KUCHNIA SPOTKAŃ IKEA

Autor: Miss Ferreira

Uwielbiam gości. Od dziecka. Pamiętam entuzjazm z jakim jaką wypatrywałam ich przez okno, kołatanie serca, kiedy na podjeździe zatrzymywał się samochód i skrajną ekscytację, kiedy pukali do drzwi. Autentycznie goście zawsze oznaczali motyle w brzuchu. Pamiętam też potworny żal, pojawiający się zawsze po pierwszym zawołaniu: „dzieci! Zejdźcie na dół, wracamy do domu!”. Pamiętam groźby, prośby, zastraszanie, szantaże – psychiczne (już nigdy się do was nie odezwę!) i fizyczne (nie wyjdę spod łóżka!). I moment, w którym ubezwłasnowolnione dzieci znajomych, musiały nas opuścić. Pamiętam też to potworne uczucie pustki i ciszy po wyjeździe gości. Normalnie syndrom opuszczonego gniazda.

Pomstowałam w duszy na dorosłych, którzy dobrowolnie robią nam i sobie krzywdę. Jak można nie mieć gości, kiedy można ich mieć?!

Dziś właściwie niewiele się zmieniło. Przeszłam tylko na drugą stronę barykady. Przybyło mi parę lat i robię dokładnie to, co tak dziwiło mnie, kiedy byłam dzieckiem. Siedzę przy stole (jak można skazywać się na siedzenie?!), jem (jak można tyle jeść?), rozmawiam o polityce (w życiu nie będę gadać o takich nuuuudach!) oraz opowiadam dowcipy (dorośli mają takie czerstwe żarty, ale kwas!).
Poza tym wszystko po staremu. Od rana mam w brzuchu motyle, ukradkiem wyglądam przez okno czy już są, moje serce kołacze, gdy pod domem parkuje samochód, jestem bliska zawału, gdy rozlega się pukanie do drzwi.
Po prostu nie wypada mi już chować się pod łóżkiem, kiedy goście wychodzą i wrzeszczeć spod niego „jak sobie teraz pójdziecie to zostanę tu na zawsze i więcej was nie zaproszę!!!” Ale przyznaję, że nieraz mam ochotę. Bywają goście, z którymi ciężko się rozstać. Są tacy, z którymi masakrujemy zdrowy rozsądek i dopiero dziecięcy szczebiot skowyt rodem z horroru o poranku, uświadamia nam, jak bardzo nie dojrzeliśmy jeszcze do roli rodzica (ale już jakby za późno).
Co tu dużo mówić – Bóg miał naprawdę dobry dzień, kiedy stwarzał gości.

Moja uwielbienie gości, nie straciło na mocy, nawet kiedy stałam się panią własnego, bardzo ciasnego domostwa. Z pozoru maleńka kuchnia z salonem, potrafiła pomieścić całą rzeszę ludzi. Oczywiście, próżno było szukać miejsca do siedzenia. Każdy parapet szczelnie wypchany był przybyłymi i żyrandole drżały w posadach. Na każdym skrawku wolnej przestrzeni piętrzyły się talerze i półmiski z jedzeniem. Piekarnik dogrzewał atmosferę, a o zmywarce mogłam wtedy tylko pomarzyć.
Niespodziewanie obrywałam z liścia porankiem. Nagle nie było już gości. Byłam niczym samotna wyspa na bezkresnym oceanie talerzy. Tylko ja, talerze i wspomnienia minionej nocy… A nawet najlepsze wspomnienia nie umyją za Was garów.

Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że zamiast upychać ludzi po kątach, mogę skorzystać z pięknie urządzonej, w pełni wyposażonej ogromnej kuchni z jadalnią i wielką bawialnią dla dzieci, w dodatku nieodpłatnie, to po prostu bym nie uwierzyła.
Dlatego, kiedy Ikea zaprosiła nas do KUCHNI SPOTKAŃ na wspólne gotowanie i świętowanie urodzin, nie wahałam się ani sekundy.
Na miejscu zastaliśmy kuchnię większą niż moje stare mieszkanie, jadalnie w której na upartego można się zgubić i bawialnię, w której przepadły dzieci. My dorośli mogliśmy spokojnie obrzucać się drożdżowymi plackami, opowiadać nieśmieszne dowcipy i rozmawiać o polityce, podczas kiedy milusińscy korzystali z dobrodziejstw bawialni, wolni od dorosłych ziejących nudą.
Kiedy wezbrała w nas tęsknota za dziećmi, przywołaliśmy je z odległej bawialni i wspólnymi siłami zaklęliśmy drożdżowe placki w wyśmienite pizze, mandarynki w dynie (takie cuda!), a skondensowane mleko w obłędne brazylijskie „bejinios”.

Czym jest dorosłość? To dzień, w którym na pytanie: „co byś chciał na urodziny?”, odpowiadasz: „dwa zlewy, zmywarkę i wyspę. Kuchenną”.

Wszelkie szczegóły oraz możliwość zarezerwowania Kuchni znajdziecie POD TYM LINKIEM.

OBEJRZYCIE FILM, NA KTÓRYM SZALEJEMY W KUCHNI SPOTKAŃ!







*Wpis powstał przy współpracy z marką IKEA.

Podobne posty

Napisz komentarz