Dziś wpis, do którego natchnęliście mnie Wy, moi Czytelnicy.
Kiedy wyznałam Wam ostatnio, że mam blogowy kryzys, bo statystyki są nieubłagane i coraz mniej ludzi chce czytać, niektórzy wspominali, że zaglądają tu po kilka razy dziennie, żeby sprawdzić, czy jest coś nowego.
Roksana napisała, że czyta mojego bloga w niedzielne poranki do kawy.
Przyznam, że mnie to jakoś rozbroiło. Sama wiem, czym są dla mnie poranki z kawą, to najmilsze chwile dnia, które traktuję z ogromną delikatnością. I ktoś postanawia tak cenny niedzielny poranek spędzić na tym blogu.
Więc jak nie pisać?
No i czy nie piszę też dla siebie? Przecież to kocham. Chyba zanadto dałam się uwieść publiczności.
Dziś kilka kojących słów o tym, co u mnie.
Pogodziłam się jesienią
Już drugi listopada, po domu rozlewa się piękne słońce, kładzie tysiącem odcieni na meblach.
Tylko dzień kończy się jakby urwany w połowie. Wczoraj przegapiłam spacer z Ferą. Kiedy chciałam wyjść, zmrok już spowijał pola i mogłabym przysiąc, że nie zauważyłam, kiedy zmierzch połknął światło.
Przyszedł ten podły listopad, którego tak się obawiałam cały rok… i nic złego się nie wydarzyło.
Wręcz przeciwnie. Cały październik był tak obłędnie piękny, że mój telefon pęka w szwach od zdjęć złotej jesieni. Nawet mi trochę głupio, że tak się nią zachwycam, bo jak wytłumaczę się z tego wiośnie?
Wreszcie mam powód, żeby słuchać muzyki filmowej z Twin Peaks, która latem brzmi po prostu niedorzecznie i naprawdę wymaga oprawy z jesiennej mgły.
No i wieczory przyniosły jakby spokój. Nie tęsknię za tarasem tak mocno, jak sądziłam. Patrzę na kwiaty uciśnione jesienią i myślę „chyba czas odpocząć od siebie”.
Zamiast wyrywać chwasty, chłonę litery kolejnych książek.
I jest ten listopad bardzo metaforyczny. Jest jak przyszłość, której tak często się obawiamy, a która nie przynosi nic złego.
Przypominają mi się słowa sąsiada sprzed lat: „słyszałem, że większość rzeczy, których się w życiu boimy, nigdy się nie wydarzy”.
Rzeczy, na które nie mam wpływu
To było moje postanowienie tegoroczne. Mniej się przejmować. Wszystkim. Zwłaszcza tym, na co nie mam wpływu.
Udało mi się. Naprawdę mogę przybić sobie piątkę. Ten rok to był kawał dziada, a ja byłam spokojniejsza niż kiedykolwiek.
Wypracowałam to sobie systematycznym zadawaniem pytania, czym tak naprawdę się przejmuję?
Jeżeli przejmuję się wojną w Ukrainie, to czy mogę coś z tym zrobić? Mogę pomóc. Na różne sposoby. Czy mam wpływ na samą wojnę? Nie.
Przestałam karmić się toksycznym niepokojem. Ograniczyłam do minimum wiadomości. To, co ważne i tak do mnie dociera, a nie ja nie jestem nerwową galaretą.
Naprawdę polecam Wam zastanowić się, po jakie treści sięgacie i co Wam to daje? Być może jesteście zainfekowani strachem. Irracjonalnym strachem o wszystko, który sprawia, że życie wycieka Wam z rąk.
Wdzięczność
Mam poczucie, że słowem „wdzięczność” strasznie sobie wszyscy wycierają gęby. Niby fajnie, że jest moda na praktykowanie wdzięczności, z drugiej strony robi się w tego wydmuszka.
Zresztą nie moja to sprawa, każdy ma swoje sumienie, ale faktem jest, że samo słowo „wdzięczność” wydaje mi się ostatnio pretensjonalne i wyświechtane.
Wdzięczność towarzyszy mi od dziecka.
Wydarzenia zza naszej wschodniej granicy sprawiły, że jeszcze jaskrawiej widzę, ile mam do niej powodów i jednocześnie wiem, jak wszystko, co kocham, jest ulotne.
W maju pisałam tak:
„Cokolwiek robię i niemal w każdej chwili życia, towarzyszą mi dwa uczucia: wdzięczność i poczucie przejściowości.
Wdzięczność sprawia, że umiem cieszyć się zimowym szarym dniem, chociaż wiecie, jak bardzo tych dni nie lubię. A poczucie przejściowości wypełnia mnie często zbyt szczelnie. Bywa, że go nie znoszę, chcę krzyczeć, kiedy wyciska ze mnie łzy. Gdy widzę kolejne siwe włosy na głowach tych, których kocham najbardziej i kolejne spodnie, z których wyrosły moje dzieci.
