Kiedy ktoś pyta mnie o ulubione miejsce w domu, zawsze i bez chwili wahania odpowiadam, że kuchnia.
Kiedy byłam dziewczynką i spędzałam wakacje u cioci na wsi, do późnej nocy siedziałyśmy z moją siostrą cioteczną przy stole, plotkując i pochłaniając kolejne kubki herbaty. To ona pierwsza zadała mi to pytanie: „zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego najlepiej rozmawia się w kuchni?”
Uświadomiłam sobie wtedy, że faktycznie, w kuchni zdania się lepiej kleją, rozmowy płyną, tematy dojrzewają.
Podczas studiów pomieszkiwałam u przyjaciółki na stancji, przesiadywałyśmy w kuchni. Nie mogłyśmy się nagadać. I nieważne, że ktoś inny kręcił się po tej kuchni, w żadnym innym pomieszczeniu domu tak się nie rozmawiało.
Ostatnio odwiedziła mnie przyjaciółka. Zdyszana już od progu wołała: „Ferreira, rób kawę szybko, mam tyle plotek, że chciałam spisać je na kartce, żeby o niczym nie zapomnieć!”
Po godzinie siedzenia w kuchni delikatnie zasugerowałam, że może przeniesiemy ten wór plotek na sofę, na co W. stwierdziła, że jedynie kuchnia ma taką aurę do rozmowy. Nie polemizowałam.
Uwielbiamy robić w domu imprezy, najchętniej tematyczne, ostatnio był bal maskowy.
Może być kilkadziesiąt osób. Gdzie wszyscy siedzą? Oczywiście w kuchni.
Postuluję więc zmianę w powiedzeniu „ściany mają uszy”.
Gdyby kuchnie miały uszy i umiały mówić…
Co takiego ma ta kuchnia? Chyba chodzi o stół. Miejsce, gdzie można siąść razem na luzie.
U nas życie kręci się przy wyspie kuchennej. Od rana do nocy. Wyspa jest świadkiem porannych nerwów, romantycznych kolacji, szczerych rozmów, smutków, wygłupów, niekończących się nocnych pogaduch, kiedy ktoś nas odwiedza.
Niby tylko mebel a tak sprzyja bliskości i byciu razem.
Wspominałam o tym niedawno, dzieci po szkole od razu rozsiadają się przy wyspie. Wiedzą, że ja się tam kręcę, więc chcą być obok.
Kiedy wieczorem wracam samochodem do domu, wypatruję światła w kuchni, zerkam ile głów siedzi przy wyspie, robi mi się tak ciepło w sercu.
I jest coś takiego, że kiedy gaśnie światło w kuchni, to jakby dom zapadał w letarg.
Zaraz minie rok odkąd pewnej jesiennej mrocznej nocy, kiedy wpadłam na pomysł, żeby zrobić dla dzieci warsztaty kulinarne. Byłam zbyt zmęczona, żeby zabrać dzieci do miasta, stać w korkach, czekać bezczynnie do końca zajęć w dusznej poczekalni.
Zawstydzona sięgnęłam po rodzicielski wytrych kryzysowy, czyli fałszywą alternatywę.
– Nie pojedziemy do miasta – oznajmiłam i widząc ich zawiedzione miny szybko przeszłam do ofensywy – ALE! Mam coś lepszego.
– Co, co?! – dopytywali ożywieni, a do mnie docierała niedorzeczność mojego pomysłu.
– Zrobię dla was… – wstrzymałam oddech – warsztaty kulinarne – dokończyłam, wypluwając z siebie całe powietrze i czekając, aż zostanę wygwizdana.
Tymczasem stało się to, co dzieje się zawsze, kiedy mówię dzieciom, że spędzimy razem czas.
Okrzyki radości, fikołki, ekscytacja.
Tak oto w każdą środę o 17.00 odbywały się w naszym domu warsztaty kulinarne. Zadaniem dzieci było przygotowanie stanowisk pracy, a moim dostarczanie pomysłów.
Ponadto obowiązywały luźne zasady BHP:
1. Można bałaganić.
2. Trzeba po sobie posprzątać.
3. Trzeba być wobec siebie uprzejmym.
4. Częścią zajęć jest przygotowanie stanowisk pracy.
5. Można używać ostrych noży, ale trzeba być bardzo uważnym.
6. W trakcie zajęć mama ma surowy zakaz dotykania telefonu (dlatego dopiero po kilku miesiącach w ramach wyjątku, wrzuciłam relację na Instagrama)
7. Jesteśmy cierpliwi.
8. Rodzice poświęcają dzieciom 100% swojej uwagi.
Zabawne jak ta spontaniczna myśl rozkwitła.
Kiedy w mroczną jesienną noc wypowiadałam zdanie: „Zrobię dla was warsztaty kulinarne”, nie przyszłoby mi do głowy, że rok później powtórzę je raz jeszcze, ale do moich Czytelników.
