Nie jestem typem dziwaka, marny byłby ze mnie Einstein (ze wszech miar) i moi potencjalni biografowie nie mieliby wielu ciekawych kąsków do opisania.
Niemniej każdy kto mnie zna, wie jak bardzo lubuję się w zapachu benzyny, a „sympatia” to słowo doskonale opisujące mój stosunek do komunikacji miejskiej.
Nic na to nie poradzę. Dajcie mi kanister do wąchania w autobusie i będę wielce ukontentowana!
Podczas kiedy moje koleżanki nie pamiętają kiedy ostatni raz jechały autosanem [tak teraz mówią prawdziwi hipsterzy], ja nie robię żadnych uników. Nawet w obliczu podróżowania z cała moją eskadrą patałachów. Bo trzeba Wam wiedzieć (a ja nie rzucam komplementów na wiatr), że moje dzieci w sytuacjach towarzyskich są niezwykle grzeczne. Podczas jazdy autobusem siedzą jak trusie, nie robią głupstw, nie liżą szyb, nie smakują drążków, nie depczą siedzeń. Jedynie od czasu do czasu, zwyczajowo zadają niedorzeczne pytanie, jak chociażby w trakcie mijania obskurnego bazaru „Mamo, czy to jest Nowy Jorek?!”. Dziecko, czy to w ogóle wygląda na cokolwiek nowego?
Tak więc jazda w mpk ma posmak seansu National Geographic oglądanego w technologii 3D.
Jesteś w centrum wydarzeń, obserwujesz prawdziwe życie z bliska, pozyskujesz nową wiedzę na temat gatunku homo sapiens…
Ja niczym lwica (Panthera leo) strzegąca młodych, kierowca (Gorilla) posiadający moc zamykania drzwi w dowolnym momencie, hieny (Crocuta crocuta) czające się na twoją kieszeń, krety (Talpa europea) doskonale symulujące ślepotę, nie wspominając o krwiożerczych kanarach (Serinus canaria)…
Zatem jedziemy z Lolkiem autosanem. Dominująca grupa podróżujących to leniwce (Bradypodidae) i niedźwiedzie (Ursus). Drastycznie zaniżamy średnią wieku. Jest sennie, szaro i podejrzliwie.
Pan Lolenty siedzi w pozie człowieka zrezygnowanego, który przegrał zażartą walkę z pasami i wózkiem. Przypomina trochę misia koala (Phascolarctos cinereus) przylepionego taśmą do drzewa. Autosan sunie jakby od niechcenia, szyby zaparowane, powieki hałasują przy każdym zamknięciu, trudno je otworzyć. Jest sennie, jest sennie…
Pan Lolenty bezpardonowo ogląda każdego po kolei, od stóp do głów, bez pośpiechu. Nagle wyciąga palca wskazującego w kierunku koleżanki starszej dobre siedemdziesiąt lat i mówi „Ti! Ej ti!”. Śniąca na jawie staruszka uchyla jedno oko, sprawdza czy to ona została wywołana do odpowiedzi. Lolek potwierdza dobitnie „ti!!” i serwuje jej najlepszy uśmiech polegający na zaprezentowaniu wszystkich ośmiu zębów, zmarszczeniu nosa i zaciśnięciu oczu. Staruszka nieśmiało odwzajemnia uśmiech, Lolek zaś poluje na kolejną ofiarę. Pada na sędziwego dżentelmena w garniturze, który zostaje bezczelnie pociągnięty za marynarkę, słyszy „ti!” i obrywa takim właśnie uśmiechem.
Po chwili wszyscy zostają zarażeni. Cały autosan. Lolek jest jak didżej, na kogo wskaże ten musi się uśmiechnąć. Jest zabawa!
Następuje ewolucja o jakiej nie śnił Darwin! Leniwce zamieniają się w delfiny (Delphinidae)! W dziesięć minut!
Uściski
Sara
Może pamiętacie, że jestem ambasadorką stylu Activii. Chciałam zaprosić Was do konkursu „Mój przepis na udany poranek”. Możecie wygrać bony na zakupy w Zalando i Ikei.
trencz i dżinsowa tunika – Sheinside | botki – Mango | torebka – Sagan| zegarek – Apart Elixa