Jak zapewne wiecie niedawno przeprowadziliśmy się do domu pod miastem.
Często prosicie mnie, żebym pokazała Wam naszą sypialnię, pokoje dziecięce, albo salon. Nie pokazuję, bo zwyczajnie… nie ma czego!
Nasza sypialnia reprezentuje styl iście japońsko-skandynawski. Otóż jest tam materac. Na tym zdaniu kończy się całe umeblowanie. To bardziej przypomina celę ascety niż małżeńskie gniazdko.
Przejdźmy teraz do pokojów dzieci – każdy ma łóżko i biurko. Voila!
W piśmie to jest nawet zabawne – przyznaję. Gardzimy tą dzisiejszą modą na meble – tym zbędnym dobrobytem.
Rzeczywistość bywa jednak nieco mniej śmieszna. Np wtedy gdy w stercie pudeł, będących garderobą, nie umiem zlokalizować bielizny. W swoim minimalizmie bowiem nie posunęłam się jeszcze do nienoszenia bielizny.
A zatem, jeśli potraficie sobie wyobrazić cztery ściany, udekorowane łóżkiem – to właśnie jesteście w Frreirowie.
Tymczasem plan na najbliższe miesiące jest taki, żeby po kolei urządzać pokoje.
Dlatego chętnie udałam się w ostatnią niedzielę do IKEA Po Sąsiedzku na warsztaty z urządzania mieszkania w duchu mysa. I kurde, wiecie co? Wróciłam do domu spokojniejsza – bo to, co najważniejsze już mamy.
Ale po kolei.
Mysa – co to w ogóle jest?
Te wszystkie najfajniejsze w życiu momenty – wspólne gotowanie, film ze znajomymi, planszówki, czytanie książki pod kocem, dobra herbata, poranna kawa, rodzinna kolacja. Cokolwiek.
To na co czasem czeka się cały dzień. Szwedzi mają na to własne słowo – to właśnie „mysa”, czyli umiejętność cieszenia się drobiazgami, celebrowanie codzienności, życiobranie!
Pamiętacie ostatni wpis? Pozwólcie, że zacytuję fragment:
„Nie mamy jeszcze ani ogrodzenia, ani tarasu, a bardzo chcieliśmy mieć jakieś miejsce, gdzie można wieczorem posiedzieć przy grillu, dobrej muzyce i lampce wina. Pomysł urodził się w naszych głowach w sobotę, a już w poniedziałek wieczorem altanka chybotała się na niepewnych nogach.
W następnych dniach przyjechały palety na meble, przesiedlaliśmy kwiatki, szorowaliśmy grilla, wyrywaliśmy chwasty, kosiliśmy trawnik. Prace uwieńczyliśmy rozwieszeniem żagla, powiewającego dumnie nad całością naszych prac, niczym ogrodowa flaga.
Do tej pory nie sądziłam, że kiełbasa z grilla może mieć wymiar mistyczny – ale ta, pierwsza w naszym „ogrodzie”, miała.
Kiedy po wszystkim, rozanieleni rozpłaszczyliśmy się na meblach ogrodowych własnej roboty, świerszczowy nokturn przewała teściowa, mówiąc „to jest właśnie wszystko”.
To, tutaj, teraz, kiedy jesteśmy razem, zdrowi, zmęczeni, kiedy nad nami rozwieszone gwieździste niebo, kiedy mamy aż tyle. To jest właśnie wszystko.”
To jest właśnie mysa.
Dom marzeń
Kiedy podczas warsztatów pojawiło się hasło „dom marzeń”, uświadomiłam sobie, że w mojej głowie „dom marzeń” nigdy nie był budynkiem, ale był stanem.
Odkąd pamiętam marzyłam o domu otwartym dla ludzi. Domu tętniącym człowiekiem. Takim, do którego ludzie mogą wpaść znienacka i zawsze będzie dla nich uśmiech. A jak trafią na dobry dzień, to nawet ciasto i ogórkowa.
I coś Wam powiem – mebli to tu u nas ze świecą szukać, ale za to ile miejsca do spania!
Jakiś czas temu w piątek po południu zajrzał do nas mój brat. Trochę się zasiedział – wyjechał w niedzielę wieczorem. Zbierał się do wyjścia kilka razy, ale jakoś bezskutecznie.
W końcu oznajmił „kurde, nie mogę stąd wyjechać, tu jest jak na wakacjach!” Kiedy to powiedział, uświadomiłam sobie, że oto marzenie stało się ciałem – mam dom, z którego ludzie nie chcą wyjeżdżać. O takim śniłam po nocach.
Dom jest dla ludzi
Nie miewacie takiego wrażenia, że zewsząd jesteśmy otoczeni zdjęciami obłędnych wnętrz, w których jest wszystko oprócz ludzi?
