O wdzięczności

Autor: Miss Ferreira

Rano przywitała mnie wiadomość od Czytelniczki. „Saro, wszystko mam. Zdrowie, pracę, rodzinę. A kompletnie nie umiem cieszyć się codziennością”.
Kiedy czytacie mojego bloga, zaglądacie na Instagram, może Wam się wydawać, że naturalnie przychodzi mi ta radość z szarych dni. Albo może, że mam takie idealne życie, że gdzie tu miejsce na smutki?
Tymczasem myślę sobie, że wiodę żywot całkiem podobny do tysięcy innych, przetykany podobnymi zmartwieniami. Ot, choćby dziś tydzień zaczęliśmy iście poniedziałkowo – od gigantycznej awarii wody w domu. Już wczoraj po południu krany wydały ostatni oddech. Kuchnia zawalona jest stertą brudnych naczyń, ostatni prysznic brałam w sobotę i dziś rano dokonałam ablucji za pomocą wacika nasączonego płynem do demakijażu. Po kilku godzinach starań wreszcie udało nam się namówić jakiegoś hydraulika, żeby przyjechał sprawdzić, co się wydarzyło.

Czekając, aż krany wypełnia się dobrą wodą, przychodzę dziś do Was taką myślą, moim zdaniem pozytywną, że wdzięczność jest do wytrenowania, zupełnie tak jak mięśnie. Naprawdę. Codziennie trzeba ją ćwiczyć na różne sposoby. Jak? Sposobów jest wiele, oto moje ulubione:

Zobacz i zauważ przynajmniej pięć pięknych rzeczy w trakcie dnia. To naprawdę mogą być pierdoły od zielonego listka po czekoladowego batonika.
Zobacz i zauważ przynajmniej pięć rzeczy w twoim życiu, które mogą być czyimś marzeniem. Ciepły dom, jedzenie, zdrowie, wolność… (dziś ja zazdroszczę Wam wody w kranach).
Zobacz i zauważ DRUGIEGO CZŁOWIEKA.
Kilka dni temu zobaczyłam na ulicy parę, ona zanosiła spazmatycznym płaczem, on próbował ją w tym utulić. Była w tej scenie niewypowiedziana rozpacz.
Akurat staliśmy w nieznośnym korku. Silniki warczały nerwowo. Nagle poczułam ogromną wdzięczność, że to uporczywe czerwone światło jest moim jedynym zmartwieniem. Złapałam córkę za dłoń i przytuliłam do policzka.

Przytul swoje problemy.
Nie ma życia wolnego od problemów. Nie ma człowieka, który by ich nie miał. Lubimy idealizować cudze życia, tymczasem wszystkie przetykane są trudnościami. Po prostu.
Ja jestem wdzięczna za moje problemy.
No pewnie, że wolałabym mieć dziś wodę w kranie, ale:
– to da się rozwiązać
– mam pieniądze, żeby zapłacić specjaliście
– mogę do specjalisty zadzwonić
– nie zalało całego domu, a mogło
– awaria wydarzyła się, kiedy jesteśmy na miejscu i możemy się tym zająć
– to stało się teraz a nie wzeszłym tygodniu, kiedy nie było mojego męża
– dom nie był pełen ludzi, jak to zazwyczaj bywa u nas w weekendy
Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać.
Problemy są często niezależne od nas. Jednak już od nas zależy, czy uczynimy je wielkimi ciężarami, czy nie.

Postanów, że masz dobry humor.
To czy danego dnia mamy dobry nastrój, wcale nie zależy od tego, jaką nogą wstaliśmy.
Pogoda, jakość snu, dzień tygodnia – pewnie, że ma to na nas jakiś wpływ, ale ostatecznie to my sami decydujemy, czy mamy dobry humor, czy nie.
I uwierzcie mi jest to bardzo uwalniająca świadomość, bo okazuje się, że to my panujemy nad swoim ciałem i umysłem!
Codziennie wstaję z łóżka z myślą „to będzie dobry dzień, mam dobry humor”.
Dobry dzień może być przetykany trudnościami. Te trudności są dla mnie jak hantle, mam siłę je dźwigać właśnie dzięki pozytywnemu nastawieniu.

Przytul smutek
Bywają jednak takie dni, że wszystko na nic. Na nic postanowienie o dobrym humorze. Nie ma wody w kranie, mleko się rozlało, dziecko chore, życie jest do dupy, szarość i smutek.
Takie dni są potrzebne.
Kiedyś, gdy byłam dużo młodsza, na wszelkie sposoby wypierałam z życia smutek. Zawsze udawałam, że jestem wesoła i nie wyobrażałam sobie, żeby się przyznać przed samą sobą – jest mi bardzo smutno.
Ten wypierany smutek zalegał w zakamarkach mojej duszy, psuł te dobre dni, powodował, że byłam nerwowa.
Aż w końcu postanowiłam otworzyć mu drzwi i przywitałam go jak najmilszego gościa. Teraz smucę się treściwie – czasem płaczę, idę się przytulić do męża, bywa, że napiszę w internecie jak strasznie mi smutno.
Tak ugoszczony smutek, odchodzi szybko i długo nie wraca.

Na początku tego roku wróciliśmy z dwumiesięcznej podróży do Brazylii. Powrót ze słońca do nieskończonej szarości jest trudny. Gapiłam się w okno, po którym spływały ciężkie krople deszczu. Błoto po kolana i stalowe niebo – oto styczeń w Polsce – myślałam.
To wtedy przyszło mi do głowy, że ta pogoda jest jak cardio dla ćwiczenia wdzięczności.
I tak właśnie jest z wdzięcznością – trzeba ją wyćwiczyć. Żeby pulsowała pod skórą jak mięśnie, nawet, wtedy kiedy z pozoru jest szaro i nijak.
Najlepiej odzwierciedlają to słowa Davida Steindl-Rasta „to nie szczęście czyni nas wdzięcznymi, ale wdzięczność szczęśliwymi”.

Podobne posty

Napisz komentarz