Tego dnia gęsty żar lał się z nieba wprost na moje plecy, dosłownie dzień wcześniej przyprażone do czerwoności. Niemrawo wodziłam grabiami po działce, mozolnie wyrównując ziemię i wydłubując z niej kamienie. Kilka metrów dalej tę samą czynność wykonywał mój mąż.
Co moment przystawałam, zdejmowałam rękawice ochronne, robiłam łyka wody, rozmasowywałam odciski na dłoniach i łkałam, widząc, ile jeszcze zostało terenu do przepracowania. Przy każdym ruchu, w ziemię wsiąkały moje soczyste bluzgi i pot.
Grabie szurały miarowo, słońce zatrzymało się na moich plecach, powietrze zamarło.
Ze wsi dochodziły odgłosy różnych maszyn rolniczych. Ulicą koło domu, co moment żwawo gnał któryś z sąsiadów. Zatrzymywałam się wtedy, patrząc, jak pojazd znika w obłoku kurzu. Zawsze to dodatkowy wdech.
W pewnym momencie zza zakrętu wyłonił się znajomy traktor, to sąsiad mieszkający pod lasem. Nie znamy się, zawsze wołamy sobie dzień dobry. Już uniosłam w górę dłoń, żeby go pozdrowić, kiedy zobaczyłam, że ten gwałtownie się zatrzymuje, wyskakuje i krzyczy:
– Pani sąsiadko, nie d a się patrzeć jak wy to ręcznie robicie, ja raz-dwa przejadę traktorem!
I zanim zdarzyłam zaprotestować, podziękować, zapytać, czy ma czas, już otwierał bramę na naszą działkę.
Wzruszeni patrzyliśmy z mężem, jak pod ostrzami bron znikają całe połacie ziemi.
Po chwili sąsiad odjechał. Nic w zamian nie chciał.
***
Zepsuła nam się lodówka. Zaraz po gwarancji, draga jak sto diabłów, wymarzona lodówka mojego męża – z kostkarką. Zupełnie się wyłączyła już pierwszego dnia z całej fali nadciągających upałów.
W jej martwym wnętrzu pływały składniki na kolację, wczorajszy obiad i kluski z truskawkami.
Stałam przed tą lodówką zupełnie bezradna, aż w końcu sięgnęłam po telefon, szukając serwisu AGD. Wszędzie, gdzie dzwoniłam, słyszałam to samo: ma pani kłopot, bo jak po gwarancji, to spore koszta, dziś nie przyjedziemy, może jutro, z opisu wygląda, że gruba sprawa, pewnie będzie to droga impreza, no tak, ale, jak po gwarancji itd…
Ale gwarancja dopiero co się skończyła, a poza tym jest upał, co ja zrobię z tym jedzeniem, jak ja dzieciom coś ugotuję? – mówiłam, chyba bardziej do siebie niż do osoby po drugiej stronie słuchawki, aż poczułam w gardle drażniącą gulę, opadły mi ręce i rozpłakałam się w tej kuchni, gdzie było trzydzieści stopni, dziesiątki much i góra zepsutego jedzenia.
Po chwili przywołałam się do porządku, wyzwałam od idiotek, co ryczą z tak durnego powodu, wzięłam głęboki oddech, łzy wtarłam w twarz i od nowa zaczęłam myśleć co do licha z tym sajgonem zrobić.
Na schodach usłyszałam szmer. Jakieś szepty, ciche dyskusje. Szmer skradał się w moją stronę, aż do kuchni weszła trójka moich dzieci, wszyscy z potwornie zafrasowanymi minami. Już chciałam ich ofuknąć, żeby uciekali, to zły moment, bo jestem zdenerwowana, kiedy wyciągnęli do mnie rączki. Każdy trzymał przed sobą skromne oszczędności życia.
– Mamo, nie płacz, mamy dla ciebie pieniążki na nową lodówkę – powiedziała zmartwiona Sofia, a ja poczułam, jak gula w moim gardle pęcznieje od nowa.
***
Siedzieliśmy wieczorem przy zgaszonym świetle, żeby nie zauważyły nas komary. Zmrok częściowo wchłonął w siebie nieznośny upał ostatnich dni. Na dworze szumiał zraszacz. Tego dnia zobaczyliśmy, że trawa zaczyna wschodzić i poczuliśmy się trochę jak na USG pierwszej ciąży.
Niemrawy wiatr poruszał powietrze. Mieliśmy czym oddychać. Byliśmy padnięci po całym dniu ciężkiej pracy i jednocześnie tak strasznie szczęśliwi.
Przywarłam do niego mocno, żeby nic nie zauważył. Ciągle jeszcze pachniał mydłem Nivea, które tak lubi. Wcisnęłam oczy mocno w jego koszulę.
– Nie musisz się wstydzić, ja też się wzruszyłem, choć sam nie wiem czym – szepnął, gładząc moje włosy.
O co to chodzi, że im człowiek starszy, tym łatwiej o gule w gardle i trzeba się nauczyć, jak niezauważalnie przełykać łzy?
kombinezon – H&M | biżuteria – Apart | manicure – Agata Aniołkowska
9 komentarzy
Z tą kiełkującą trawą to jest prawda! Niesamowite uczucie 🙂
Bardzo trafnie to ujęłaś Saro. Zawsze z przyjemnością czytam Twoje posty. Niewiele już takich perełek w blogosferze. Pozdrawiam Cię serdecznie i Twoją Rodzinkę też.
Długo zastanawialam się kogo przypominasz mi swoim stylem pisania – który, nawiasem mówiąc, uwielbiam, ale to już chyba pisałam :). Dzisiaj mnie olśniło – Chmielewską! Podobne lekkie pióro, gdzieniegdzie sprytny dowcip. Mam nadzieję, że nie uraziłam, ja osobiście Chmielewską ubóstwiam i jej książki pochłaniam, tak samo jak Twoje wpisy – nałogowo, nawet jeśli czytałam je już po milion razy.
Pozdrawiam,
Cześć,
Racja. Trzeba umieć doceniać życie 🙂
Pozdrawiam,
Kasia
Wzruszyłam się do łez,
[…] – Mamo, nie płacz, mamy dla ciebie pieniążki na nową lodówkę – powiedziała zmartwiona Sofia, a ja poczułam, jak gula w moim gardle pęcznieje od nowa. Czyli Sara Ferreira, znana też jako Miss Ferreira, i ten słynny gul w gardle. […]
Jak ty to robisz to ja nie wiem. Zdjęcia dopasowane do historii, mina do klimatu, stylizacja do miejsca, no i ty cała do bloga. No cud miód malina <3
Super!
Super! Pozdrawiam.