O pięknie

Autor: Miss Ferreira

Do tego wpisu zainspirowała mnie wczorajsza rozmowa z Agatą, która zajmuje masażami twarzy.
Jakiś czas temu zaproponowała mi, żeby zrobić lajwa, na którym poruszymy temat piękna, naturalności, dbania o siebie – można pomyśleć – takie tam babskie głupoty. Tymczasem dziś rano przesłuchałam nagranej przez nas rozmowy (tu możecie obejrzeć lub posłuchać) i doszłam do wniosku, że była mądra, wartościowa i wbrew pozorom o żadnych głupotach, ale sprawach całkiem ważnych, które mają duży wpływ na życie.
Postanowiłam zebrać nasze refleksje w tym wpisie, zwłaszcza że pewna grupka wiernych Czytelniczek czeka na moje blogowe teksty. Pozdrawiam Was Dziewczyny.

Czym jest dla Ciebie naturalność?
To było pierwsze pytanie, jakie zadała mi Agata. Nie ukrywam, skłoniło mnie do myślenia i chyba ja sama byłam zaskoczona swoją odpowiedzią.
Naturalność – ostatnio takie modne hasło. Chcemy naturalnego wyglądu, naturalnych kosmetyków, naturalnego jedzenia. Tak przynajmniej wygląda moja bańka naturalności.
Z jednej strony cieszy mnie ten trend, czuję, że jest mój. Z drugiej strony mam poczucie, że naturalność w kontekście urody często sprowadzamy do… młodości.
Wydaje się to normalne, wszak młodość jest jędrna, gładka, bez zmarszczek. Tymczasem tak się składa, że trwa ulotną chwilę i mówię Wam to ja, dziewczyna, która dopiero miała osiemnaście, jednak jakimś cudem za miesiąc będzie mieć czterdzieści lat. I choć podejmowałam różne próby zatrzymania czasu, niestety – z dnia na dzień przybywa wieku i siwych włosów już nie tylko moim bliskim, ale mi również.
I dla mnie naturalność to zaakceptowanie tego procesu. Pogodzenie się z tym, że częścią życia jest nie tylko ta jędrna młodość, ale dojrzałość, a potem starość.

Opresyjny wobec ciała język
Tymczasem wszelkie zewnętrzne komunikaty, od reklam po popkulturę, nie ułatwiają nam tego procesu.
Zauważcie, jak często wobec ciała używamy opresyjnych wyrażeń. Chcemy: pozbyć się zmarszczek, oponki, drugiego podbródka, zlikwidować chomiki, opadające powieki, kurze łapki, bruzdy, usunąć tłuszcz, worki pod oczami, stracić brzuch, dodatkowe kilogramy itd.
Tych samych wyrażeń użyjemy, walcząc z mszycami w ogrodzie czy z gryzoniami na strychu.
Bo sugerują one właśnie walkę. Walkę z czymś niechcianym, czymś złym.
Czy warto walczyć z procesem starzenia? Moim zdaniem nie. Uporamy się mszycami, wykurzymy ze strychu myszy. Nie unikniemy starości.
Dosłownie w chwili, kiedy piszę te słowa, wyświetla mi się reklama kremu: „dłonie ZDRADZAJĄ twój wiek”. No tak, wszak to wstyd mieć więcej niż 25 lat!
Cindy Crawford powiedziała niedawno coś fajnego: „Nie mam 25 lat, więc dlaczego miałbym próbować wyglądać na 25? Dlaczego ktoś miałby wziąć mnie za 25-latkę? Mam dzieci. Mam całe to doświadczenie życiowe”.
Myślę, że słowo „walka” i cały ten niemal wojenny żargon w kontekście naszego wyglądu nie pozwala zbudować fajnej relacji z ciałem, a w każdym razie bardzo to utrudnia.
Bo czy w ogóle w życiu dobre relacje bazują na likwidowaniu, usuwaniu, traceniu i pozbywaniu się?

