Jeśli mnie znacie osobiście, albo czytacie to co piszę, to wiecie zapewne, że gdybym była zjawiskiem meteorologicznym, to ponad wszelką wątpliwość nie delikatnym zefirkiem, nie migocącym słonkiem, nie mżawką, nie poranną rosą. Nie wspominając już o tęczy czy zorzy polarnej… Zdecydowanie bliżej mi do zadymy i wichury. Jeśli się śmieję to perliście, jeśli się złoszczę to srodze. Bez bicia przyznam się, że lubię polszczyznę w jej siarczystym wydaniu.
Czasem, kiedy o tym zapomnę i zaczynam czuć się jak oaza spokoju, mąż przywraca mi ostrość widzenia. Siedzimy oglądamy Godzillę, Majkel zagryzając popcorn, beznamiętnie mówi „patrz, pokazują cię w tv”.
O ile więc słyszeliście o tornadzie, jakie przeszło ostatnio przez Lublin, to zaręczam, że chodziło o mnie.
Spotkała mnie zniewaga, która obudziła słodko drzemiącą wewnątrz mnie, wiedźminkę Ciri i gdyby to było średniowiecze to nie obyłoby się bez miecza i srogiej wróżdy.
Udałam się do pobliskiej hurtowni zabawek, z której zostałam wyrzucona za, uwaga, posiadanie wózka! Na swoją obronę dodam, że wózek zawierał wkładkę dziecięcą w postaci Lolka.
Jakkolwiek Lolek jest rozkoszny i śliczny, to doprawdy, nie wożę go po mieście żeby ludzie zobaczyli, jaki sobie sprawiłam świetny gadżet i jak mi pasuje do torebki. Wbrew podejrzeniom pewnych osób, nie wydałam go też na świat, żeby ukrócić sobie stanie w jakichkolwiek kolejkach.
Zakrawa to na absurd, lecz powiem to na głos: wózek z dzieckiem to nie dodatek, to nie ozdoba, to nie dekoracja! Ba! Wózek z dzieckiem to nawet nie czworonożny pupil!
Rodzic z wózkiem i dzieckiem to nie Czterej Muzykanci z Bremy i nie Warsaw Shore! Rodzic z wózkiem i dzieckiem to integralna całość, wbrew pozornej troistości, to jedność!
I o ile nie jesteście właścicielami klubów ze striptizem, amsterdamskich kofiszopów, kasyn czy domów rozpusty, to nie ma żadnych realnych przesłanek, żeby na drzwiach waszych lokali widniał napis „Zakaz wstępu z wózkami”. Przecież gdyby chodziło o wózki inwalidzkie, to wybuchłaby afera.
Dlaczego nie zostałam wpuszczona?
Bo w gospodzie sklepie nie było dla nas miejsca.
Ja, Lolek i wózek, w swojej troistości zajmujemy nie więcej niż pół metra kwadratowego (mowa o wózku typu parasolka, nie czołgu Challenger trzeciej generacji) i ważymy razem, niewiele ponad 60kg. Kierując się więc tym tokiem myślenia, które zboczyło z logicznego toru, napis na drzwiach powinien zostać rozwinięty „Zakaz wstępu z nadprogramowymi kilogramami i brzuchami”.
Też by była afera.
Kultura osobista
Wiem, że zaraz odezwą się obrońcy ładu wszelkiego i powiedzą „ale dziecko w sklepie z zabawkami?! To przecież gorzej niż dziecko w sklepie z zabawkami, albo w restauracji, albo dziecko w składzie porcelany!”.
Jestem z wami! Pracowałam w londyńskiej knajpie, wiem czym kończy się serwowanie angielskiej rodziny wielodzietnej. Zazwyczaj restauracja sama wymaga restauracji, a ty wyglądasz gorzej niż angielskie śniadanie, zmielone i wyplute.
Ale, intruza zawsze można wyprosić, po prostu. Inaczej jest się tylko kwoką z Jana Brzechwy. A „czy ta kwoka proszę pana, była dobrze wychowana?”.
Jeśli więc widzę na drzwiach napis „Zakaz wstępu …”, a trzy kropki zarezerwowane są dla trzeźwego homo sapiens, to uznaję, że kogoś nie poczęstowano w odpowiednim momencie kulturą i nie ma on prawa wymagać jej od innych.
Dziecko jakie jest, każdy widzi.
A właśnie, że nie.
Znam całkiem spora grupę dzieci, które są lepiej wychowane od wielu znanych mi dorosłych.
Jeżeli jednak dziecko w sklepie z zabawkami zachowuje się, jakby było na castingu do kolejnej części Egzorcysty, to nie daj sobie wmówić, że to norma. To raczej odstępstwo od niej, nawet jeśli większość dzieci tak robi.
Moi rodzice mieli piątkę urwisów i nigdy nie zaliczyli epizodu pt „dziecko przywarło do chodnika i ryczy”. Można? Można.
Jak skończyła się moja historia.
Wpadłam w niekontrolowany szał. Wsadziłam właścicieli do wózka, odblokowałam hamulce i demonicznie chichocząc, puściłam z górki wprost pod koła pędzącej ciężarówki.
Kiedy moja wyobraźnia została zaspokojona, przygryzłam język do krwi (siarczystą polszczyznę kocham, ale w wersji żartobliwej), obiecałam właścicielom, że już mnie tam nie zobaczą i stoczyłam ogromną wewnętrzna walkę żeby Wam nie zdradzić nazwy i adresu hurtowni.
KONIEC
płaszcz – Sheinside | torba – Venezia | szalik – Stradivarius | kapelusz – Accesorrize | spodnie – Mango | botki – Shoelook model Daren, 159pln