SZWEDZKI STÓŁ
Kiedy zostałam zaproszona na spotkanie, żeby omówić ewentualną współpracę przy projekcie „Szwedzki Stół” i padło zdanie o tym, że ma to być miejsce, w którym można spotkać się przy wspólnym stole, spędzić razem czas, trochę jak w domu, byłam już połową serca za.
A kiedy zobaczyłam wizualizację miejsca, wybuchłam śmiechem, bo poczułam się jak w mojej kuchni, tylko wszystko było w nieco większej skali.
Szwedzki Stół to nowa kawiarnia w Lublinie. Trochę inna niż wszystkie właśnie dlatego, że jej centrum, to ogromna wyspa kuchenna, przy której może siąść mnóstwo osób.
W dalszej części jest przytulna sala kawiarniana. Można tu zapaść się w miękkim fotelu z książką albo spokojnie wypić kawę, kiedy odbywają się warsztaty.
Stąd drzwi prowadzą do szklarni, czyli przeszkolonej sali konferencyjnej, gdzie mogą odbywać się przeróżne spotkania o charakterze zamkniętym. Szklarnia jest wyciszona, posiada sprzęt audio i rzutnik.
WARSZTATY KULINARNE
To właśnie w głównej sali przy ogromnej wyspie kuchennej tu będą odbywać się warsztaty kulinarne, które dla Was poprowadzę. Od tych, które robię dla dzieci w domu, nie będą się bardzo różnić. Ma być przede wszystkim prosto, tak żeby odnalazł się każdy, nawet ten, kto na co dzień potrafi przypalić wodę w czajniku.
Raczej nie będzie na moich zajęciach kuchni molekularnej i gotowania z azotowej mgły.
Zajmiemy się natomiast lodówkowymi resztkami. Damy drugie życie kulinarne pomarszczonej marchewce, która nie przypuszczała, że czeka ją jeszcze cokolwiek dobrego, smutnej pietruszce z oklapniętą natką, zdołowanym ziemniakom, które za karę leżą w kącie na dolnej półce i kaszy, która jest w lekkiej rozsypce, że nikt jej nie zjadł.
Do dyspozycji mamy 12 profesjonalnych stanowisk i 6 piekarników. O produkty nie musicie się martwić – wszystko będzie zapewnione, a wszelkie przybory do gotowania są na miejscu.
Warsztaty są bezpłatne, trzeba się na nie tylko zapisać pod TYM LINKIEM.
A kiedy już się zmęczymy gotowaniem i będziemy mieć pełne brzuchy, poplotkujemy sobie o wszystkim i o niczym. Możecie plotki zapisywać na kartkach, żeby o niczym nie zapomnieć ;))
Ponieważ inspiracją do mojej współpracy ze Szwedzkim Stołem, było gotowanie z dziećmi, uznałam, że nie może ich zabraknąć w tym projekcie. Razem z nami wystąpiły w sesji zdjęciowej.
Co ciekawe, sesję od A do Z wyprodukowaliśmy sami.
Tak tak, zgadza się, nawet tam, gdzie pozujemy wszyscy razem, nie ma dodatkowego fotografa, niech to będzie nasza tajemnica.
Tymczasem do zobaczenia przy stole!
5 komentarzy
niestety nie można się zapisać – jest info ze wyprzedane.
Świetny pomysł! Chętnie wzięłabym udział w takich spotkaniach – warsztatach, bo jestem niechlubnym mistrzem, marnowania i wyrzucania wszystkiego, co sprawia chociażby niewielkie wrażenie, „że się już nie nadaje”. Poza tym, wielka chęć poznania Ciebie!!!! Problem pozostaje jeden – odległość!
PS. Może jakieś tournee po Polsce, w ramach współpracy z innymi placówkami? 🙂
łeee, Sara, nie ma miejsc! Może można wpaść potem, na wyżerkę i pogaduchy? 😉
Kurczę, aż żałuję, ze nie jestem z Lublina! 🙂 świetny pomysł, poszłabym nawet nie tyle, żeby nauczyć się gotować, a żeby móc skosztować tej cudownej atmosfery i ciepła które bije z Waszych zdjęc. Kolejne duże zaskoczenie, to ze warsztaty są bezpłatne, tylko potwierdza, ze nie bez przyczyny jesteś moją ulubioną blogerką. A co do kuchni – nawet kiedy ze współlokatorką miałyśmy kuchnie rozmiarów 2×2, z blatem i chowanymi krzesłami barowym i tak tam przesiadywalysmy na kawie i pogaduszkach wiec coś w tym jest…:)
[…] więc było to tak. Początkowo sądziłam, że warsztaty z gotowania poprowadzę śpiewająco. Im bardziej zbliżał się ten dzień, czułam nadciągający powiew […]