Naturalnie, holistycznie, jakościowo
Mam przyjaciółkę, która jest lekarką. Opowiedziała niedawno, że na wizytę przyszła pacjentka, która przez lata zaniedbała swoje zdrowie.
Przyglądałam jej się – mówiła G. – była bardzo zadbana, od włosów, przez sztuczne rzęsy i długie paznokcie po wyglądający drogo makijaż. Z pewnością w swój zewnętrzny wygląd inwestowała pieniądze i energię, jednocześnie przez lata nie wykonując żadnych badań. Regularnie przychodzą do mnie takie pacjentki, jak to jest możliwe? – zapytała retorycznie.
Przypomniałam sobie siebie sprzed ponad dwóch lat, kiedy i ja byłam taką dziewczyną – z zewnątrz wszystko ok, zadbane lśniące paznokcie, a pod nimi coś, czego wstydziłam się przed światem niemal ćwierć (!!) wieku – łuszczyca paznokci.
Miałam energię i pieniądze, żeby co kilka tygodni wydawać je na nieskazitelny manicure, jednocześnie, kiedy przyszło mi wydać 200 zł na lekarza, czułam ból niemal fizyczny.
A jednak dziś wiem, że tamta wizyta była warta o wiele więcej i zmieniła moje życie.
Leczenie było długie, mozolne i wymagało ode mnie przełamania ogromnego wstydu, czyli pokazania się światu z ogryzkami zamiast paznokci.
Po wielu wielu miesiącach moje ręce zaczęły wyglądać normalnie. To co czułam, patrząc na dłonie wyrwane chorobie, uświadomiło mi, jakie spustoszenie czyniła w moim organizmie łuszczyca i zadawałam sobie tylko pytanie, dlaczego tyle lat się na to zgadzałam?
Po łuszczycy wzięłam się za bary z nawracającą anemią, uporałam z kobiecymi problemami, aż w końcu poszłam na terapię, żeby w głowie też sobie poukładać pewne bolesne sprawy.
Ostatnio piszecie mi – „Sara, promieniejesz!”. I tak też czuję. To wyjątkowo dobry moment w moim życiu.
Biorę pod rękę ten czas i jakoś próbujemy iść razem. Dbam o mój organizm od wewnątrz, troszczę się o głowę. Działam holistycznie i to naprawdę przekłada się na jakość życia.

O tym, jak córki mnie zmieniły
Już niemal szesnaście lat temu zostałam matką. Na świat przyszła moja pierworodna córka. Dwa lata później kolejna. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że czeka mnie cudowne doświadczenie – tworzenie tego domowego babińca NA NASZYCH ZASADACH.
Kiedy córki zaczęły stawiać nieporadne koki w moich niebotycznych szpilkach, dotarło do mnie z całą mocą, że będę ich pierwszym wzorcem kobiecości, że najprawdopodobniej będą podążać wydeptaną przez mnie ścieżką.
No i cóż, pozostało mi mądrze wybrać tę drogę.
Ta świadomość zmieniła moje podejście do kwestii ciała w kontekście wyglądu. Postanowiłam, że nie będę przy nich wysyłać tych negatywnych komunikatów w rodzaju: okropnie wyglądam, muszę coś zmienić, muszę stracić kilka kilo, wystaje mi brzuch, od jutra dieta, ale mam obwisłe cycki itd.
Kiedy skończyłam karmić piersią Lolka, stanęłam przed lustrem i zobaczyłam dziewczynę pokiereszowaną przez trzecią ciążę. W tamtym okresie byłam niepokojąco chuda, ale to, co rzucało mi się w oczy najbardziej, to były piersi. Ktoś to kiedyś pięknie określił – ziemniak w skarpecie.
Poczułam się wycyckana przez to macierzyństwo. Zaczęłam myśleć o operacji piersi. Byłam właściwie zdecydowana, kiedy uderzyła mnie myśl – co powiem dzieciom? Każda układana w głowie odpowiedź, wydała mi się jakaś nieporadna. Aż doszłam do wniosku, że ja wcale chyba tego nie chcę.
Dziś moje córki mają szesnaście i czternaście lat, z podniesioną głową przyjmują komplementy i mogę uczyć się od nich pewności siebie. Mam wielką nadzieję, że to się nie zmieni i pójdą w świat bez tej kuli u nogi, jaką są kompleksy.
Ja natomiast polubiłam swoje piersi do tego stopnia, że uwolniłam je od stanika i pushupów. Dziś właściwie nie wiem nawet, czego od nich chciałam.

