Otóż siedziałam dziś o poranku, rozmyślając, o czym by tu napisać. Wypatrywałam inspiracji w każdym martwym przedmiocie, konkludując powoli, że nie mam do powiedzenia nic, kiedy pojawił się komentarz od Czytelniczki:
„Saro, opiszesz kiedyś, jak to się stało, że chłopak z brazylijskiej głuszy został Twoim mężem i wylądował w Krężnicy?”
No i to jest temat!
Zaiste nigdy o tym nie pisałam. A pamiętam wyraźnie, jak swego czasu siedzieliśmy na skleconych naprędce schodkach przed naszym świeżo kupionym domem. Wpatrywaliśmy się w gwiazdy i wtedy On parsknął. Spojrzałam na niego zdumiona, bo ja akurat byłam bliżej łkania.
– Z czego się śmiejesz? – zapytałam nieco urażona.
– Bo gdyby mi ktoś powiedział, kiedy byłem mały, że ożenię się z Polką i zamieszkam w małej wsi w Polsce, która się będzie nazywać Krężnica Jara, czego normalny człowiek nawet nie jest w stanie wymówić, to po prostu bym prędzej pękł ze śmiechu, niż uwierzył.
To było zabawne. Musicie przyznać.
Pozwólcie zatem, że Wam opowiem, co brazylijski chłopak robi w Krężnicy.
Zaczęło się wieki temu, kiedy w 2005 roku wyjechałam do Londynu. Wzięłam urlop dziekański i naprawdę przeżyłam przygodę życia.
Był koniec maja 2006 roku, zbliżał się już termin powrotu do Polski, bo od października wracałam na polonistykę, kiedy zmieniłam pracę.
Zostałam kelnerką w klubie Sound na Leicester Square. Tego dnia przedstawiono mi pewnego Brazylijczyka, na którego wszyscy mówili po prostu Majkel. Był barmanem i moim supervisorem.
Był też bardzo cierpliwy, kiedy po raz enty tłumaczył mi łagodnie obsługę kasy fiskalnej i zasady pracy za barem.
Pod koniec dnia, kiedy już zbierałam się do wyjścia, szczęśliwa że sobie poradziłam, Majkel podszedł do mnie zdecydowanym krokiem i poprosił o mój numer telefonu.
Parsknęłam.
– Dzięki, ale nie jestem zainteresowana – odparłam, unosząc dumnie podbródek.
– To nie ma znaczenia – odpowiedział – jestem twoim szefem i muszę mieć twój numer na wszelki wypadek, takie są procedury.
Pamiętam dokładnie, jak w tamtej chwili rozerwała się pode mną podłoga i połknęła mnie otchłań, nigdy więcej już nie zobaczyłam Majkela.
Tak było tylko w mojej wyobraźni, bo w rzeczywistości stałam przed nim, paląc wielkiego buraka.
Zawstydzona podyktowałam swój numer i szybko uciekłam na przystanek.
Jeszcze nie zdążyłam wsiąść do autobusu, gdy od mojego „szefa” przyszedł SMS: „masz jakieś plany wieczór?”.
Wiedziałam, jak się zemścić. Dałam zaprosić się na randkę, ale zabrałam ze sobą przyjaciółkę…
Mina mojego „szefa” była bezcenna.
To właśnie tej nocy, kiedy znaliśmy się dopiero od kilku godzin i łapczywie chłonęliśmy informacje o sobie, zapytałam Majkela:
– A jak ty właściwie masz na nazwisko?
Ferreira – padła odpowiedź.
– Ale pięknie! Chcę mieć to nazwisko! Patrz, jakby pasowało „Sara Ferreira” – zażartowałam, choć już wtedy wyraźnie czułam wszystkie motyle świata, szarpiące mi trzewia. Zresztą jego trzewia były w podobnym stanie.
A potem nie było nic, czego sami nie znalibyście z zakochania.
Byliśmy nierozłączni, wisieliśmy na słuchawce, a w przerwach marzyliśmy i śniliśmy o sobie. Każda sekunda, której nie mogliśmy spędzić razem, była wiecznością.
Spieszyliśmy się z tą miłością bardzo, bo przecież zaraz wracałam do Polski, on do Brazylii i mieliśmy się już nigdy nie spotkać.
Czułam, jak kruszeje mi serce. Gorączkowo odliczałam dni do mojego odlotu. Czas, który spędzaliśmy razem, zaczął wypełniać się smutkiem, w końcu łzami.
Którejś nocy poszliśmy na długi spacer po mieście. Niewiele mówiliśmy. Żadne słowa nie pasowały do tego zakończenia. W milczeniu doszliśmy na London Bridge. Gapiliśmy się na wodę. Rozwrzeszczany Londyn wpadał do rzeki, upijał się do szaleństwa, nie mając pojęcia o naszym nieszczęściu.
I wtedy Majkel przez to ściśnięte emocjami gardło, zaczął coś niewyraźnie bełkotać.
Coś o jakimś wspólnym życiu, o byciu na zawsze, o małżeństwie.
Może mi się wydawało, a może naprawdę Londyn wstrzymał wtedy oddech.
W każdym razie tej nocy na London Bridge postanowiliśmy, że już na zawsze będziemy razem, choćby dzieliły nas galaktyki.
Tymczasem przed nami były tylko kontynenty. I rodzice. Wiadomo, a przy nich galaktyki to właściwie ziarenka piasku na pustyni.
– Zakochałam się, wychodzę za mąż! – oznajmiłam swoim po powrocie.
– Zakochałem się, żenię się! – oświadczył mój przyszły mąż swoim rodzicom.
