Ktoś z Was, zwrócił mi ostatnio uwagę, że ciągle chowam twarz. A to za włosami, a to za okularami, a to za głupią miną.
Faktycznie. Epatowanie gębą chyba nie jest moim ulubionym zajęciem. Jestem też pewna, że prędzej wykonam salto mortale niż zdjęcie en face. To znaczy samo zdjęcie, jak najbardziej. Ale takie, na którym nie wyglądam, jak muza Picassa, trudna sprawa.
Mam w domu taki jeden piękny portret. Jest schowany głęboko w czeliści szuflady, przykryty dla niepoznaki stertą PITów. To zdjęcie do paszportu. Gdybym umieściła je na tinderze, to niewątpliwie musiałbym obrać ster lewo na burt. Wyglądam, jak własna karykatura. Twarz, którą ktoś przez tydzień dociskał do ściany patelnią. Oczy zwisające do połowy policzków. Nos symulujący batata. Całkowity zanik ust. Popisowo ulizany włos. Słowem, zdjęcie robione na krzywy ryj.
Ów niefortunny portret ma dwie niewątpliwe zalety – jest niezawodnym sposobem na poprawienie humoru mojego męża, który na jego widok turla się ze śmiechu. Ponadto podczas odprawy paszportowej, kontrolerzy nie wierzą, że to ja. Czyli jest nadzieja.
Dlatego dziś postanowiłam wziąć się w garść i serwuję Wam pokaźny kawałek facjaty. Tym razem zdjęcia robione na piękne oczy. A co!
PS Na moim Instagramie trwa relacja na żywo z tej obłędnej jesieni, zapraszam!
Zdjęcia wykonane aparatem Olympus PEN E-PL7
płaszcz – Mosquito | sweter – TKMax | spodnie – F&F | torebka – Paulina Schaedel