Masaż – dobry dotyk
Ktoś teraz powie, dobra dobra Ferreira, tak gadasz o tej akceptacji, że niby jesteś ok ze starzeniem, a ciągle mówisz o pielęgnacji, pokazujesz kosmetyki i jeszcze piszesz, że jesteś dumna z gładkiej cery.
No i to wszystko się zgadza. Tematy związane z pielęgnacją skóry bardzo mnie interesują. Od czasów liceum fascynuje mnie masaż, który jest w stanie spowolnić proces starzenia się skóry.
Jak pisałam wyżej – ten proces jest nieunikniony, ja wolę się z nim zaprzyjaźnić, niż z nim walczyć. Pielęgnacja i automasaże bardzo mi w tym pomagają.
Uważam też, że masaż to jest tak zwyczajnie dobry, czuły dotyk, dzięki któremu budujemy lepszą relację z ciałem. Kiedy pojawia się na mojej twarzy jakaś zmarszczka, może nie witam jej z otwartymi ramionami, ale mówię „skoro już jesteś, to teraz będziemy się głaskać”.
Wieczorem mam dla siebie chwilę absolutnego relaksu w łazience, kiedy w ciszy wykonuję swój automasaż i pielęgnację. UWIELBIAM TO. Uważam, że to ma wymiar niemal medytacyjny. Czuję się po tym zrelaksowana, lepiej śpię i coraz bardziej lubię siebie.

To jest moje, to nie jest moje
Jakiś czas temu bardzo mądra osoba – Agnieszka Korżan nauczyła mnie, jak odnajdywać się w wielu życiowych sytuacjach. Wystarczy zadać sobie pytanie, „czy to jest moje?”.
Może brzmieć dziwnie na początku, ale uwierzcie, że sprawdza się i na zakupach i w relacjach międzyludzkich. Okazuje się, że w podejściu do ciała też.
Przemysł urodowy oferuje nam mnóstwo w kwestii pielęgnacji. Od kremów po krwawe zabiegi.
Ja świadomie zrezygnowałam z igieł i wszelkich bolesnych procedur, bo stoi to dla mnie w sprzeczności z ideą bycia czułą wobec ciała. TO NIE JEST MOJE.
Ale mam przyjaciółki, które wybierają inaczej i to jest ok.
Dla mnie idea pozytywnego podejścia do ciała to szanowanie cudzych wyborów. Wielu z tych wyborów nie rozumiem, ale naprawdę nie muszę, żeby je szanować.

Polub swojego człowieka
Na koniec naszej rozmowy Agata zapytała, czy mam jakąś myśl, którą możemy zakończyć spotkanie. Przyszła mi do głowy tylko jedna – polub swojego człowieka, polub człowieka, którym jesteś.
Nie wtedy, kiedy ten człowiek schudnie, zlikwiduje worki pod oczami, usunie bruzdy i pozbędzie się cellulitu. Zastanów się jakim językiem się do niego zwracasz – może to język opresyjnych komunikatów, którego nigdy byś nie użył wobec bliskiej Ci osoby?
Przytul tego człowieka, zaopiekuj się nim i nie czekaj na innego, innego nie będzie.

Podobne posty

Napisz komentarz