Kiedy wracałam do domu, lał deszcz. Włączyłam wycieraczki i nic. Krajobraz za oknem rozmywał się mętnej brei. Gwałtownie zamrugałam. Na moment obraz wrócił. Po chwili znów się rozpłynął.
Zatrzymałam samochód na poboczu i poczułam, jak woda kapie na moje uda.
Wewnętrzne ulewy potrafią przemoczyć człowieka najbardziej.
Po prostu ubierali się na rozpoczęcie roku. Krzyknęłam do Lolka, że zaraz przyjdę podwinąć mu nogawki. Odpowiedział, że chyba nie trzeba. Kiedy weszłam do jego pokoju i zobaczyłam jak stoi w spodniach, kończących się wysoko ponad kostkami, niedorzecznie małej koszuli i ciasnej marynarce, zaryglowanej na komicznie na guzik.
– Jeszcze szukam krawata – wyprężył się dumnie, kiedy poły marynarki rozlazły się na boki.
Ledwo zmieścili się w kadrze, kiedy robiliśmy im tradycyjne zdjęcie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego.
Do szkoły wbiegli w ulewie i w maseczkach, pomachali mi jeszcze oświadczeniami, że są zdrowi i zniknęli.
Weszłam do domu.
Coś było nie tak. Cisza. Cisza po burzliwym poranku. Ta, w której słychać szept przedmiotów pozornie niemych. Monotonny szum komputera. Zegar niemiłosiernie drążący czas.
I coś jeszcze.
Odgłos dobiegający z kuchni, do której wiódł tego ranka szlak rozrzuconych resoraków Lolka.
Niemal bezdźwięczne, ale bardzo wyraźne łkanie.
3 komentarze
Z perspektywy nauczyciela to też było smutne rozpoczęcie… Bez miłych powitań, radości, nie widzieliśmy swoich uśmiechów, a dodatkowo pogoda zdawała się nam w tym całym dziwnym czasie wtórować.
Ja też ciągle nie mogę udźwignąć przemijania. Z dziećmi to jakoś bardziej bolesne.
Trochę nie mogę się doczekać, aż ja będę takie coś przeżywać.