TREKKING PO ISLANDII
poprzedni post
Jest 22.17, kiedy siadam do tego tekstu. Z głośnika cicho sączy się KALEO, którego słuchamy już prawie dwa tygodnie. Najpierw, żeby wczuć się w klimat Islandii, teraz, żeby jeszcze trochę tam zostać.
Czy zdarzyło mi się płakać i przeklinać tę wyprawę? Tak. Marzyłam, żeby być w domu, w ciepłym łóżku. Jednocześnie wyraźnie czuję, że kolejny fragment duszy zostawiłam gdzieś między lodowcami w tej monumentalnej dziczy.
To taka przygoda, po której może i masz odciski, zdarte pięty, obolałe plecy i spuchniętą twarz, ale głowa jest lżejsza o całe kilogramy zbędnych myśli.
To był cudowny detoks od cywilizacji i dziś, kiedy piszę te słowa, popijając gorącą herbatę w tym domu, za którym tak tęskniłam na wietrznym lodowcu, mam poczucie wielkiej satysfakcji, że pokonałam swoje słabości i ogromnej wdzięczności, że mogłam zobaczyć surową Islandię.
MÓJ SPOSÓB NA PODRÓŻOWANIE
Rok temu hasło o trekkingu po Islandii rzuciła Marysia. Od razu powiedziałam, że jadę i szczerze mówiąc, w tamtym momencie nie byłam nawet pewna, czy mowa o Islandii, Irlandii, Kirgizi czy Grenlandii.
I to jest od lat nasz sposób na podróżowanie, który polecam. Mówimy, że jedziemy, a dopiero później martwimy się jak, za co, co z domem, dziećmi, zwierzętami. Najlepiej zapłacić od razu zaliczkę, która jest takim gwoździem do podjętej decyzji.
Jakoś zawsze udaje się to zorganizować. Gdybyśmy od początku kalkulowali, martwili się co i jak, założę się, że siedzielibyśmy na dupie w Polsce i nie wyściubiali stąd nosa.
Rozumiem, że podejście „jakoś to będzie” nie jest dla każdego, ale w wypadku podróży bardzo się u nas sprawdza.
Tymczasem obietnica dana Marysi stała się ciałem, zleciał rok i okazało się, że zraz ruszamy na trekking PO ISLANDII.
CZEGO SIĘ BAŁAM?
Powiem Wam szczerze, że miałam jedną jedyniutką obawę. Jak dam radę dźwigać na tak długich górskich szlakach ten wielki ciężki plecak?
Odrobinę bałam się, że obetrą mnie buty, a wiadomo, że chodzenie z bólem do przyjemnych nie należy. No i modliłam się do starych islandzkich bogów, żeby nie lali we mnie deszczem.
Innych trosk nie miałam, myśląc raczej, że „jakoś to będzie”.
Okazało się, że plecak zupełnie mi nie ciążył. Nie miałam pojęcia, że można tak doskonale go wyregulować, żeby stał się niemal lekki. Najgorsze było zakładanie go po postojach, bo wtedy przez moment było czuć, co człowiek dźwiga.
Ponieważ waga plecaka powinna opierać się na biodrach, pierwszego dnia miałam poobijane kolce biodrowe i faktycznie bardzo to bolało, ale maść przeciwbólowa błyskawicznie przyniosła mi ulgę.
SPANIE POD NAMIOTEM – MOJA NAJWIĘKSZA ZMORA
Nie znoszę wprost spać pod namiotem. Tę niechęć mam w sobie od dziecka i nawet nie do końca wiem, z czego ona wynika. Odzywa się moja klaustrofobia, mam wrażenie, że zaraz skończy się powietrze, nie jestem w stanie zasnąć. Pod namiotem mam jakieś totalnie wyostrzone zmysły, które nie dają mi spokoju. Śpię nerwowym przerywanym snem, pełnym koszmarów, co moment się budzę, marząc, żeby był już poranek.
A wiadomo – niewyspany człowiek ma mniej siły i fizycznej i psychicznej.
I to była moja największa góra na Islandii, której musiałam stawić czoła. Momentami było ciężko. Wtedy marzyłam o domu i przeklinałam ten pojebany pomysł, żeby łazić po tym odludziu, gdzie tylko piździ i nic nie ma.
NASZ SZLAK
Podczas trekkingu po Islandii zrobiliśmy ok. 120 km po górach. Maciek, który organizuje tę wyprawę, połączył ze sobą dwa popularne szlaki FIMMVORDUHALS (27 km) i LAUGAVEGUR (53 km). Osobno robiliśmy szlak Glymur, który jest stosunkowo niedaleko Reykjaviku i można zobaczyć tam wspaniały wodospad.
Maciek opisuje swój PROJEKT ISLANDIA jako „trochę trudniejsze Bieszczady”. Nieraz przeklinaliśmy to porównanie, ale coś w tym jednak jest. Nie są to skaliste Tatry, nie ma przepaści, nad którymi trzeba balansować, nie musisz mieć raków, lin i czekanów.
To po prostu długa wędrówka, często w deszczu, która momentami zdaje się nie mieć końca i w moim przypadku deprymujące było poczucie, że na końcu nie czeka mnie ciepłe suche miejsce, w którym mogę się ogrzać. Technicznie nie jest to trudny szlak. Na lekko przejdzie go każdy. Gorzej z plecakiem i namiotem. Niemniej myślę, że osoba o przeciętnej kondycji poradzi sobie, bardziej tu trzeba hartu ducha.
A CO Z TOALETĄ NA SZLAKU?!
To pytanie frapuje wszystkich i wcale się nie dziwię, bo sama zachodziłam w głowę, jak my sobie poradzimy.
