ZAPRASZAM NA WYPRZEDAŻ!
Wróciliśmy. Lądowanie było twarde. Co było najgorsze? Oczywiście drzewa. Kiedy wysiadłam z samolotu w Warszawie oślepiło mnie Słońce, tak samo nachalne, jak to w San Paulo. No przez moment dałabym sobie uciąć rękę, że to jedno i to samo słońce. Po chwili jednak oberwałam z liścia z gałęzi przez coś na kształt drzewa, w rzeczywistości przypominającego suchego konającego, błagającego o życie i jednocześnie straszącego śmiercią, badyla.
Nędzarzu, pomyślałam, cóż na to powiedziałby twoje siostry palmy mieszkające na drugim końcu świata…
Wzorem Kubusia Puchatka, im bardziej palm wypatrywałam tym bardziej w Warszawie ich nie było. Oprócz jednej, nieskalanej życiem na rondzie de Gaulle`a. Nie dałam się zwieść, z mojego serca nadal smętnie sączyła się tęsknota za wesołymi drzewami, strojnymi w beztroskie kokosy i radosne banany.
Poprzysięgłam więc sobie w duchu promowanie palm w Polsce! Darmowa palma dla każdego, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy obserwujemy tak jawny ich deficyt!
Palma dla noworodków w szpitalach, palmy w domach starości, w szkołach, w kościołach!
Polacy, przyjaciele, znajomi z podwórka i z facebooka, sąsiedzi! Niech każdemu z nas odbije palma!
Przyznam, że miesiąc wakacji w Brazylii rozleniwił mnie. Szczególnie obcy stał mi się, paradoksalnie, temat ubierania się. Spokojnie mogę egzystować w warunkach pt „bikini na większe wyjście, bikini do pracy, bikini na grilla, bikini robocze, bikini na obronę pracy magisterskiej”. Bardzo odpowiada mi taki minimalizm. Jest ze wszech miar korzystny. Pomijając aspekty wizualne, to doskonała oszczędność przestrzeni (przede wszystkim w szafie, a co za tym idzie w domu), materiałów (z jednej kurtki zimowej miałabym ze 200 par bikini), czasu (to się zakłada i zdejmuje w moment!), energii (podczas jednego prania, pierze się garderoba całej rodziny).
Powrót do Polski uświadomił mi, ile życia tracę ubierając siebie i pacholęta na spacer zimową porą. Okazuje się, że to nie tylko wyborny sposób na spalenie zalegających po kątach kalorii, ale też nadziei na lepsze atmosferyczne jutro. Zazwyczaj, kiedy zapinam ostatni guzik na ostatnim delikwencie, czuję się już tak zmęczona, że mam ochotę zwinąć spacerowy biznes. Nie wspominając nawet o tym ile złych słów, których naprawdę nie mam ochoty myśleć, przewija się wtedy przez mój umysł.
Nie pozostaje mi wówczas nic innego, jak sposobem Zbynia, zarzucić bikini na puchowy płaszcz, dla ochłody.
Każdorazowy spacer z Lolkiem to sprawdzian z mojego człowieczeństwa. Naczelna zasad brzmi „pamiętaj, jesteś od niego niespełna trzydzieści lat starsza, to co dla ciebie jest oczywiste, dla niego jest fascynującą zagadką”, jak chociażby klocki wszelakie, zarówno Lego, jak też te psie.
Teraz wytłumacz półtorarocznemu dziecku, że z tych pierwszych można zbudować wszystko, z tych drugich już nie.
Kolejna sprawa, ciągle zawracając nie dojdziemy do wyznaczonego celu. Śmietnik to nie bufet, ulica to nie basen z kulkami, a chodnik to nie Niagara, spokojnie możesz skoczyć, nic ci się nie stanie!
Co warte odnotowania – zeszłam na ziemię i założyłam adidasy. Okazało się, że świat wygląda podobnie, jak z wysokości szpilek, miłe zaskoczenie. Niemniej obcasy przezornie wrzuciłam do torby na wypadek ataku paniki w wysokim tłumie.
Tak więc jesteśmy w domu!
Zdjęcia Ania
spódnica/skirt -Sheinside | top – Preska | ramoneska/biker jacket – Mango | adidasy – Reebok via Domodi | szpilki/heels – Shoelook
Koniecznie zobaczcie, jaki piękny film reklamowy zrobili dla hotelu Intercontinental, Diana i Rafał. Braci Coen już mamy, czas na Rodzeństwo Krasa! Definitywnie.