Odyseja muzyczna moich dzieci trwa w najlepsze. Od MC Hammera płynnie przeszły do największych div muzyki pop. I tak sobie myślę, że może i lepiej dla Whitney Houston, że nie dożyła dnia, w którym mój syn tępymi organami szlachtuje utwór „Saving all my love to you”, który w jego wykonaniu powinien mieć raczej tytuł „Hiding all my talent from you”.
Jestem więc zmuszona pisać w takt tych wypaczonych dźwięków. Zresztą to akurat wyborna podkład do tego, co chcę dziś powiedzieć.
Pierwszą depresję spowodowaną upływającym latem, miałam już w marcu. Ale wtedy nikt mnie nie rozumiał. Zewsząd słyszałam „jakże to? Wszak ledwie marzec?” Że co proszę? Gdzie okiem sięgnąć sierpień jak w mordę strzelił! Truskawki są wspomnieniem! Młode ziemniaki się zestarzały, sałata w ogrodzie sąsiada urosła na dwa metry i zakwitła, spokojnie może być choinką BOŻONARODZENIOWĄ!! Że nie wspomnę o mimozach, które gwiazdorzą pod domem dziarsko, bo Niemen o nich śpiewał! Wielkie mi halo. Śpiewał, że się od was jesień zaczyna. Każde dziecko wie czym jest jesień – to preludium do zimowej hekatomby. Jesień to praktycznie zima, tylko nieco lepiej wystylizowana. Na zimę w ogóle szkoda mi słów. Zima to taka roznegliżowana jesień. Spodziewasz się niewaiadomoczego, jakiś śniegowych krągłości, że będzie za co chwycić i zrobić śnieżkę, i bitwę na śnieżki! Tymczasem z pobliskiego drzewa, onegdaj tętniącego liściem, co najwyżej możesz urwać zeschłą gałąź i zrobić bitwę na badyle. To jest właśnie zima. W zeszłym roku musiałam na sankach zjeżdżać ze schodów! Lepiłam bałwana z błota, a jak mi się zamarzyło iglo, to dupolotem musiałam sobie po prostu wykopać dziurę w ziemi.
Jedyny plus całej tej sytuacji jest taki, że skoro marzec to praktycznie listopad (chyba nie muszę tego tłumaczyć), to sierpień to właściwie marzec…czyli listopad! Czyli jednak nie ma plusów!!
Serio, nieważne jak liczę i tak zawsze wychodzi, że cały rok się składa z samych listopadów. W dupie mam takie lato.
Do widzenia.
PS Podczas pisania tego tekstu okazało się, że jest już wrzesień! No jak słowo daję, na moment spuszczam miesiące z oka, żeby dwa słowa do Was skrobnąć, wracam i nie ma sierpnia. Nie ma sierpnia. Jest wrzesień, czyli praktycznie listopad, czyli… szkoda słów.
12 komentarzy
Uwielbiam Panią 😀
Uśmiałam się setnie 🙂 Świetny wpis!
Wczoraj słońce dzisiaj deszcz, a o sniegu na tej wyspie mogę pomarzyc. Pozostaje mi pozostać w stanie depresyjnym do wiosny choć niektórzy tkwią w przekonaniu że to złość i stres…
Pięknie zobrazowany stan ducha każdej matki w obliczu jesieni i zimy. Ale już niedługo październik, luty, czyli praktycznie czerwiec!
Momentem kulminacyjnym mojej depresji jest zawsze listopad, i nie urażając nikogo, to miesiąc po prostu z dupy wzięty. Wszystkie pozostałe jestem w stanie zaakceptować.
Genialne, jeszcze raz G-E-N-I-A-L-N-E.
No to pozdrawiam, Jenkins
<3 !
Pozdrawiam! 😉
a jak tam lubie jesien,jestem dziwna??tekst zaje……..:)
Poezją dla mych uszu są Twoje słowa. Miło wiedzieć, że panika przed jesienią włącza się komuś poza mną już wiosną…
„Całe życie zrywam się i padam, jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi, i chwytają mnie złe listopady czarnymi palcami gałęzi”
🙂
Na mnie tam działa ta jesienna stylizacja, całkiem lubię;)
Najgorzej jest w styczniu, bo już ta bożonarodzeniowa otoczka zimy mija, i pozostaje tylko szarość i ciemność i cała energia z lata zamarznięta doszczętnie, a do wiosny daleko.
[…] faktem, że lato się skończyło, zanim się tak naprawdę zaczęło, ale wyprzedziła mnie Sara, więc nie będę dublować treści, zwłaszcza że zrobiła to dosadniej, niż ja bym […]
Ja Cię rozumiałam w marcu 😀 Nawet nie wiesz jak bardzo! Pamiętam moment gdy pierwszy raz przeczytałam Twój tekst o podobnej tematyce (coś w stylu, że czerwiec i buuu, bo dni będą stawać się krótsze) i to fantastyczne uczucie, że na tym świecie jest ktoś jeszcze, kto podobnie jak ja przeżywa zmieniające się miesiące, czerwcowy termin przesilenia letniego uważa za życiową niesprawiedliwość a w takim miesiącu jak wrzesień nie widzi już żadnej nadziei, bo oto już tylko zima i zima …