Niestety w tym miejscu muszę odebrać wyprawie nieco z jej dzikiej surowości. Otóż w każdym obozie jest toaleta… To jednak nie wszystko! Tylko w jednym obozie nie ma prysznica.
Tak wiem, a ja tu rozprawiam o wakacjach od cywilizacji. Pewnie myśleliście, że musieliśmy się myć w górskich strumieniach.
A zatem, jeśli frapuje Was, jak umyjecie w takich warunkach głowę, uspokajam, normalnie.
JEDZENIE
A co jeść na takiej wyprawie? Oczywiście posiłki liofilizowane, my kupiliśmy te z firmy LYOFOOD i muszę Wam powiedzieć, że było to przemiłe rozczarowanie. Byłam przekonana, że to rodzaj ohydnej papki o smaku bigosu czy chili con carne, tymczasem to najprawdziwszy posiłek o konsystencji jedzenia. Naprawdę zwracam honor, bo wcześniej się wzdrygałam na myśl o liofilizowanym żarciu. To takie trochę czary-mary. Zalewasz proszek wodą i po chwili masz schabowego z ziemniakami. Brakuje tylko mizerii.
Na trekkingowe śniadania polecam chleb typu pumpernikiel a do tego pasty rybne.
A na przekąski batony, kabanosy, suszona wołowina. Wszystko, co lekkie i nie zajmie dużo miejsca.
Przyznam, że żałowałam, że nie zabrałam ze sobą zupek chińskich. Wiem, że to niezdrowe dziadostwo, ale ludzie! Jakby to wspaniale smakowało na szlaku. No nic, następnym razem.
A JAKI JEST KOSZT TAKIEJ WYPRAWY?
To też zagadnienie, które bardzo Was interesuje. Wyprawa kosztuje 4000 zł bez groszy, do tego trzeba kupić bilet lotniczy i zorganizować sobie jedzenie. Dużo zależy też, czy macie sprzęt (namiot, śpiwór, buty etc.) czy musicie go kupować. My większość rzeczy pożyczyliśmy.
Po wszelkie szczegóły zapraszam Was do Maćka, który naprawdę dokładnie opisuje, jak wyprawa wygląda.
KILKA PORAD ODE MNIE
Nie jestem żadną trekkingową ekspertką, ale mam kilka porad, które sama chciałabym usłyszeć przed wyjazdem:
1. Zadbaj, żeby ci było ciepło w nocy. Serio, jeśli zimno nie daje w nocy spać, to następny dzień jest do dupy. Ciepły namiot, ciepły śpiwór, ciepła piżama.
Podczas wędrówki ciało bardzo się rozgrzewa i nie czuć chłodu. Chłód przychodzi nocą, zaufajcie mi.
2. Weź ze sobą maść na ból i obrzęki. Maciek się z nas śmiał, że byliśmy emerycką grupą, która ciągle się smarowała maściami przeciwbólowymi, no trudno. Te maści naprawdę potrafią ulżyć w bólu.
Mnie dopadła dodatkowa dolegliwość – opuchnięta twarz. Nie mam pojęcia, z czego to wynikało, ale rano z trudem otwierałam oczy, miałam gębę jak wielki spuchnięty ziemniak, masakra.
3. Kup klej do tipsów. Tak, dobrze czytacie. Naszej koleżance rozkleiły się buty już pierwszego dnia. W sklepach nie mieli żadnego kleju, oprócz… kleju do sztucznych paznokci :D Na tym kleju buty trzymały się całą wyprawę. Polecam.
TOWARZYSTWO
Oprócz widoków, których nie będę opisywać, bo zostawiam Wam zdjęcia, które choć piękne, nie oddają islandzkiej potęgi, na szlaku najważniejsi są ludzie, którzy idą obok.
Dlatego baaaaardzo polecam Wam wyprawę z Maćkiem, który ujął mnie stoickim spokojem.
Kiedy spanikowałam na wąskiej grani, wyrósł dosłownie spod ziemi, podał mi dłoń i za rękę przeprowadził przez skały, które mnie tak przeraziły.
Kiedy padał deszcz i wiało, a on mówił „mamy naprawdę dobry warun” miałam wrażenie, że czuję słońce na karku. O Islandii mówi „górki pagórki” i bywa, że to jest balsam dla stóp, głowy i duszy.
No i dobrze mieć obok siebie ekipę, która umie się śmiać w zacinającym deszczu.
To tacy ludzie, którzy z obdartego do krwi palca robią cały kabaret, nazywając go „mięsnym jeżem” i „tatarem z palca”, a kiedy trafia do gorącego źródła „parówką berlinką”.
I na koniec garść cytatów o Islandii:
Jakby mnie mąż zabrał w takie miejsce, to bym się z nim rozwiodła!
Trzeba zmienić tekst przysięgi małżeńskiej: „w zdrowiu i chorobie i na Islandii”.
Za karę bym tam nie pojechała!
Dzięki za relację, już wiem, gdzie nigdy nie jechać.
Będziesz zmęczony, spocony i wkurzony. Będziesz przeklinać, będziesz zadawać sobie pytanie „po co mi to było?” Na końcu stwierdzisz, że to była przygoda Twojego życia. (Maciek Budzich).
Jestem kobietą. Jetem matką. Statystycznie częściej rodzę dzieci niż kupuję w Zarze.
3 komentarze
Wspaniała relacja!
Świetna sprawa. Islandia to mój wymarzony kierunek. Już czuję jak mi taka wedrówka wietrzy głowę. Zazdroszczę, że już tam byłaś 😉
zdjęcia zapierają dech – nie wyobrażam sobie TEGO na żywo. Dziękuje za relację