuleczalny agnostycyzm. Nie wierzę w to. Kropka.

Co więcej. Nawet gdyby prekognicja stała się odrębnym działem nauki i można by było iść do prekognitologa, jak do każdego innego specjalisty, który zamiast recepty wręczyłby mi spis treści na jutro, to NIGDY bym się tam nie udała z własnej woli.
Ktoś krzyknie – ależ dlaczego?! Jak to? To wspaniale znać przyszłość.
Posłużę się zatem hipotetycznym przykładem.
Oto dwa tygodnie temu idę na umówioną od dawna wizytę do najlepszego w Lublinie prekognitologa. Ten bada mnie skrupulatnie i wypisuje indeks wydarzeń na czternaście nadchodzących dni. Wychodzę z gabinetu i nie mogąc powstrzymać skrajnej ekscytacji, już w poczekalni oddaję się lekturze mojej najbliższej przyszłości. Lecz cóż to?! Ani wzmianki o wielkich sukcesach! Ani akapitu o euforii! Ani słóweczka o wzlotach.
Zamiast tego niekończąca się lista sromotnych upadków!
Sami zobaczcie:

Koncert spektakularnych klęsk rozpocznie Bronchitowe Preludium w wykonaniu samego Lorenza Ferreiry, który w graniu na krtani nie ma sobie równych. Co więcej, niestrudzony artysta będzie kołysał cały dom do snu, kwiecistą dumką na jedno gardło, czyniąc nieznośne październikowe noce, łagodnymi. Zachęci tym samym pozostałych członków rodziny do ćwiczeń na własnych krtaniach, gardłach i oskrzelach. Tak powstanie Wielogłosowy Chorał Ferreiriański, utwór idealny na długie zimowe wieczory.
Tamburmajorem orkiestry, dumnie dzierżącym termometr zamiast pałeczki, będzie Matka Ferreira. To ona z właściwą sobie wirtuozerią będzie rozrzucać ząbki czosnku po pięciolinii. Ona namaści gardła chórzystów olejem lnianym i tym z czarnuszki. Ona sama polegnie w bohaterskiej walce, kiedy podstępny wróg – Bezwzględna Angina, odbierze jej resztki godności. Ona porazi ją gorączką w jakiej ścina się białko i topi złoto, ona wsadzi jej głowę w imadło, poddając strasznym torturom. Ześle jej omamy i halucynacje o jakich nie śnili najwięksi dilerzy.
Tak będzie cierpiała Matka Ferreira, Słomiana Wdowa na okres siedmiu dni. Huragan za oknem i temperatura, której nie powstydziłaby się Arktyka, nie przyniosą jej ulgi.

I teraz sami pomyślcie. Przecież gdybym to wszystko wiedziała, oszalałabym z trwogi.
A tak, nieszczęścia stadami, przyszły na mnie znienacka i już po wszystkim.

Kiedy ja leżałam trawiona wirusem i gorączką, Lublin został poddany obróbce jesiennej i wygląda naprawdę zacnie, przyznacie?

PS Spójrzcie na mnie na tych zdjęciach, taka radosna i nieświadoma, czy to nie wspaniałe?








spodnie – Zara % | sweter – Front Row Shop (stara kolekcja) | płaszcz – lumpeks | buty – New Balance | torebka – Paulina Schaedel

Podobne posty

Napisz komentarz