Już chyba kiedyś wspominałam, że zaklinam rzeczywistość strojem. Dzisiejsze zdjęcia ilustrują tę sytuację – za mną szarość, na mnie kolor.
Mówią, że życie jest niesprawiedliwe. Moje akurat jest. Bo jak wytłumaczyć magicznie wolny weekend spędzony w towarzystwie przyjaciół, z których dwoje zdecydowało się przysiąc sobie miłość po grób, czego nie omieszkałam opłakać hektolitrem łez szczęścia. Wszystko zagryzłam pysznym jedzeniem i do białego rana tańczyłam w asyście obłędnych lampionów w najbardziej doborowym towarzystwie. Śpiewała dla nas sama śmietanka: Rihanna, że znaleźliśmy miłość w beznadziejnym miejscu (co akurat mnie nie dotyczy, bo ja znalazłam w Londynie, który jest boski), Justin Timberlake, że mogę mu wypłakać rzekę łez i nic to nie da (już to przełknęłam), byli też Daft Punk z Pharellem i faktycznie słowa „We`re up all night to get lucky” stały się ciałem!
Jakby tego było mało, sobotnie szaleństwo poprawiliśmy w niedzielę. Karaoke uświadomiło nam, że należy się szacunek artystom, którymi do tej pory gardziliśmy. Wyznaniom miłości nie było końca, wracaliśmy do domu śpiewając i śmiejąc się perliście!
Rankiem życie potrząsnęło mną brutalnie, dało mi z liścia i kopnęło w dupę. Kiedy po kuble zimnej wody w końcu otworzyłam oczy, Życie krzyknęło „wstawaj! Twoje dzieci kaszlą, a ty wyrodna rodzicielko śpisz?!”.
Słońce świeciło, ptaki śpiewały, asfalt parował, a Lolek próbował wypluć płuca…
Równowaga.
Zamiast rozpaczać, postanowiłam przebrać się za frywolną malinę.
Uściski
Sara
płaszcz, bluzka – Nife| spódnica – Choies| szpilki – Brshka| bransoletki – Bracelet Shop| kopertówka – Szfomania