Srebrny świerk spogląda na rozległą podlubelską wioskę ze swoich imponujących dwudziestu metrów wysokości. Rośnie na wzgórzu. Jego srebrzysty szpic dźga niebo i jest widoczny nawet z odległych pól.
Pod koniec XIX wieku ktoś dostrzegł go w Górach Skalistych Ameryki Północnej i uznał, że w Europie będzie równie spektakularną ozdobą.
Kiedy światło słoneczne spływa z jego rozłożystych gałęzi, skrzy się milionem srebrnych igieł. Latem wygląda, jakby płonął białym ogniem, zimą jak zaklęty przez Królową Śniegu.
Sprawia, że chce się do niego podejść i sprawdzić, czy jest autentyczny, ale natychmiastowy ból, który pojawia się w dłoni zaraz po jego dotknięciu, nie daje złudzeń. Świerk jest arcydziełem matki natury.
Stoi w swoim majestatyczny decorum pośród innych drzew, u stóp mając park i dom, z którego co jakiś czas wysypują się miniaturowi ludzie.
Tajemniczy ogród, w którym przyszło mu rosnąć, skrywa dziesiątki zakamarków. W gąszczu drzew skryte są ławki i altanki. Gałęzie wielkiej jarzębiny tworzą gigantyczną kopułę, gdzie można się skryć przed całym światem.
Świerk zachłannie połyka światło. Do domu, przed którym rośnie, wlewa się jedynie przytulny półmrok.
Do tego dnia nie miała pojęcia, jak wysoka może być pokrzywa. Katowickie trawniki, które doskonale znała, były starannie wypatroszone z wszelkich chwastów.
Nie wiedziała zatem, że można stanąć z pokrzywą twarzą w twarz i że jej wrzecionowate ramiona kąsają jeszcze długo po tym, jak pozbawi się je korzeni.
Miarowo wspinali się pod górę. On szedł kilka kroków przed nią, torując drogę kosą, spod której umykały zaledwie pojedyncze łodygi roślin. Na horyzoncie tlił się dach z błyszczącej papy. Tam się kierowali.
Nie mogła uwierzyć, że to będzie ich czasowe mieszkanie. Z chałupy pogryzionej przez czas, wystawały placki słomy. Budynek łypał na nich wybitym oknem.
– Tu wybudujemy dom – oznajmił z dumą, wbijając trzon kosy w pole pokryte kłączami martwych pokrzyw.
Marzyła, że w tym miejscu będzie kiedyś ich własny park, mówiła o nim „tajemniczy ogród”.
Chciała ukryć w nim ławki i altanki, gdzie będzie można uciec przed światem i pobyć w samotności z książką i myślą.
Posadziła dziś jarzębinę. Delikatne korzenie czule przykryła ziemią, podlała i szepnęła do niej, żeby rosła szybko, bo chciałaby już schować się w jej cieniu. Wątłe drzewko zakołysało się tylko szarpnięte lekkim podmuchem wiatru.
W wysokiej trawie przybywało przyszłych drzew i krzewów. Trzeba było wbijać obok nich drewniane paliki, żeby nie ginęły podczas koszenia lub zadeptane przez dzieci.
Któregoś z tych wiosennych dni wrócił do domu z nową sadzonką. Była inna niż wszystkie, które do tej pory widziała. Maleńkie drzewko iglaste było niemal białe, w słońcu mieniło się srebrem. Łapczywie wyciągnęła dłoń w jego kierunku i syknęła, użądlona ostrą igłą.
– Uważaj – ostrzegł spóźniony – to srebrny świerk kujący, szybko rośnie. Za trzydzieści lat to będzie wielkie drzewo – zażartował.
Przez okno obserwowała, jak rozgląda się i szuka miejsca dla drzewka. W końcu wbił łopatę w twardą ziemię. Pomyślała, że jeśli świerk faktycznie urośnie, to za kilkadziesiąt lat pochłonie światło słoneczne, które teraz wlewało się do salonu.
Ale to kiedyś, teraz potrzebował drewnianego palika, szybko, zanim zadepczą go dzieci.