Sprawia, że wiem, że jestem u tylko na chwilę. Na moment mam dzieci i rzepak za oknem.
Poczucie przejściowości pozwala mi brać pod rękę porażki i zawody. Szybko się z nimi godzę, następnego dnia o nich nie pamiętam. Nie obarczam nimi ani siebie, ani innych.
Ono też sprawia, że nie chcę od życia zbyt wiele, bo nic nie będzie moje na zawsze. Życie jest dla mnie trochę jak wypożyczalnia.”
Odpuść
Uczę się trudnej sztuki odpuszczania. To dla mnie niełatwe, bo trochę sprzeczne z moim charakterem. Czytając tego bloga być może postrzegacie mnie jako delikatną dziewczynę o stoickim usposobieniu. Możecie mieć takie wrażenie, bo w pisaniu udało mi się to, co często nie wychodzi mi w życiu. Na papier przelewam myśli wydestylowane ze zbędnych nerwów.
Mam zresztą taką zasadę, że nie piszę na rozbuchanych emocjach. Daję im ochłonąć. Staram się stanąć obok i zobaczyć z lotu ptaka wszystko, również siebie. Wtedy wyraźnie widzę, że byłam śmieszna, zachowałam się głupio, że niepotrzebnie chciałam w ogóle o czymś pisać.
Tymczasem w życiu emocje bywają szybsze niż racjonalne myśli.
W rzeczywistości więc jestem tym człowiekiem, który najpierw rzuci mięsem i chce się spalić dla idei.
– TAK NIE MOŻE BYĆ! PÓJDĘ TAM I ICH ROZNIOSĘ! ROZPIEPRZĘ WSZYSTKO W PYŁ!!- tak nieraz odgrażam się mężowi, który daje mi się wywrzeszczeć aż w końcu pyta:
– I co ci to da?
Wtedy milknę. Zaczynam oddychać i gdzieś z moich trzewi wypełza tłuste „nic”.
Nic mi to nie da. Nic, oprócz nerwów, złości, łez.
Tam, gdzie mogę, odpuszczam.
Przed momentem usłyszałam w radio jedną z moich ukochanych piosenek „Dust in the wind” Kansas. Zabawne, że akurat dziś, bo wieki jej nie słuchałam.
„All we are is dust in the wind” (wszystko, czym jesteśmy to pył na wietrze).
Zostawiam Was z tą garścią refleksji, clipem Kansas i dziękuję za tyle ciepłych słów pod ostatnim wpisem.
42 komentarze
Sara, kiedy pierwszy raz trafiłam na twojego bloga musiałam zarwać noc żeby przeczytać wszystko!
Swój spokój często odnajduje tutaj. Dziękuję 🙂
Naprawdę?! Rety, jakie to miłe, dziękuję <3
Pisz! Jeśli masz na to siłę i czas pisz 😉 Też zaglądam kilka razy w tygodniu i sprawdzam co u Ciebie 🙂
Bardzo to podnoszące na duchu, dziękuję <3
Saro, pisz do nas! Bądź! Twoje słowa mają moc.
Mam tę moc 😀 Dziękuję Ci Kasiu <3
Jeśli masz na to siłę i czas pisz 😉 Też zaglądam kilka razy w tygodniu i sprawdzam co u Ciebie 🙂
<3
Bardzo potrzebny wpis. Dziękuję.
I może się nie udzielam zbyt często, ale czytam Twój Każdy tekst od 10 lat. Wpadam na blog co kilka tygodni/miesięcy i pilnie nadrabiam wszystkie zaległości. Pozdrowienia z Lubaczowa 💖 Nawet jak piszesz mniej regularnie, to też jest ok. Mi to pasuje.
NIe masz pojęcia, jak miło to czytać, zrobiłaś mi dzień. Dziękuję <3
Ja też zagląda co jakiś czas, żeby sprawdzić czy coś się pojawiło :))) pozdrowienia z Krakowa
Uwielbiam Kraków, to nasze magiczne miasto <3
Pisz – bo przepięknie tworzysz opowieści. Zdjęcia stanowią doskonałą oprawę.
Uwielbiam i niejednokrotnie wzruszałam się do łez.
Powodzenia!
Dziękuję <3
Mam podobnie, nie udzielam się ,nie komentuję ale jestem ,czytam,czekam i dziękuję Saro ,że zrobiłaś ukłon w naszą stronę i dalej piszesz 🙂
To ja dziękuję za Wasze wsparcie <3
Fajnie, że zostajesz lubię Twojego bloga 🙂
A co do wdzięczności to lepiej wycierajmy sobie nią gębę niż słowem „masakra”, które jest w tak powszechnym użyciu, że wybrzmiewa nawet kiedy chcemy wyrazić naszą radość i szczęście. Kiedy mówimy jestem wdzięczna za… nawet jeśli robimy to z ironią i prześmiewczo to jednak wypuszczamy wibrację tego słowa w świat 🙂
Raczej nie rozważam zostawienia bloga, czasem się wkrada takie zwątpienie po prostu.