Był październik. Majkel w Brazylii załatwiał papiery, żeby wrócić do Europy i przyjechać do Polski. Obiecał, że wróci w moje urodziny 20 kwietnia. A ja w to wierzyłam. Chociaż dzieliło nas pół roku rozłąki i dwanaście tysięcy kilometrów.
I teraz kiedy jestem już nieznośnie dorosła i zaraz moje dzieci mogą wywinąć mi takiego psikusa, wolałabym nie znaleźć się na miejscu naszych rodziców. Chyba też bym nie dowierzała, że dwudziestoletni Brazylijczyk wróci do Polski na swój ślub, zaplanowany na 14 lipca.
No i zgadnijcie, kto miał rację?
Powiem Wam tylko tyle, że kiedy 20 kwietnia zobaczyłam go na lotnisku, prawie zemdlałam. Moje ciało zupełnie wymknęło się spod kontroli. Nie mogłam opanować ani dreszczy, ani łez.
Zresztą o ile dobrze pamiętam, chyba nawet mój Tata nie do końca raził sobie ze łzami.
No ale pozostaje najważniejsze pytanie? Skąd ten Brazylijczyk w Krężnicy? Plan był taki, że bierzemy ślub i wracamy do Londynu, a potem się zobaczy.
Tymczasem zupełnie niespodziewanie mój przyszły mąż dostał w Lublinie bardzo dobrą pracę. Otóż wyobraźcie sobie, że jakaś firma szukała do działu handlu zagranicznego osoby na rynek Ameryki Południowej z biegłym portugalskim i angielskim…
Przypadek?
Tak oto zostaliśmy w Polsce. Najpierw w Lublinie, a z czasem kupiliśmy dom w Krężnicy.
Ot, cała tajemnica.
Pokonaliśmy swoje galaktyki, teraz najbardziej lubimy wypatrywać je z tarasu naszego domu.
20 komentarzy
A jakieś zdjęcie z czasów poznania jest? 😁
Poszukam!
Kapitalna historia opisana w taki sposób,że mogłam przenieść się oczami wyobraźni na London Bridge i widzieć tam Waszą zakochaną po uszy dwójkę:) Ja tez poznałam mojego męża w Anglii gdzie nadal mieszkamy. Mój mąż oznajmił mi,że zostanę jego żoną w dzień w którym się poznaliśmy również parsknęłam śmiechem, ale rok później byłam już jego żoną 🙈
Kocham takie historie! A jakieś zdjęcie z czasów poznania jest? 😁
trochę sobie popłakuję. cudna historia
Pani Saro, czytam Pani bloga od długiego już czasu, dzięki poleceniu przez moją polonistkę, która jest przyjaciółką Pani przyjaciółki, o ile dobrze pamiętam. Pani wpisy są cudowne, uwielbiam je, czytam je moim rodzicom i wspólnie śmiejemy się (jak na przykład wpis o kawie i Pani teściu), a dzisiejszy wpis był po prostu tak wzruszający, że w końcu postanowiłam napisać komentarz. Pięknie Pani pisze, potrafi Pani nawet zwykłe historie zmieniać w coś pięknego. Historia o spotkaniu Pani męża wzrusza swoją prawdziwością. Ot, niby prosta historia poznania dwójki ludzi, ale jakże wzbudzająca emocje. Dziękuję za Pani wpisy i niech wena nie ustaje!
Och, jakie to szalenie miłe! Dziękuję, ten komentarz zrobił mi dziś dzień, wszystkiego dobrego, ściskam <3
Piekna historia😀
Piekna historia😀Dziekuje,ze sie podzielilas.Mam nadzieje,ze okolice Kreznicy Jarej sa rzeczywiscie tak magiczne i moj maz (rodowity Slazak) tez sie tam odnajdzie😉
Ach te wyspy…łączą ludzi z najdalszych zakątkow świata..
Piękne to jest
Piękne to! 😉
Awww, wzruszylam sie!
Cudowna historia :):)
Ale historia Saro!:) Ja też poznałam swojego Męża mniej więcej w tym czasie, chociaż nie musieliśmy pokonywać aż takiego dystansu i nie tak szybko zawędrowaliśmy do ołtarza:) Ale też doczekaliśmy się trójki dzieci i patrzymy w niebo z naszego domku niedaleko dużego miasta:) Aha, urodziny mam 28 kwietnia (chyba tego samego roku co Ty:) Super się czytało Twoją historię!:) I życzę pięknych lat razem i doskonalenia się w sztuce miłości:)
cudnie,wzruszajace:)
Przeczytałam połowę i zaraz biegnę doczytać. U mnie było dość podobnie. Rok 2005 (!) Londyn, manager z Gran Canarii, Juice bar i „zapoznanie” nad zupą chicken chilli. Z tym, że ja kobieta po przejściach, u progu rozwodu po kilkunastu latach fatalnego małżeństwa, bez kasy, z kiepskim angielskim, ale za to z dwójką nastolatków. Niestety nie udało nam się spełnić marzenia o wspólnym potomstwie. Nasza Elena miałaby teraz 7 lat. Widać polsko-hiszpańskie geny nie były kompatybilne.
Mieszkamy w 50/50 między Kent, a Alicante, ciesząc się (moim) wnukiem, dla którego mój Canario jest wspaniałym dziadkiem.
W tym roku będzie nasza 10 rocznica ślubu, choć za mąż miałam się już nie wybierać…
Zapomniałam dopisać, że w naszych 2 pierwszych randkach uczestniczyła moja koleżanka 🤣
Wzruszyłam się ❤️ a to mój pierwszy dzień u Ciebie po reklamie na insta i daniu follow po zobaczeniu jakie fajne profile Cię obserwują 🙂
O rety, jak miło <3
Cudna historia.Wzruszyłam się jako narzeczona Brasileiro 🙂 Brazylijscy mężczyźni są super.