Dzisiejszy wpis wybornie obrazuje, o czym jest mój blog. Ostatnio był obszerny wywód na temat feminatywów, dziś natomiast będzie o cellulicie i masażach twarzy.
I kusiło mnie nawet, żeby pomiędzy napisać o czymś neutralnym, ale czy nie tak właśnie jest w życiu? Czy nie miewamy egzystencjalnych rozterek nad krojonym ziemniakiem lub rozwieszanym praniem? Nie wspominając nawet o tym, że momenty największego oświecenia potrafi przynieść kieliszek wina (ten jeden za dużo, którego żałujemy następnego dnia rano).
Kilka tygodni temu napisałam na swoim Instagramie tak:
Przejrzałam sobie wczoraj ten mój instagram i myślę, w ogóle nie ma tu moich zdjęć!
Gdyby przyszedł tu dziś jakikolwiek nowy obserwator, to nawet nie wie, jak wygląda ta jakaś Ferreira, co niby zawiaduje tym kontem.
Zaczęłam się zastanawiać, czemu tak mało pokazuję tu siebie i chyba wiem. Gdzieś od środka ciągle dręczy mnie pytanie, czy może nie jestem tą pozornie nieskazitelną laską z instagramowego obrazka, zakłamującą rzeczywistość? Czy kiedy wrzucam tu swoje zdjęcia, na których mam staranny makijaż, bo tak lubię, wydepilowane nogi i pachy, bo tak czuję się lepiej, wysportowaną sylwetkę, o którą zabiegam zdrową dietą i dużą porcją ruchu, to mogę śmiało mówić, że identyfikuję się z ruchem #bodypositive?
To znaczy, ja wiem, że mogę, ale chodzi za mną niepokój, co pomyśli osoba po drugiej stornie wyświetlacza? I ktoś może mi teraz powiedzieć, a Ty miej w dupie, co pomyślą inni.
I zasadniczo nie interesuje mnie sama opinia innych na mój temat, ale już komunikat, jaki wysyłam w świat, tak.
Kiedy urodziłam Lolka, pokazałam swój wyćwiczony płaski brzuch w kilka tygodni po porodzie.
Teraz bym tego nie zrobiła. Uważam, że zachowałam się idiotycznie i wpędziłam we frustrację wiele kobiet, które takiego brzucha nie miały nawet przed ciążą.
Ostatnio prowadziłam z kimś zagorzałą dyskusję na temat trendu #bodypositive. Ta osoba próbowała mi wmówić, że to zwyczajnie sposób na promowanie otyłości.
Uważam, że to bzdura. Trend ten odczytuję, jako prosty komunikat „kochaj swoje ciało”.
Otyłość to choroba, ale czy kiedy nasze ciało choruje mamy je przestać lubić? Znienawidzić, bo zawiodło?
Wiec marzę sobie tak naiwnie, że kiedyś te nasze ciała przestaną być obiektem nieustannych dyskusji. I każdy sobie będzie mógł wyglądać, jak będzie chciał.
Pod tym wpisem wywiązała się naprawdę fajna dyskusja (swoją drogą zapraszam Was na mój Instagram, chyba nigdy tego nie robiłam), która dała mi do myślenia, rozwiała większość wątpliwości i uświadomiła, że mam fantastycznych obserwatorów. Rozmawialiśmy bez nerwów i hejtu i jestem pewna, że część osób zmieniła nawet zdanie. W tym ja.
Nie będę przywoływać tu komentarzy, polecam Wam zajrzeć, bo może też błądzicie.
Mam takie poczucie w ostatnich miesiącach, że trend #bodypositve, któremu tak bardzo kibicowałam, kiedy jeszcze raczkował, staje się powoli własną karykaturą.
Dzieje się tak często, kiedy coś, co w złożeniu miało być dobre, staje się radykalne.
Nie trawię radykalizmu w żadnej z jego odsłon.
Bodypositive w dużym uproszczeniu czytałam tak „wyglądaj, jak chcesz i czuj się z tym dobrze”.
Teraz odnoszę wrażenie, że przy tym haśle pojawia się nawias a w nim „no, chyba że wyglądasz dobrze, to wtedy nie”.
To właśnie spowodowało, że przez rok nie pojawił się na moim blogu wpis, który mam zanotowany w moim skoroszycie „moje sposoby na cellulit”.
A zaczęło się od tego, że zobaczyłam reklamę kremu antycellulitowego, a pod nim masę komentarzy:
„zostawcie kobiety w spokoju, cellulit jest piękny, trzeba go pokochać!” i wiele tym podobnych.
Pomyślałam, szaleństwo. To teraz muszę się kochać z tym cellulitem? A mogę nie?
Bańka chińska i oliwka
Rok temu rzuciły mi się w oczy intensywne reklamy jakiegoś antycellulitowego zestawu. Nie pamiętam, co to było, poza tym, że było drogie.
W zestawie był olejek i bańka chińska.
Mój wewnętrzny Ebenezer Scrooge szepnął: „ee, to można zorganizować za kilkanaście złotych”.
Od razu zajrzałam na allegro, gdzie oczywiście znalazłam cały zestaw baniek chińskich za grosze. W domu miałam już oliwkę Babydream. Obejrzałam jeszcze jakiś filmik, jak masować ciało i dowiedziałam się, że najważniejszy jest ruch ku górze, w stronę serca.
Od tej pory po każdym prysznicu przez kilka minut wykonywałam masaż.
Czy każdy może używać bańki chińskiej?
Za artykułem fizjoterapeuty, który znalazłam w sieci, nie każdy może sięgnąć po to rozwiązanie.
