SEN O RAKU

Autor: Miss Ferreira

Miałam straszny sen.
Śniło mi się, że mam raka. W tym śnie krzyczałam „nie, nie! To niemożliwe!”.
Obudziłam się zlana potem. Chwilę do mnie wszystko docierało.
Pulsował pod skórą. W prawej piersi. Bezczelnie wykradał ze mnie życie.
Rak. Nie ze snu. Z koszmaru. Prawdziwy na pięć centymetrów.
Zaczęłam płakać. Od nowa.

***

To niesamowite jak różne wypadki z pozoru ze sobą niezwiązane przeplatają się w sieci czasu, aż w końcu jakiś węzeł wydarzeń łączy je ze sobą. Nagle zaczynają do siebie przylegać. I pasować.
Mam naturę podglądacza i obserwatora. Nie wścibskiego i nie nachalnego. Raczej wyłapuję to, co widoczne jest dla wszystkich oczu, jednak nie każde oko to dostrzeże.
Czasem nasze oczy ślizgają się tylko po powierzchni obrazu. Potrafimy przejść całe miasto, a zapytani o to, co widzieliśmy, nie pamiętamy nic.
Tam, gdzie moje oczy nie sięgają, mój wewnętrzny podglądacz lubi dopisać koniec historii. I tak uwielbiam podczas wieczornych spacerów obserwować okna, z których wylewa się światło.
Jeśli płynie wartkim ciepłym strumieniem, a na parapecie są książki i kwiaty, mieszka tam artysta, albo przynajmniej człowiek wrażliwy na piękno. U niego w domu pachnie kawą, a jej aromat wciska się między strony książek. Do tych domów czasem mam ochotę zapukać, wprosić się na kawę.
Zimne światło szpitalne, którego znerwicowane cząsteczki drgają histerycznie, sprawia, że przyśpieszam kroku. Wolę nie wiedzieć kto tam mieszka. W głowie mam piwnice z amerykańskich filmów grozy.
Któregoś dnia, zupełnie niespodziewanie dowiedziałam się, że i moje okna zapładniały czyjąś wyobraźnię, odkąd się wprowadziliśmy. Kim są ci ludzie? O czym rozmawiają przy kolacji?
Osoba ta regularnie mijała nasz dom, zaglądając łapczywie do środka, ciekawa jak go urządzamy.
Kiedyś nawet została skarcona przez swoją dziesięcioletnią córkę „mamo! Tak nie wypada, ktoś weźmie cię za wariatkę!”
Tymczasem węzeł wydarzeń zaciskał się coraz mocniej i mocniej. Nie mogłam wiedzieć, że wszystko zmierza ku momentowi, kiedy poznamy się, a ja zaproszę tę osobę do mojego domu.
Weszła, rozejrzała się i radością oznajmiła: „W końcu mogę zobaczyć ten dom w środku, jest piękny!”.
I tak oto splot różnych wypadków, krążących w sieci czasu i pozornie ze sobą niezwiązanych, postawił na mojej drodze Renatę.
Przyszła opowiedzieć mi o swojej chorobie.
O chorobie, która brutalnie przesuwa granice wytrzymałości człowieka.
O raku piersi.

Początek
Październik rok temu. Przebierała się, kiedy w lustrze dostrzegła jakąś nieregularność na prawej piersi. Dziwne. Czy to możliwe, że miała to od zawsze? Pod skórą tkwiło coś w dotyku obcego. Nie bolało. Najpierw zapytała męża, czy też coś widzi, potem córki.
Widzieli.
Zakwitł w niej ten parszywy niepokój. Kiedy już wiesz, ale nie możesz jeszcze wykrzyczeć tego światu.
Najszybciej jak mogła poszła do lekarza. Obojętnie obejrzał pierś, zrobił USG i powiedział, że to tkanka tłuszczowa. Za rok proszę zgłosić się do kontroli.
Do domu wracała z dziwną ulgą. Dziwną, bo pod cienką powłoką ulgi pulsował nadal ten piekący niepokój. Ale przecież lekarz powiedział, że wszystko jest dobrze.
Nieufnie przyglądała się swojej piersi. Odruchowo przestała spać na prawym boku i wzdrygała się, kiedy ktoś dotykał ją w tej okolicy. Nadal nic nie bolało. Czuła się świetnie, wyniki badań miała książkowe.
To był styczeń, doskonale pamięta ten dzień. Brała prysznic. Strugi wody spływały po jej niekształtnej nabrzmiałej piersi. To przyszło nie wiadomo skąd. Jakby niemy krzyk z wewnątrz jej ciała. Wrzód niepokoju, który pulsował gdzieś pod sercem, pękł i rozlał się gęstą magmą trwogi. Wpadła w panikę. Nie mogła się uspokoić.

