WEEKEND W KRAKOWIE!

Autor: Miss Ferreira

Fot. Agnieszka Wanat

Pamiętam taką scenę z samochodu.
Lolek noworodek ćwiczy gardło wniebogłosy. Czteroletni Zbynio przekrzykuje Lolka wrzeszcząc, że musi siku, tu i teraz, dokładnie w tym miejscu autostrady, prośbę swą kończy niedorzecznym pytaniem, niczym wykrzyknikiem. Standard. Okładamy się więc tymi krzykami niczym granatami. Ja mówię, że siku nie tutaj, bo to autostrada, ale Zbynio nie słyszy, oto moment na przeszywające libretto opery „Falset barbarzyńca” w wykonaniu Lorenza Ferreiry. Zbynio odrzuca mi granat – co?!! Co mamo?! W locie go chwytam i drę się – tu nie zrobimy siku, bo to autostrada!! Granat przejmuje mój mąż, próbuje przedrzeć się przez psychodeliczne libretto pierworodnego – zapomnij o sikaniu!! Nie teraz, był na to czas!! Nie wytrzymam!! – przechwytuje granat Zbynio. Opera trwa.
I tylko dwuletni Ąfel, niczym ten anioł zesłany z nieba wprost do fotelika samochodowego, siedzi cichutko, wyzuty z pragnień i roszczeń. Kochane dziecko. Czemu wszystkie takie nie są? – pytam się w myślach, ale oczywiście się nie słyszę, bo Lolek wymyśla kolejne części opery. Dobroduszny Ąfelek siedzi, zapluszcza oczy i lekko uśmiecha się do mnie – tak mi się wydaje, nie jestem pewna, bo kakafonia histerycznych dźwięków mnie zaślepia.
Wtem w trybie slow motion dociera do mnie co się dzieje, przecież Ąfel zawsze ma taką minę zanim… – nie zdążę tego domyśleć, oto anioł zesłany z nieba wprost do fotelika samochodowego, postanowił zwrócić światu to co spożył…
A więc tak wygląda koniec świata – myślę, jednak w Apokalipsie trochę koloryzowali.

No i dziw się teraz człowieku, że jeszcze kilka lat temu, na myśl o podróżowaniu z milusińskimi dostawałam mdłości.
Majowy wyjazd do Wetliny uświadomił mi, że czasy pt „Koszmar minionej podróży” odeszły w zapomnienie. Oczywiście, że dzieci mają nadal swoje „momenty”, marzę wtedy o szybie dźwiękoszczelnej z funkcją zaciemniania oraz fotelikach pod napięciem, ale to już nie to co kiedyś.
Teraz naprawdę można z nimi jechać na koniec świata.
Niedawno byliśmy w tatrach, dzieciaki przeszły 10 kilometrów (nawet trzyletni Lolek!) i wspięły się na Sarnią Skałę. Po powrocie do ośrodka sami wzięli prysznic, sami założyli piżamy, sami zjedli, sami umyli zęby i sami poszli spać.
Bardzo, ale to bardzo cenię sobie ten moment, gdy dzieci wyrastają z pieluch i wręczają cię z tego z czego ty wyręczałaś je latami. Coś pięknego.
Jestem prze szczęśliwa, że słowo „spontanicznie” zaczęło znowu odgrywać znaczącą rolę w moim życiu i nie jest już synonim słowa „męczarnia”.

Dlatego, kiedy Stradonia Serviced Apartments zapytały czy nie miałabym ochoty zabrać rodziny i pomieszkać u nich przez weekend, najspontaniczniej jak tylko potrafiłam, odpowiedziałam „no jasne, że będziemy!”
Zapakowaliśmy więc samochód i ruszyliśmy w kierunku Wawelu.
Do Krakowa mam ogromny sentyment, spędziliśmy tu „tydzień miodowy”, mieliśmy troje dzieci mniej i trzy razy więcej ciszy niż teraz.
Tym razem miasto Kraka odwiedziliśmy wraz z przyjaciółmi, wspólnie dzieci mieliśmy aż sześcioro i przyznam, że Stradonia bardzo zaimponowała swoją odwagą, wystawiając swoje piękne apartamenty na pastwę sześciorga dewastatorów. Okazało się jednak, że płytki podłogowe mają pięćset lat gwarancji. Stradonia przezornie zaprosiła nas na nieco krócej niż pół wieku. Niemniej bardzo mnie cieszy, że Apartamenty wykazały się troską o rodziny wielodzietne i zdecydowały się na tak trwałe materiały. Dzięki temu możecie spokojnie już dziś zarezerwować apartament dla swoich pra pra pra pra wnuków z innej epoki!









 

Podobne posty

Napisz komentarz