Dziękuję Ci <3
pięknie,tak mi wswzystko bliskie..
<3
Również pijam z Tobą poranna kawkę : ) wiec nie przestawaj nigdy pisać
To jest dla mnie niesamowite, bo poranna kawa jest dla mnie świętością. Tym bardziej mi miło <3
Saro, jestem z Tobą od początku Twojego bloga. Wtedy byłam jeszcze nieopierzoną studentką, od niedawna jestem podwójną mamą:) Wtedy moją uwagę przykuł Twój kolorowy modowy styl, ale to Twoje teksty zatrzymały mnie na zawsze <3 Razem z Twoim blogiem dojrzewałam, zmieniałam się i zawsze Twoje teksty trafiały prosto w moje serce. Nie znam drugiej blogerki, która potrafi pisać tak jak Ty – niby o zwykłych rzeczach, ale w niezwykły, niezadęty sposób.
Czekam na każdy tekst z utęsknieniem! Nie tylko ten na blogu, ale nawet najmniejszy, na fb czy IG. Nie przestawaj dla nas pisać, jesteś w tym świetna:) I dajesz duuuużo radości:)
Rety, to znaczy, że jesteśmy razem dekadę 😀 Super, że jesteś <3
czytam od lat, nie przestawaj 🙂 zdecydowanie wolę blog niż IG
Dziękuję Monika, ja też zdecydowanie wolę bloga <3
Musze przyznac, ze tez zaniedbalam czytanie Twojego bloga, ale obiecuje poprawe 😉 Juz nadrabiam zaleglosci i czekam na nowe wspaniale teksty! Tez czytam je przy porannej kawie i daja mi fajna energie na reszte dnia 😉
Dziekuję Kasiu <3
Nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałam komentarz na jakimkolwiek blogu. Jednak dziś tak sobie pomyślałam, Saro, że to bardzo niewdzięczne z mojej strony, że tyle od Ciebie biorę, a w zamian nic nie daję. Zatem chcę powiedzieć, że czytam Cię od wielu, wielu lat, zaglądam tutaj regularnie i zawsze znajduję to, po co przychodzę – spokój. Na co dzień jestem tą osobą, która chce walczyć z wiatrakami i roznosić wszystko w pył. A gdy Ciebie czytam (tutaj na blogu lub na Instagramie), dochodzę do wniosku, że nie warto się tak spalać, że szkoda czasu, nerwów, życia. Uderzyło mnie bardzo to, co mówisz o wdzięczności i przejściowości, biorę to sobie głęboko do serca. Dziękuję, że jesteś tutaj, w tej wirtualnej przestrzeni, bo po tylu latach czuję się już nie jak u obcej osoby z internetów, tylko jak u kogoś bliskiego, gdzie znajduję ukojenie skołatanych myśli. Nie przestawaj pisać, jesteś do tego stworzona 🙂
Rety, aż mnie zatkało. Dziękuję za tyle dobrych słów. Jak tu nie pisać?! <3
Lubię tutaj wracać. Nie przestawaj proszę…
Myślę, że nie przestanę, ale pewnie jeszcze wiele razy dopadnie mnie kryzys. Dziękuję, że jesteś.
Jestem, czytam regularnie 🙂
Dziękuję, że jesteś <3
To Twój wpis na blogu zainspirował do odwiedzenia Norwegii i zapolowania na zorzę. Tak więc nie masz wyjścia i musisz pisać bo masz realny wpływ na czyjeś decyzje. Pozytywny wpływ.
To chyba najmilsze, co mogę usłyszeć. A widziałaś tę zorzę?
Pisz, zawsze z przyjemnością czytam!
Dziękuję <3
Sara, pisz! Dzięki Twojemu blogowi zamiast płakać z rozpaczy podczas karmienia piersią po raz 1358955 w nocy chłonęłam z radością każdy wpis. Dziękuję ❤️
I to jest argument ostateczny <3
A ja dziękuję za piosenkę, bardzo rzadko ją słyszę, ale za każdym razem sprawia mi ogromną radość. Potem o niej zapominam. Dzięki;)
Wstrętny algorytm FB zakopał mi Ciebie. Zapomniałam. Nie było mnie tu od lat. Kojarze malutkiego Lolka a ty na FB napisałaś, ze on matme odrabia :O
Nie wiedziałam, ze piszesz nadal :O przed chwilą FB pokazał mi Twój wpis.
Parze herbate i idę nadrabiać Twoje posty. Oj to będzie długa lektura 💕