Ludzie często pytają mnie, czemu zdecydowałam się studiować polonistykę. Odpowiedź jest bardzo prosta – bo chciałam bezkarnie robić to, co lubię najbardziej, czytać. Oczywiście nie przewidziałam, że „lista lektur” nie jest synonimem „listy życzeń” i musiałam przeczytać bardzo, ale to bardzo wiele rzeczy, które uświadomiły mi, że czytanie wcale nie misi być przyjemnością, a może być całkiem wysublimowaną formą tortury. Na pierwszym roku miałam wręcz poczucie, że dobra (oczywiście w moim odczuciu) literatura stała się kontrabandą. Musiałam pochłonąć tyle staropolskich, pokrytych kurzem liter, że na te współczesne, lśniące nowością, nie zostawało już czasu.
W chwilach słabości pocieszałam samą siebie – nie narzekaj, mimo wszystko obcujesz z literami, wśród cyfr już dawno byś poległa.
Wielką ulgę przyniósł mi pozytywizm, pomyślałam wtedy, że w końcu ludzie nauczyli się pisać! Ktoś powie teraz „serio? Orzeszkowa?!” Otóż Kochani, tylko ten kto nie musiał znać na wyrywki Kazań Świętokrzyskich i Wincentego Kadłubka, może uważać, że „Nad Niemnem” to nudy.
Wierzcie mi na słowo, jest taki moment w życiu studenta polonistyki, że Orzeszkowa elektryzuje niczym Jo Nesbo. Serio.
Oczywiście są tacy, którzy lubują się w literaturze staropolskiej. Szczerze ich podziwiam, zupełnie ich nie rozumiem i z tego miejsca bardzo gorąco pozdrawiam.
W dniu, w którym obroniłam pracę magisterską, poczułam się trochę jak młoda zbuntowana Agnieszka Chylińska. Świerzbiło mnie, żeby stanąć na dziedzińcu uniwersyteckim, wymachując kryminałami i krzyczeć „a teraz będę czytać co chcę Drodzy Nauczyciele Akademiccy!”
Tak się jednak złożyło, że książki musiałam porzucić na rzecz pieluch. Literatura znowu stała się kontrabandą, z którą kryłam się po kątach.
Dziś, po siedmiu latach rodzicielskiej odysei, wreszcie zaczęłam wciągać grube kreski liter. A przedwczoraj niemal przedawkowałam – przeczytałam całą książkę w jeden dzień!
***
Wszystko co chcę przeczytać, skrzętnie zapisuję w skoroszycie (jakie to jest zabawne słowo, prawda?). Kiedy idę do biblioteki zazwyczaj okazuje się, że prawie niczego z mojej listy obecnie nie ma, albo nie ma wcale. To najgorszy możliwy scenariusz. Przepadam wtedy między regałami, zatrzymuję się w czasie i wybieram…
Nigdy nie oceniam książki po okładce. Zawsze oceniam ją po pierwszej stronie.
Kiedy ostatnio buszowałam po bibliotece, uderzyła mnie pewna myśl. Jak to jest, że sięgam po tę konkretną książkę, a nie inną? Przecież wszystkie tłoczą się na półkach szepcąc „weź mnie, weź mnie!” Każdej daję szansę, mówiąc „masz jedną stronę żeby mnie przekonać”.
Głęboko wierzę, że pomiędzy mną a książką jest coś więcej niż przypadek. Wracam do domu, rozmyślając o alternatywnych rzeczywistościach, które z troską niosę w płóciennej torbie. O tym, że zaraz wpadnę do jakiegoś nieznanego literackiego świata. Ta myśl mnie elektryzuje. Jeszcze tylko kawa. I mogę się teleportować. Przybijam do portu „Nowe życie” Orhana Pamuka.
Wtem fragment:
„ Książka leżała przede mną na stole, bijąc światłem w moją twarz. Wyglądała jak dobrze znany przedmiot, jeden z wielu znajdujących się w tym pokoju. Z radością i zaskoczeniem odkrywałem istnienie całkiem nowego świata: książka, która miała tak bardzo zmienić moje życie, była w rzeczywistości zwykłym przedmiotem. Kiedy mój umysł z wolna otwierał swoje okna i drzwi na cuda i dziwy nowego świata, jakie obiecywały czytane właśnie słowa, po raz kolejny zastanawiałem się nad przypadkiem, który sprawił, że trafiłem na tę książkę.”
A zatem, przypadek? Nie sądzę.
I chociaż ciężko odnaleźć mi swoje miejsce w skomplikowanym świecie Orhana Pamuka, to głęboko wierzę, że tam pomiędzy bibliotecznymi regałami była jakaś niewidzialna siła, szepcząca mi do ucha „w tej książce jest zdanie, które musisz przeczytać!”
Każde dziecko marzy o posiadaniu magicznych mocy, większość dorosłych też. A przecież magia jest na wyciągnięcie ręki – w książkach.
W piątek rano pojawi się na blogu pierwszy wpis z cyklu „Książkobranie”. Spodziewajcie się czegoś dla siebie i dla dzieci. I koniecznie piszcie co czytacie!
Do zobaczenia w piątek!
1 comment
Zapisywać w skoroszycie! Eureka! Takie proste, a do tej pory na to nie wpadłam. Ajajaj, Babciu, Babciu – demencja:/ A na zdjęciu widzę książkę, którą osobiście bardzo kocham – „Urodziny prawie wszystkich”<3Nawet mi się zdarzyło coś tam o niej napisać:https://babciagawedziarka.wordpress.com/2017/07/09/z-serii-babcia-recenzuje/
🙂