Dziś zaserwuję Wam historię godną PR-owca PiSu. Poproszę zatem o złe światło, bo zamierzam postawić w nim swoją skromną osobę!
BRZYDKIE KACZĄTKO
Otóż kilka ostatnich dni spędziłam na mizernej szpitalnej egzystencji. Przedmiotem badań medycznych był nieszczęsny Zbynio.
Do szpitala trafiliśmy w asyście budzącego się słońca. W panice porzuciłam swój szafiarski sztandar. Opuściłam dom w popłochu, świeżo wywleczona z łóżka, zdążywszy ledwie narzucić byle szmaty, okular i…szpilki. Moje potargane kudły dumnie powiewały na wietrze, a lico poczerwieniało i spuchło od nadmiaru łez i emocji.
Gdy przybyliśmy na miejsce, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dla personelu szpitalnego stanowiłam osobliwe zjawisko, które wróbli by na polu nie upilnowało, a co dopiero potrafiło zająć się małym dzieckiem…
Nie oponowałam zatem gdy mozolnie, jak tej krowie na miedzy tłumaczono mi co teraz nastąpi – z całą pewnością pod strzechą włosów drugiej świeżości, trudno było dopatrzeć się objawów rozumu, który dopomógłby mi w ogarnięciu tej kryzysowej sytuacji.
Jak na straszydło przystało chowałam się dyskretnie po kątach, starając się nie uprzykrzać życia chorym dzieciom.
Wtedy dostrzegłam leżący na podłodze, porzucony szafiarski sztandar – mojej wyobraźni ukazały się mydło, skrawek normalnego ubrania i szczotka do włosów… Doceniłam wartość rzeczy, obok których dotąd przechodziłam obojętnie.
NARODZINY ŁABĘDZIA
Wczoraj spacerowałam już po oddziale w sposób dostojny – świadoma swoich wdzięków, jednak nadal skromna. W ręku trzymałam dumnie powiewający, niewidzialny szafiarski sztandar. Włosom oddałam odebrany blask. Licu zaś, uprzednio sponiewieranym przez łzy, ulżyłam przy pomocy kremu, podkładu i rumieńca w kamieniu o kolorze brzoskwini – który przy mojej jasnej karnacji spełnia się o wiele lepiej niż ten o barwie buraka.
Powiem to na głos – wyglądałam jak po liftingu u Goka Wana.
Z dumą zatem wyprężyłam pierś podczas porannego obchodu, z katalogu min wybrałam tę najbardziej pasującą intelektualistce nie pozbawionej urody i zapytałam o stan Zbynia.
Pani doktor zaś wyjęła z kieszeni fartucha kałasznikowa i wystrzeliła do mnie z pytaniem:
– Kim pani jest? Chcę rozmawiać z matką dziecka.
Lekko zbita z tropu oznajmiłam, że oto jestem. Pani doktor jednak zakwestionowała prawdziwość moich słów:
– Ale ja z matką rozmawiałam jak przyjechała do szpitala, przecież doskonale pamiętam i to nie była pani…
Kochani, morał jaki płynie z tej historii? Używajcie kosmetyków z umiarem, bo może się skończyć na testach DNA.
Dobrego dnia!
Sara
PS Za zdjęcia dziękuję Dianie i Rafałowi :*
[english version below}
Once you get to know Milanoo, it is hard to resist… So you want more and more. That is why I invite this coat to live in my wardrobe… forever :))
bag/torba/, coat/płaszcz – Milanoo
shirt/bluzka – vintage
skirt/spódnica – zara
shoes/buty – stradivarius
bransoletka/bracelet – by dziubeka
blazer/sweterek – mohito