Ostatnio słusznie zostałam zbesztana, że za dużo gwiazdorzę, za mało piszę.
Dziś zatem uraczę Was historią godną tyleż Alfreda Hitchcocka co Juliana Tuwima.
Ale zacznijmy od początku.
Bo trzeba Wam wiedzieć, że wzorce produkcyjne odnośnie potomstwa wyniosłam z domu rodzinnego, gdzie nasza wesoła gromadka liczyła pięć sztuk plus rodzice.
Dziś, kiedy biadolę nad swoją trójcą, staje mi przed oczyma mama, która podołała piątce.
I o ile mnie pamięć nie myli, zawsze chodziliśmy całkiem domyci, raczej nie głodni, każdy miał skarpety do pary i zacerowane rajtuzy. Ba, nawet jeździliśmy na długie wakacje i rodzice nigdy o niczym nie zapominali.
Oczywiście oprócz dzieci.
Tak więc razu pewnego, mojego brata porwała rzeka turystów na Krupówkach, ja się zawieruszyłam gdzieś na górskim szlaku, a moja siostra zobaczyła tył odjeżdżającego samochodu, po postoju gdzie zdewastowaliśmy przydrożne krzaki w ramach rytualnego rodzinnego sikania. Szczęśliwie kiedy zawróciliśmy dostrzegłszy jej nieobecność, stała nadal tam gdzie ją pozostawiliśmy, tyle, że zamieniona w słup soli.
Pewnej niemiłosiernie upalnej czerwcowej niedzieli udaliśmy się na prymicje do zaprzyjaźnionego księdza.
Żar lał się z nieba. Nie było litości dla moich biednych rodzicieli, literalnie obwieszonych gromadą dzieci. Zewsząd zaś zalewał nas prawdziwy ocean ludzi, no może nie ocean, ale na pewno morze, a już ponad wszelką wątpliwość jezioro Bajkał, na domiar graniczące z placem budowy…
Omamy i halucynacje, których tamtego popołudnia doświadczyliśmy wszyscy były jedynie kwestią czasu.
Nasze umysły nie pracowały należycie, matematyka w zakresie dodawania do pięciu była niczym całki, ale ponad wszelką wątpliwość wskazywała brak najmłodszego członka rodziny – rocznego Jędrusia.
A wierzcie mi, że roczne nóżki samotnie w tłumie ludzi to niedobrze, ale nóżki razem z roczną głową nieopodal placu budowy to już bardzo, ale to bardzo źle…
Tata zatem niczym strażnik Teksasu, bez chwili wahania rzucił się w odmęty ludzkie na ratunek zgubie, pozostawiając mamę z ocalałą czwórką.
Słońce leniwie wędrowało po horyzoncie, wylewając na nasze głowy kolejne hektolitry żaru, tłum gęstniał, a mama wzywała na pomoc armię świętych i aniołów.
Ale chyba sami rozumiecie beznadzieję misji wykonywanej przez tatę. Szukanie igły w stogu siana – dosłownie.
Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, wszystko odbywało się w slow motion, gdy nagle w oddali zamajaczyła czupryna taty, a obok niej malutka łysa głowa Jędrka!
Moja mama uniosła ręce do niebios w geście wdzięczności i nim się obejrzała oberwała piorunem wystrzelonym z oczu taty, który zawierał w sobie pytanie o treści:
– I co?! Masz go?! Znalazłaś Jędrka?!!
Leniwe słońce przystanęło na horyzoncie, armia świętych i aniołów wezwana przez moją mamę kiwała głową z niedowierzaniem. Zastanawiałam się kiedy z tłumu wyjrzy pan Hilary i wyśmieje moich rodziców. Bo przecież o okularach na nosie można zapomnieć, ale uciszać dziecko, bo się go szuka, to już wyższa szkoła gapiostwa…
Historię tę dedykuję rodzicom, z wyrazami wdzięczności, że zawsze nas znajdywali, gdziekolwiek byśmy nie byli, nawet na rękach 😉
Ściskam Was
Sara
futrzana kamizelka – Lola&Paul
spódnica w roli sukienki – lumpex (podobną znajdziecie TU)
torebka – Milanoo
botki – Stradivarius (podobne znajdziecie TU)
bolerko – szafa mamy
pasek,apaszka – lupex
Some say that burgundy worn close to face makes you look older. Since I love burgundy i don`t really mind. But perfect solution for this are accessories. In my case – bag from Milanoo. As usual Milanoo did not let me down 😉