Dawno dawno dawno temu, lat bodaj siedem, kiedy jeszcze Lolka nie było na świecie, trafiłam z Marynią – wówczas nieco ponad dwuletnią do szpitala. Życie pokazuje, że rzadko wizyty w szpitalu są planowane. Nie inaczej było tym razem. Poranek ledwie począł się formować z odłamków nocy i pierwiastków niemrawego dnia, kiedy zostałam gwałtownie wywleczona z ciepłego łóżka przez brutalny splot nieszczęśliwych okoliczności. Jeszcze zanim moje połączenia mózgowe zaczęły iskrzyć, już była u nas karetka pogotowia. Niewiele jest widoków szlachtujących matczyne serce bardziej, niż ratownik medyczny, porywający w ramiona jej dziecko. Jak możecie sobie wyobrazić, wsiadając do karetki nie byłam człowiekiem, ale łzawą galaretą. Łzawą galaretą, powleczoną jakimś nędznym kawałkiem otuliny, uwieńczoną futrzaną czapką, która skrywała tkwiące pod nią niewdzięczne gniazdo nocnych włosów i spoglądającą na ratowników medycznych z wysokości ekstrawaganckich wysokich szpilek, które jako jedyne obuwie stały w okolicy, kiedy wypływałam z domu potokiem łez.
W międzyczasie moja twarz podwoiła objętość, jakby w każdym policzku zatrzymało mi się po litrze łez na czarniejszą godzinę.
Kiedy dotarliśmy do szpitala lekarze mówili do mnie głośno i wyraźnie, co nawet mnie nie dziwi – spróbujcie porozmawiać z galaretką.
Sytuacja została opanowana.
Do domu wróciłam dopiero następnego ranka. Opadły ze mnie emocje, niedorzeczna otulina, szpilki i policzki. Zaczynałam zmieniać stan. Przemiana galarety w człowieka – piękne, rzadkie zjawisko przyrodnicze.
Doprowadziłam do ładu niewdzięczne dwudniowe gniazdo nocnych włosów. Uwieńczeniem zaś tej spektakularnej metamorfozy było narysowanie sobie twarzy.
Jakby to powiedział mój kolega z podstawówki, który kiblował dwa lata z powodu matmy – zmiana o 360 stopni.
No i wyobraźcie sobie teraz, że taka wyfiokowana i radosna powróciłam do szpitala. Niedługo trwała moja radość, bo oto lekarz prowadzący nie wiedział kim jestem! Zażądał spotkania z matką dziecka, bo obcej babie nie będzie opowiadał o jego stanie. Na nic zdały się moje prośby i tłumaczenia, że to tylko tusz do rzęs i szampon! Musiałam się wylegitymować.
Piszę Wam o tym, siedząc w piżamie na sofie. Horyzont rozciągający się za laptopem przysłaniają mi dwie różne skarpety. Jedna jest męża druga dziurawa. Swoją drogą, ja nie czaję o co chodzi z tymi skarpetami! To jest kuźwa bardziej interesujące od Trójkąta Bermudzkiego. A więc tak – połowy nie ma. Druga połowa dziurawa. A cała reszta to skarpety męża…
Nie mogę założyć, tych których nie ma – wiadomo. Zakładam więc dziurawe. Zdecydowana większość skarpet w naszym domu jest czarna. A co gdybym sobie po prostu pomalowała na czarno palce u nóg?!
Nie opanowałam jeszcze nocnego gniazda na głowie, a na twarzy brakuje mi zdecydowanej ilości rysów. Kości policzkowe, usta, brwi, oczy – wszystko na razie jest w kosmetyczce.
A skoro wspomniałam o piżamie, to nie wiem czy opowiadałam Wam historię mojej koleżanki, która złamała sobie kiedyś rękę.
– To nigdy by się nie stało, gdybyś mnie słuchała! – zagrzmiał jej mąż.
– Ale jak to?! – odparła zaskoczona M.
– No normalnie! Przecież się potknęłaś o nogawkę tych wielkich okropnych spodni od piżamy . A gdybyś mnie słuchała i spała w kusych majtkach, to nigdy by się to nie wydarzyło.
W sumie racja. Chociaż nie wiem, czy ja kiedykolwiek dojrzeję do satynowych kusych majtek, bo zwyczajnie strasznie nie lubię, jak mi jest zimno w tyłek.
Czasem oglądam seriale i tam zawsze dziewczyny mają seksowne piżamy. Myślę wtedy – dobra! Ja też dziś założę tę małą czarną koronkową nocną, którą kupiłam onegdaj w Intimissimi, wiedziona obietnicą, że odtąd będę zmysłową królową łóżka Mariją czy inną Manuelą. Ale kiedy tylko powlekłam się tym obcisłym pokrowcem, akcentującym moje wdzięki, natychmiast zatęskniłam za starym poczciwym polarem, w którym moje cycki mogą swobodnie hasać na łące wygody i błogiego ciepełka.