Oto lista przeciwwskazań: nowotwory, ciąża, wiek (zabiegu nie powinno wykonywać się u dzieci przed ukończeniem 12. roku życia ze względu na zwiększoną wrażliwość skóry), menstruacja,
niektóre choroby skóry, schorzenia przebiegające z upośledzeniem krzepnięcia krwi, żylaki, choroby zakaźne, schorzenia autoagresywne.
Moja przyjaciółka o skórze naczynkowej, po przygodzie z bańką oznajmiła:
No fantastyczna sprawa ta bańka chińska, cellulit zniknął już po jednym razie.
Na serio?! – zawołałam zdziwiona.
No na serio. Miałam takie sińce, że w ogóle nie było go już widać.
Jak szybko widać efekty?
Tak naprawdę już po pierwszym użyciu skóra jest inna. Oczywiście jedna sesja nie zniweluje cellulitu, skóra robi się po prostu jędrna, napięta, czuć jak w ciele buzuje krew.
Jeśli nie mam wielkiego problemu z cellulitem to już po tygodniu widać efekt.
Czy to boli?
Za pierwszym razem bolało mnie mocno i szczerze mówiąc, chciałam rzucić to w cholerę.
Za drugim było dużo lepiej. Stopniowo moja skóra się przyzwyczaiła i teraz ledwo to czuję.
Dodam, że im większa bańka, tym mniejszy ból.
Krem CC Bielenda
Moim absolutnym hitem na lato do wielu lat jest krem CC Bielendy. Oczywiście musieli rok temu „ulepszyć” formułę, więc nie pachnie już tak pięknie jak wcześniej i trochę gorzej się rozprowadza, ale sprawia, że skóra wygląda po prostu pięknie. Opalona, gładka, jeśli nie lubicie swoich rozstępów, to ten krem je praktycznie zniweluje (oczywiście wizualnie). Jeśli jakikolwiek produkt nie kłamie, kiedy obiecuje „nieskazitelną” skórę, to właśnie ten. Trochę brudzi jasne ubrania, ale łatwo się pierze. Do wyboru jest wersja wodoodporna, której totalnie nie polecam. Nie ma opcji, żeby rozsmarować to na ciele. Roluje się, zostawia smugi i jeszcze trudno to zmyć. Podlinkowałam Wam tę zdecydowanie lepszą opcję.
No więc ja jestem tą dziewczyną, która zdrowo je, uprawia sport, goli nogi, uwielbia ubrania i lubi odwalić się na imprezę jak szczur na otwarcie kanału.
Jednocześnie podpisuję się pod chyba wszystkim, co pisze Kaja Sulczewska, nie brzydzą mnie włosy na klacie mojego męża i na nogach innych kobiet, nie zwracam uwagi na cudzy cellulit, rozstępy czy zmarszczki. I jestem przekonana, że dla nas wszystkich jest miejsce na każdej plaży.
Nie lubię pierwszych zmarszczek na swoim czole, ale lubię te, które tworzą nawias wokół moich ust, bo w jakiś sposób oddają mój charakter i spojrzenie na świat.
Nie panikuję, kiedy zimą obrastam kilkoma kilogramami z podjadanych w długie noce czipsów.
Wiosną przyspieszam kroku na spacerach i obżeram się świeżą sałatą.
I tak, kiedy odkryłam bańkę chińską, z ogromną satysfakcją patrzyłam, jak pożera mój cellulit.
Na koniec zostawiam Was z fantastycznym filmem Ewy, która temat baniek chińskich wyczerpała.
10 komentarzy
To samo myślę o tym ruchu 'body positive’ . Świetnie to ujęłaś!
o matko, tak, TAK!! Saro, wyjęłaś mi moje myśli z głowy i pięknie opisałaś na blogu. Ja też lubię swoje gładkie nogi, zadbane brwi, twarz bez wyprysków, a jednocześnie jeżeli ktoś uważa, że golenie nóg to strata czasu, to dla mnie jest to ok. Najważniejsze moim zdaniem – umiar we wszystkim i nie dajmy się zwariować 😉
Moja droga, link do kremu Bieleny nie działa, czy mogłabyś podrzucić raz jeszcze bądź poprawić?
już zaraz podrzucam!
Ha, ha, a ja w pierwszej chwili przeczytałam, że w nawiasie jest „pod warunkiem, że wyglądasz dobrze” i nawet przyznałam Ci rację:)) – chyba więc w obie strony to nie działa jak powinno 🙂
A ja uważam, że cellulit to nie jest coś z czym trzeba walczyć, jest tak samo naturalny i normalny jak blizny, rozstępy, włosy, piegi. Pewnie gdybym 20 lat temu nie usłyszała w reklamie telewizyjnej kremu wyszczuplającego słów „czy twoje uda szpeci cellulit? „czy twoje uda pokryte są nieestetyczną skórką pomarańczową?” itd. to wcale sama nie wpadłabym na to, że jest to coś brzydkiego czego koniecznie trzeba się pozbyć.
Trzeba bylo stworzyc popyt 🙂
Koachana, podaj proszę link do Bielendy na ceneo albo kwc, bo na allegro towar zniknął, a nie chcę ryzykować niewłaściwego.
Z body positive święta racja!
Mam wrażenie, że generalnie te wszystkie „modne” współcześnie pojęcia stają się swoimi karykaturami. Tolerancja okazuje się tolerowaniem określonego pakietu poglądów, feministka za swój sztandar powinna mieć nieogolone pachy, a zamiast „body positive” mamy więcej „body shaming”. Choć niby każdy ma wolność słowa, są pewne poglądy, z którymi absolutnie nie można się ujawnić w sieci, żeby nie narazić się na ostracyzm.
Wydaje mi się, że wszyscy chcieliśmy, aby było normalniej, prościej, milej, ale znowu spapraliśmy misję…
Ja natomiast polecam endermologię, 10 zabiegów robi różnicę.