Kiedy zaczynaliśmy przygodę z domem, przepadłam w pinterestowych inspiracjach. Rozmarzona przechadzałam się po sterylnych wnętrzach, nieskalanych obecnością człowieka. A potem wracałam na przewróconą do góry nogami ziemię, gdzie obecność człowieka była widoczna aż nadto.
A właściwie obecność trzech człowieków w wieku dziecięcym.
Całe szczęście, że wracałam na tę ziemię, bo doprawdy – gdybym urządziła się zgodnie z wyobrażeniami, a nie rzeczywistością, to już dawno bym oszalała.
Na przykład marzyła nam się drewniana podłoga. Powoli jednak docierało do nas, że za tę podłogę zapłacimy workiem złota i zdrowiem psychicznym.
Oczami wyobraźni zobaczyłam jako moje dzieci torturują podłogę klockami lego. Jak jest tratowana obcasami. Jak w tym wierszyku:
„(…)tu szła pani na szpileczkach;
Tu szły słonie, galopowały konie
Jechał czołg”.
Koniec końców zdecydowaliśmy się na „dziecioodporne” panele winylowe i jak dotąd, bardzo sobie tę decyzje chwalimy.
Bo ostatecznie – do licha – dom jest dla ludzi, a nie ludzie dla domu.
I to był chyba najważniejszy wniosek jaki wyciągnęłam podczas tych warsztatów.
Dom jest dla ludzi, a nie dla telewizora
Zanim przeprowadziliśmy się do nowego domu, telewizor zawsze stał w salonie. Uwielbiamy razem oglądać filmy i seriale, więc wydawało mi się to naturalne.
Miałam taki zwyczaj, że zaraz po wstaniu, odpalałam kanały informacyjne. Nie siedziałam i nie oglądałam ich uważnie, ale lubiłam „kiedy tak sobie w tle coś szumiało”, a przy okazji się czegoś dowiadywałam.
Kiedy przeprowadziliśmy się do nowego domu, telewizor z powodu trwającego remontu i braku mebli, trafił gdzieś na górę i tam został.
Najpierw się okazało, że nikt za nim jakoś szczególnie nie tęskni, a któregoś dnia uderzyła mnie cisza – nagle dotarło do mnie, że to ten telewizor, który normalnie już od rana mi zawracał uszy.
Początkowo plan był taki, że telewizor będzie w salonie, ale dziś już wiemy, że do niczego nam nie jest potrzeby i w salonie nie ma czego szukać.
Tu jest miejsce na wspólnie spędzany czas i rozmowy. Telewizor zaś – jak się okazuje – ma zaskakująco mało do powiedzenia.
Postanowienia końcowe
Z niedzielnych warsztatów wracałam spokojniejsza. Znowu – spokojniejsza o świadomość, że dom marzeń już mam, po prostu brakuje w nim mebli!
Poza tym mam kilka ważnych postanowień:
1. Kwiaty kwiaty i jeszcze raz kwiaty.
Więcej kwiatów w domu! Rośliny mnie uspokajają. Poza tym są chyba najpiękniejszą możliwą dekoracją. Doskonale pamiętam, kiedy moi rodzice wprowadzili się do nowego domu – podobnie jak my dziś – nie mieli mebli – zamiast nich mama hodowała kwiaty!
A więc od dziś nie odmawiam sobie kupowania kwiatów.
2. Olać to.
Podczas warsztatów poskarżyłam się, że jeszcze nawet roku nie mieszkamy w nowym domu, a ściany już wymagają ponownego malowania! – No właśnie – na to chyba nie ma sposobu – ktoś westchnął. – Jak to nie ma? Jest. Trzeba to olać – padł głos rozsądku.
I faktycznie. Od dziś próbuję mocniej to olewać. Dopóki będą w moim życiu ludzie, dopóty będą znaczyć teren plamami.
3. Pamiętać, że dom jest dla ludzi.
4. Pamiętać, że dom jest dla ludzi.
5. Pamiętać, że dom jest dla ludzi.
Tymczasem w Ferreirowie:
*Wpis powstał we współpracy z IKEA Po Sąsiedzku
17 komentarzy
Jeżeli będziesz kiedyś jeszcze marzyła o drewnianej podłodze to szczerze polecam. Tylko pamiętaj że ponownie 'olać to’ jest kluczowym stwierdzeniem. Moja drewniana podłoga przy trójce dzieci pięknie(!!!) się starzeje. Rysy nie spędzają mi snu z powiek a piszą historię rodzinną w szlachetny sposób. To trochę jak z lnem- wiecznie pognieciony ale szlachetny, naturalny i nie do zastąpienia!
