Gdybym miała opisać, w jakich ubraniach czuję się najlepiej, to zdecydowanie w takich, w których mogę się trochę zgubić. Przydługi rękaw, luźna koszula, duże spodnie, wielki płaszcz. Moje indiańskie imię brzmiałoby Sara Wielki Płaszcz.
W mojej szafie królują większe rozmiary i muszę przyznać, że dobraliśmy się z mężem idealnie – on kocha rzeczy dopasowane. Z powodzeniem mogę mu coś podkraść, chociaż jest rosłym chłopem, a on bez problemu może pożyczyć coś ode mnie. Kiedy moja teściowa segreguje pranie, nigdy nie wie, co jest czyje, chociaż zasadniczo, jeśli coś jest w rozmiarze S, to na 100% należy do mojego męża, bo wiadomo, że ja kupuję wszystko M,L,XL.
A więc ubrania, w których można się zgubić, albo nawet schować, w których zmieści się pół rodziny, sąsiadka, koza, wszystkie problemy i nadprogramowy deser.
Oczywiście zdarza mi się obandażować jakimś obcisłym ubraniem, ale zazwyczaj czekam tylko, aż będę mogła wziąć oddech XXL i zatrzasnę się z powrotem w jakimś nieforemnym pokrowcu.
Co jeszcze z ubraniowych dziwactw?
Kiedy coś mi wyjątkowo podpasuje, noszę to do znudzenia. Piorę, noszę, piorę, noszę. Było tak już w czasach podstawówki, kiedy miałam ukochane białe (!) dżinsy. W zimie musiałam prać je prawie codziennie, ze względu na błoto. To jeszcze nie wszystko, bo potrafiłam założyć je prawie całkiem mokre. Schły na moim tyłku w autobusie (Mamo, przepraszam, że dowiadujesz się o tym w ten sposób!)
Poza tym MUSZĘ mieć buty ze szpiczastym noskiem. Ta zasada obowiązuje wszystkie buty poza obuwiem sportowym. Po prostu nie ma opcji, że założę cokolwiek innego, bo czuję się jak kaczka.
I niestety, choć kocham góry, pochłaniam wszystkie biografie himalaistów, marzę o zobaczeniu na żywo Annapurny, to nie zostanę himalaistką z dwóch powodów – bo noszę za długie paznokcie oraz buty trekkingowe mają kulfoniaste noski, w których źle wyglądam.
Jestem ciekawa, jakie Wy macie fisie ubraniowe!
płaszcz – Reserved % | koszula – Pepco | spodnie – Zara % | pasek – lumpeks | torba – Wojewodzic
12 komentarzy
Płaszcz ma śliczny kolor. Rzeczywiście jest ogromniasty, ale pomimo tego wyglądasz w nim świetnie. Też lubię takie płaszczycha :D!!!
Ubrania warstwowe, dużo i za duże, na lumpa jak to mówi mój mąż… tak czuję się najlepiej! 😉
„Legginsy to nie spodnie”!!!- poza sytuacjami typu jogging czy siłownia, nie zobaczysz mnie w legginsach, jeśli nie mam na górze czegoś, co CAŁKOWICIE zakrywa mój tyłek. Najlepiej coś do kolan! 😉 W sensie, nawet jak jestem sama w domu, to muszę mieć wystarczająco długą bluzę, żeby mieć 100% pewności, że nie mam „camel toe”! 😀 Najzabawniejsze jest to, że jestem raczej chuda, i zupełnie nie mam tego problemu, plus zupełnie mnie to nie razi, jeśli inne dziewczyny tak chodzą. Ale ja nie mogę i JUŻ! 😀
Plus nie cierpię balerinek. Inne kobiety w balerinkach zachwycają, ja uważam, że wyglądam jak kaczuszka, i ŻODYN mnie nie przekona, że jest inaczej! 😉
Unikam skrajności. Nie mogę mieć na sobie rzeczy rozmemłanych, nieporządnie wyglądających, sportowych. Ani ubrań „sztywnych”, oficjalnych, bardzo eleganckich. Nigdy nie jestem ani rozmemłana, ani odstawiona. Łatwiej mi wymienić rzeczy których za nic w świecie nie włożę, niż te które lubię, np: szpilki, kostium z żakietem, dres, podarte dżinsy…
StaraPannaZKotem – podbijam i legginsy i baleriny. Dorzucam jeszcze koszulki i bluzy szersze niż dłuższe 🙂
O to ja mam odwrotnie z tymi butami, bo pomimo rozmiaru 36/37 nie założę butów z noskiem, bo czuję sie jakbym miała wielkie stopy 😀
A co z babeczkami o rozmiarach stopy 40 i większym? Na nich buty ze szpiczastymi noskami wyglądają jak ogromne kajaki. Niestety jestem skazana na choć półokrągłe noski. Zwłaszcza, że przy rozmiarze stopy 40 noszę rozmiar ciuchów 34 i wzrost mam raczej przeciętny.
Cześć
Duże ubrania mają jedną, ogromną zaletę – czy tyjesz czy chudniesz i tak pasują i nie trzeba wymienić garderoby 🙂
Pozdrawiam,
Kasia
Tez miałam swoje jedne ukochane jeansy (również białe) w podstawówce i chodziłam w nich w kółko. Prałam, zakładałam mokre, suszyłam żelazkiem, teraz jak mam coś nowego w czym dobrze się czuje powstrzymuje się żeby nie nosić tego w kółko!
Ja noszę praktycznie wyłącznie sukienki (no plus dres domowy?), bo wymagają ode mnie najmniej inwencji twórczej przy ubieraniu się- żadnego dobierania bluzki, paska, skarpetek tylko sukienka, a rajtki praktycznie w jednym kolorze. Jaka to wygodna i oszczędność czasu? a wszyscy myślą, że robię to w ramach kobiecości! Także nikomu nie mów, że po prostu jestem leniem ?
Bardzo się cieszę, że na coraz większej ilości zdjęć nie masz okularów przeciwsłonecznych!
mój fiś ubraniowy jest przeciwieństwem twojego:)
– żadnych przydużych, bezkształtnych ubrań bo czuję się w nich jak lump
– żadnych butów z czubkami bo czuje się w nich jak kot w butach
no i jeszcze moje dziwactwo polega na zaliczaniu perfum do ubrań :)- jak się nie wypsikam przy wyjściu z domu to jakbym czegoś zapomniała na siebie włożyć – zapach musi być!:)
Właśnie takie płaszcze to element w garderobie, który będzie nam służył latami. Zdecydowanie warto szukać tego typu perełek, lub zainwestować w lepszej jakości okrycie wierzchnie. Na okres jesienno-zimowy na pewno przyda nam się dobry płaszcz.