Po jednej nutce wiedziałam, że to TO.
Mogłam to wyryć na korze scyzorykiem.
WNM
Co Wy w sobie takiego macie Bieszczady?
Bo ani ostre szczyty, a sztyletujecie mi duszę na pół.
Ani obietnic pięknej pogody.
W ogóle jakoś mało o mnie zabiegacie.
Mało w tym wszystkim czułości.
Im bardziej się na mnie wypiętrzacie, tym mocniej do Was lgnę.
To zabawne, bo w jakimś sensie jesteście górami lodu.
Ja też mam w sobie lód.
Ulokowany na spodzie duszy, w okolicach masywu zwanego „sentymentalizmem”, który na co dzień jest nieczynny dla zwiedzających.
I chyba najbardziej wkurwia mnie to, że po kilku dniach z Wami, jestem tym cholernym sentymentalnym słonym potokiem.
Czekam aż znowu zamarznę, bo tak się nie da żyć!
Za wszystko.
Za dywan z błota, który rozkładacie na mój widok.
Za pocałunki deszczu.
Za smyranie wiatrem.
Za mgłę, w której mogę się schować, kiedy się roztapiam.
WNM
Tymczasem wróciliśmy.
Witano nas jak królów. Słońcem i zieloną trawą.
Żółtym dywanem rzepaku.
Nawet jeleń się pofatygował pod kuchenne okno, żeby oddać nam hołd i czym prędzej wziąć kopyta za pas.
Po podniebnym pokazie lotniczym bocianów zrobiło się już całkiem błogo, zbyt błogo.
Różowo, a wręcz żółto!
Niepokojąco żółto…
Zaledwie to pomyślałam, rozległo się pukanie do drzwi!
– Kto tam?
– To ja! Rzeczywistość – usłyszałam – przyszliśmy w odwiedziny!
– Wy? To znaczy kto? – zaniepokoiłam się.
– Ja i małe pasemko mikro nieszcząstek, otwórz!
– A nie możecie poczekać do rana? – załkałam.
Ale nie mogli.
Tak więc zamiast filmu musieliśmy starannie obejrzeć sobie tyłki w poszukiwaniu kleszczy. I zaprawdę – średnio wyrafinowany to seans.
Na całe szczęście nasze mozolne poszukiwania nie poszły na marne – znaleźliśmy kleszcze!
Nawet pies miał własnego.
Ot życie – raz człowiek jest w Bieszczadach, raz zakleszczy się w czarnej dupie.
A potem jeszcze przyszedł poranek z filiżanką lokalnego gorzkiego deszczu i świeżą dawką rzeczywistości.
Brak zasięgu poza zasięgiem, w zasięgu wzroku hałdy prania.
Już dobrze Panie Marku! Niech Panu będzie. Zmieniam status!
Z bieszczadzkiego anioła na pogromcę prania.
Odmeldowuję się z obłoków.
Melduję się na ziemi.
9 komentarzy
Jeju…to jest tak poetycki, piękny wpis prozą, że aż coś mi się robi.
Ach Aniele bieszczadzki! Cudownie! Zazdrosciłabym Ci bardziej ale już niedługo i my wyruszamy w mgły, połoniny i spokój beskidzki. Nawet pranie po takim wyjeździe jakoś mniej boli;)
Ps. Sara, z tymi kleszczami lepiej zrobić badania. Mój synek złapał w tamtym roku, wyjelismy go bardzo szybko a mimo to była borelioza, mieliśmy 3 tyg antybiotyku
Hej. Dokładnie to samo miałam napisać. U nas po kleszczu był rumień i dzięki temu zorientowaliśmy sie ze Starszak ma boleriozę. Dostał 6 tyg antybiotyku bo tak sie to podobno leczy… teraz robimy co 6 miesięcy badania kontrolne i na szczęście jest Ok. Ale ja sie kleszczy bardzo boję… a podobno jest ich plaga. Warto tez zanieść kleszcza do badania (tego kt sie wyjmie;)) czy jest nosicielem boleriozy.
Cudowne zdjęcia! Aż poczułam ten klimat! <3
Saro, jestes poetka. Skraplaj czesciej ten lodowy masyw 🙂
Zdjecia przepiekne, nigdy nie bylam w Bieszczadach, choc mam w rodzinie zapalencow, ktorzy jezdza tam na wloczegi co roku.
Saro, jestes poetka, i to jaka!
Pozwalaj czesciej sie skraplac temu lodowemu masywowi 🙂
Zdjecia przepiekne, klimatyczne.Nigdy nie bylam w Bieszczadach, choc mam w rodzinie zapalencow; ktorzy wlocza sie co roku po tych gorach. Uwielbiam natomiast SDM..
Piękne zdjęcia…jakiego aparatu używasz? Choć wiem że to nie dzięki niemu a talentowi, to jednak pytam:)
Też tak mam jak skąd wracam?Sara tak umiesz to opisać ze aż cos się w serduchu robi….
Kocham Bieszczady od dawna i nie wiedziałam za co. Po Twoim wpisie Saro teraz wiem. Spokojnej nocy.