Wczoraj wrzuciłam na Facebooku historię o tym, jakim jestem porannym nieogarem. Dostałam trochę wiadomości – och, jak to dobrze, że pokazuję ludzką twarz. Niektórzy w szoku, że nie jestem ideałem.
Otóż w żadnym wypadku nim nie jestem. Tak jak na zdjęciach poniżej, będę wyglądać za kilka godzin, kiedy poskromię włosy i narysuję sobie twarz.
Każdy instagramowy łabędź, jest porannym brzydkim kaczątkiem. Pamiętajcie o tym!
płaszcz – Kiomi (via Zalando)
marynarka – mint&berry (via Zalando)
botki – topshop
torba – Gino Rossi (sprzed wielu lat)
beret – Monika Kamińska
15 komentarzy
Poza czytaniem bloga, lubię oglądać zdjęcia i odgadywać jaki to zakątek Lu. Mieszkalam przez 6 lat, a potem wróciłam na polski biegun.
Jak zwykle super. A wczoraj przy okazji wyszukiwania jakichs info o Jennfer Aniston znalazłam Cie na okładce! Rachel to Ty! 😉 🙂 pozdrawiam Martyna
https://www.google.pl/search?q=jennifer+aniston&oq=jennif&aqs=chrome.0.69i59j69i60j69i57j0j5.2664j0j4&client=ms-android-huawei&sourceid=chrome-mobile&ie=UTF-8#imgrc=Ck1OnlR1fX9s2M:
Zapomniałam wkeic link 😉
Saro, uwielbiam Cię! A po stokroć za tę piżamę! Też chcialabym być Mariją i Manuelą, ale mój regularny nocny outfit to pancerne/antygwałtowe, portki 😉
I za to Cię właśnie lubię. Jesteś autentyczna, szczera!!!
Każda z nas chce wyglądać ładnie o każdej porze dnia i nocy, ale to nie przychodzi od tak (no chyba, że masz 5 lat ;)).
Haha… mam identyczny problem ze skarpetkami :)!!!
Wielbię Cię niezmiennie :*
Jakie musisz mieć nudne i banalne życie, żeby dwa razy opisywać jedną podróż do szpitala z dzieckiem. Po co się silisz na pisanie, kiedy nie masz o czym?
Hej Ola jestes byłą żoną mojego męża,? Musisz nia byc bo takich wredot jest wyjatkowo mało.
Tekst jak większość czyta sie jednym tchem:)
A wiesz Olu, pisząc ten tekst pomyślałam – kurde, już kiedyś o tym pisałam, ale kto będzie pamiętał wpis sprzed wielu lat? Kto by czytał tego bloga od tylu lat? A tu proszę – Ty czytasz.
Co do nudnego i banalnego życia – owszem, w ogromnej mierze jest nudne i banalne i nie uważam, żeby było w tym cokolwiek złego, wręcz przeciwnie – mam nawet zaplanowany wpis o tym. A więc jak widzisz – mam o czym pisać.
Pozdrawiam Cię Olu, złośliwość rodzi się z najsmutniejszych uczuć, pewnie ktoś sprawił Ci przykrość. Dobrego dnia i umiejętności dostrzegania piękna w banale i nudzie!
Tak jest, czytam Twój blog i właśnie takie uczucia we mnie on wzbudza: złość, na świat, a tak naprawdę na siebie, że to czytam. Robię to oczywiście w ramach prokrastynacji i potem pluje sobie w brodę: dlaczego zamiast po prostu żyć, czytam slabe teksty, kiedy tyle jest naprawdę dobrych i tyle jest ciekawych rzeczy do robienia. Jak byłaś po prostu szafiarka i prezentowalas swoje ciuszki, to jeszcze jakoś się kupy trzymało, ale prezentowanie extra looku plus couchowskie rozkminki co do sensu i urody życia dziewczyny z sąsiedztwa… A jednak jest to potrzebne -patrzac na rzesze wiernych fanek. Pozdrawiam panią od byłej żony: chyba nie daje Ci spokoju, że ja miał, jeśli nawet w zupełnie odległym kontekście ją przywołałas 🙂
Uwielbiam Twoje teksty, są świetne
Pelnokrwisty tekst, fajnie się go czyta ?
Jestem u Ciebie po raz pierwszy i pozwól, że zostanę na dłużej:) Zabłądziłam niechcący, piszę w pracy, między jednym excellem a drugim…
Świetnie piszesz:) Gładko się Ciebie czyta.
Z IG bardzo się zgadzam, dlatego sama regularnie funduję sobie instagramowy odwyk.
I te skarpetki…
U mnie zdarzają się jeszcze dni z jednym kolczykiem…
Pozdrawiam:)
Wspaniały tekst – mądry i napisany z taką dawką humoru, że… popłakałam się ze śmiechu i wzruszenia. Dziękuję 🙂
Uwielbiam czytać Twojego bloga?. Pozdrawiam?