Kiedy poznałam mojego męża, był zadeklarowanym mięsożercą. Takim, co konia z kopytami zje, byleby był krwisty. Ja z kolei nigdy fanką mięsa nie byłam, a już krwi na talerzu w szczególności.
Przyglądaliśmy się swoim talerzom w zadziwieniu – on moim liściom sałaty, ja jego plastrom mięcha.
W miarę jak nasz związek dojrzewał, liście mojej sałaty wędrowały do jego talerza.
Aż któregoś dnia z dumą dostrzegłam, jak mój mąż wpieprza sałatkę, aż mu się uszy trzęsą.
I oto po dwunastu latach małżeństwa podstawą naszej diety są warzywa, a mięso jadamy sporadycznie. Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, co nią jest.
Ja z kolei od warzyw jestem uzależniona, co też nie jest dobre. Uświadomiła mi to moja koleżanka, która jest lekarzem ze zdumieniem przyglądająca mi się, kiedy bez opamiętania pałaszowałam paczkę rukoli. Złapałam jej zdziwiony wzrok i z pełną gębą wytłumaczyłam „że chyba błakuje mi ołgazizmie jakiegoś składnika”.
Wzruszyła ramionami, oznajmiła, że gadam głupoty, bo jeśli ciągle tak pożeram rukolę, to po prostu jestem od niej uzależniona.
– Normalnie – jak ludzie od fajek – dodała.
– Sejio? – wyplułam słowo z kawałkiem rukoli.
– Serio, serio, uzależnienie jak każde inne, ciesz się, że to nie kokaina.
Cieszę się więc.
Jakiś czas temu moja przyjaciółka zrobiła sałatkę. Już po jej wyglądzie wiedziałam, że to będzie kulinarne zauroczenie. Było tam wszystko, co kocham. Natka pietruszki, kuskus, papryka, cebula, pomidory, chrupiące ziarenka słonecznika…
No co tu dużo mówić. Uzależniłam się.
Całe szczęście, że to nie kokaina, bo od kilku miesięcy wciągam ją codziennie.
Ta sałatka oryginalnie nazywa się Tabbouleh, wymawia się „tabule” i jest tradycyjnym libańskim daniem. W internecie znajdziecie tyle wariacji na jej temat, że chyba każdy musi ustalić swoją własną ulubioną wersję.
Zasada jest jedna – wszystkie składniki muszą być bardzo drobno posiekane.
Oto Tabbouleh w wersji Miss Ferreiry.
Składniki (na sporą miskę, rodzina się naje):
– miseczka gotowej do jedzenia kaszy kuskus (polecam przed zalaniem wodą dodać do niej pół łyżeczki soli, odrobinę ostrej papryki i szczyptę kminu rzymskiego)
– dwa pomidory
– duża papryka
– 3 chrupiące ogórki gruntowe
– dwie małe czerwone cebule (mogą być duże, jeśli lubicie)
– bardzo duży pęczek natki pietruszki
– prażone ziarenka słonecznika – ilość zależy od gustu, ja daję ok. pół szklanki
– dwie cytryny
– oliwa
– sól
– pieprz
– opcjonalnie trochę mięty
Wykonanie:
Wszystkie składniki drobno siekamy. Dodajemy przestudzoną kaszę kuskus. Wyciskamy sok z cytryn, dodajemy sól, pieprz, oliwę. Wszystko mieszamy. Gotowe!
8 komentarzy
Dwie cytryny ? Are You sure ? 😉
Z moim mężem było podobnie 🙂 Tzn jeśli chcę mu sprawić przyjemność, to mięso zawsze będzie lepsze od sałątki, ale mięso jadamy bardzo sporadycznie. Sałatke przetestujemy dzisiaj 🙂 A jeśli chodzi o kuskus – podobno najlepszy robi się na parze, polecam spróbować 🙂 ja równiez czasem dodaję odrobinę tłuszczu – oliwy lub masła (to już zupełna rozpusta).
Zrobiłam dziś na obiad jako dodatek do Wołowiny zamiast ziemniaków. Wyszedł super pyszny !
Sałatka pyszna!
PS co z ksiażkobraniem? 🙂
Wypróbowałam właśnie i rodzina się nim zachwyca. Taki prosty, a dobry i zdrowy, jak nie wiem co 🙂
Uwielbiamy – na pikniki super rzecz.
My w ogóle nie gotujemy kuskusu- mieszamy po prostu z tym wszystkim odstawiamy do lodówki na parę godzin i on wciąga soki z warzyw, cytryn i oliwę. Spróbujcie:)
Wow, super! NIe miałam pojęcia, że tak można, dzięki Pola!
Jeszcze nie próbowalam 'tabule’, czas to zmienić 🙂