No po prostu uwielbiam Cię czytać! 😉
„Nie gadaj, tylko krusz!” 😀 Poprawiłaś mi poranek ;p
co do telewizora – popieram! u nas już od 7 lat nikt nie może znaleźć telewizora w całym domu bo zwyczajnie nie zakupiliśmy takowego urządzenia!! Jest czas na rozmowy, gry, wygłupy , spacery itd itd. Złodziej czasu i siewca zamętu niech wykorzystuje inne istoty!:)
Odkąd moja siostra zrobiła remont w mieszkaniu u niej „ludzie są dla domu”. Przestaliśmy do nich jeździć, ciągle biega ze ścierką a niech któryś z moich synów coś przestawi lub dotknie szyby w oknie…
wiesz, że wciąż (z pełną premedytacją) robię tak, że nie czytam wpisów zaraz po ich publikacji tylko kolekcjonuję je i biorę się za lekturę dopiero gdy są 3-4 zaległe…
Ty uzależniasz kobieto!
Czytałam niedawno książkę Wiśniewskiego. to jeden z tych autorów, który porusza mnie do najgłębszej krwinki i najdrobniejszego neurona. i tak sobie podczas lektury pomyślałam – podobnie mam z Tobą. czytając wpisy mam wrażenie, że mnie znasz, że zrozumiałabyś bez słów co siedzi mi w głowie! Jesteś dla mnie królową blogosfery (zaraz wyjdę na psychofankę) i gdybyś wydała się na piśmie (tak wiem, teraz każdy pisze itp. itd.) miałabym wszystkie książki! ale za takie pochwalne wpisy musiałabyś mi te książki oczywiście podpisać 🙂
Szwedzi mają swoje Mysa, Norwegowie Hygge, a my…? My – Matki Polki mamy wszechobecny wokół siebie dziecięcy bałagan, który jest najpiękniejszą ozobą naszych domów, prawda? ?
Och Saro ja chętnie do Ciebie wpadnę pobałaganię i posprzątam ;p haha uwielbiam Twoje wpisy <3
:)!!! Też czuję się spokojniejsza po przeczytaniu Twojego tekstu. Nasz dom nadaje się do generalnego remontu, ciągle jednak jest coś ważniejszego (np. wakacje nad morzem ;)) niż borowanie ścian. Poza tym w ,,salonie” mamy przepiękną dekorację z łapek wymazanych farbą, autorstwa Zosi i Hani i żal mi się jej pozbywać.
Telewizor już dawno nie jest w użyciu. Jeśli mamy ochotę na film, odpalamy laptopa :)!!!
Kwiaty… masz rację, to piękna dekoracja :)!!!
Na dodatek, jak dowodzi wakacyjna praktyka, bałagan nie przeszkadza w dobrych relacjach. A porządek zawsze sobie można zobaczyć w gazecie:))))
Super tekst i ładna kuchnia.
Jak się sprawdza zlew przy oknie? Wielki bałagan? I te pojemniki za zlewem (!) U mnie tam jest wiecznie woda 🙁
A u mnie jakoś nie – może zlew jest głęboki? Oczywiście czasem chlusnę tam wodą, ale generalnie nie ma z tym problemu.
W zeszłym tygodniu
W zeszłym tygodniu „odświeżałam z dziećmi pokój. Jeszcze nie ochłonęłam po tych atrakcjach, a on już nosi trwałe ślady użytkowania. Olewam.
😀
Zupełnie przez przypadek trafiłam na ten wpis i muszę powiedzieć że jest bardzo adekwatny do mojego stanu. Na wieś przeprowadziliśmy się ponad dwa lata temu. Od kilku dni jestem dumną posiadaczką mebli w salonie i to tylko dlatego że mój tata robi meble. Presja otoczenia na posiadanie jest tak ogromna że aż przytłacza. Cały czas słyszę o garażu który trzeba posprzątać i doprowadzić do stanu użyteczności o podwórku które jest dalekie od ideału o braku listew przypodłogowych zwisających kablach i długo można wymieniać nasze „niedoskonałości”. Umeblowanie z resztą też nie jest naszą inicjatywę choć przyznam że z meblami jest trochę łatwiej. Ale szczerze mówiąc to po co mi to wszystko kiedy nie mam czasu na to żeby spędzić czas ze swoją rodziną. Cały czas tłumacze że mogą doprowadzić garaż do porządku tylko muszę poświęcić na to mnóstwo czasu który mogę spędzić z dziećmi które są małe i chcą jeszcze ze mną się bawić przytulać. Niedługo urosną i będą miały swoje sprawy a ja mogę sprzątać garaż myśląc o tym jak kiedyś mnie potrzebowały.
O majjjjj gad… sedno… siedzę tutaj u Ciebie i czytam po kolei albo to co przed oczy wpadnie. Fajnie tu masz 🙂
Zdecydowanie się zgadzam iż dom to „stan umysłu w miejscu x” a kwiaty być muszę w ilości prawie hurt!
Ludzie – też, uwielbiam jak są i mam z kim się dzielić 4-rema kątami 🙂