Śmiertelnie spóźniona
Powietrze przenikał ten nieprzyjemny, szpitalny, szorstki zapach, kiedy czekała na swoją kolej.
Jeszcze moment temu nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie musiała odwiedzić oddział onkologii.
A teraz siedziała wśród ludzi, którzy podobnie jak ona z przestrachem wodzili oczami po szpitalnych ścianach, jakby chcieli wyczytać z nich odpowiedz, co będzie dalej?
Weszła do gabinetu.
Opisała sytuację – uczucie jakby ktoś włożył jej do prawej piersi kamień.
Proszę się rozebrać – poprosił lekarz.
Rozpięła bluzkę. Przez moment zawahała się. Może to było wrażenie wywołane wszechobecną atmosferą onkologii, ale wypukłość pod skórą wydała się jeszcze większa niż zwykle.
Przełknęła gulę, powoli kwitnącą w gardle i z obnażoną piersią odwróciła się do lekarza.
Chyba nigdy nie mogłaby wyobrazić sobie jego reakcji. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Na ułamek sekundy spotkali się wzrokiem. Gwałtownie wstał, rozsypując po biurku papiery:
Ile pani to hodowała?!! – ryknął.
W jego oczach była furia. Najgorsza z możliwych. Furia bezradności. Wydawało jej się, że lekarz jest bliski płaczu. Pojęła to w mig. Nieraz to już widział. Kobiety, które wolały czekać aż rak je pożre, bo nie chciały usłyszeć wyroku. O tych kobietach się nieraz słyszy – gdyby poszła wcześniej do lekarza, gdyby regularnie się badała, gdyby dbała o siebie. Ale przewraca się kolejną stronę i już myśli o czymś innym. Przecież to nigdy nie dotyczy nas samych. To zawsze jest o innych.
I teraz ona była jedną z tych kobiet. Tych śmiertelnie spóźnionych.
Zaczęła wyć. Jak zwierze zatrzaśnięte z pułapce.

Następnie wydarzenia rozgrywały się jak na przyspieszeniu w filmie.
Biopsja. Wynik. Rak złośliwy. Ogromny. Średnica – 5,5 cm. Konsylium lekarskie. Rada lekarzy uzgodniła co nastąpi: chemia czerwona, chemia biała, usunięcie piersi, radioterapia, hormonoterapia.
Zaczynamy od chemii.

Chemia w poczekalni
Dopóki człowiek jest zdrowy, to nie wie, ile osób choruje na raka! Mnóstwo. Poczekalnia pełna ludzi, którzy przyszli po chemię – opowiada mi Renata, wodząc ogromnymi błękitnymi oczyma gdzieś po suficie.
Chemia jest jak kroplówka. Kładą cię na leżance, zakładają wenflon i z malutkiego woreczka zaczyna kapać po kropelce przezroczysty płyn. Wygląda niewinnie. Ale kiedy przedostaje się do krwiobiegu, unicestwia wszystko, co spotka na swojej drodze. Włosy, brwi, kości, odporność, siłę aż dociera do raka. I dopiero tam zaczyna się nierówna walka.
Renata postanowiła, że za wszelką cenę będzie jeździć na te chemie sama. Nikt jej nie wierzył, że to zrobi. Na chemię? Jak po bułki do sklepu? To niemożliwe. Będą ją wozić. Pomogą. Bo ona teraz będzie bardzo, bardzo słaba. Nie da rady.
Ale Renata znała swojego przeciwnika. Pulsował w niej rytmicznie. Nie okaże słabości. Pojedzie na tę chemię jak po bułki do sklepu.
I tak zrobiła. Tylko raz. Potem była już za słaba.
Tam w poczekalni, gdzie tłum ludzi czeka na swoją porcję trucizny na raka, wcale nie jest smutno i przygnębiająco. Prowadzi się normalne rozmowy od pogody przez narzekanie na NFZ. Zdarza się, że jest wesoło. Może to dlatego, że to podły los, ale jednak wspólny. I można porozmawiać tu o chorobie zwyczajnie, bez obaw, że oczy rozmówcy będę wzbierać współczuciem i litością.
A może dlatego, że świadomość, nawet ta najgorsza jest lepsza od oczekiwania?
W tej poczekalni Renata odkryła w sobie pewien talent. Okazało się, że potrafi słuchać i rozmawiać. Ludzie pytali jej, czy może jest psychoterapeutką. Czy można umówić się do niej na wizytę? Zarażała ich swoją siłą, wolą walki, pewnością, że wygra z chorobą.
Byli tam też ludzie niezwykli. Tacy, do których choroba wracała co jakiś czas. Zdrowieli, a po kilku miesiącach ta sama diagnoza – znowu nowotwór, tylko tym razem w innym miejscu. I ci ludzie żyli ze swoim rakiem za pan brat. Traktowali go tak, jak zdrowy człowiek traktuje coroczny katar w okresie jesienno-zimowym. Teraz jest. Zaraz go nie będzie. Jest duża szansa, że wróci.
I kiedy Renata miewa napady paniki, że może nie pokona choroby, zaczyna myśleć o tych ludziach. O ich sile. Umiejętności cieszenia się z życia pomimo choroby. Wraca do niej spokój.

Jaka to choroba?
Jej pierwsza reakcja na diagnozę była histeryczna. Lekarz powiedział „rak”, ona usłyszała „śmierć”. Złapała męża za rękę i wyszeptała „obiecaj mi, że dobrze wychowasz nasze dziecko!”
Powoli spod powłoki panicznego obłędu, przedostawał się wątły głos rozsądku. Tłumaczył, że rak to wcale nie koniec i wyliczał powody i ludzi, dla których warto żyć.
Kiedyś na oddziale onkologii Renata spotkała starszego człowieka. W obliczu choroby i podeszłego wieku postanowił odmówić leczenia i nie przyjmować chemii.
Nie mogła uwierzyć. A bliscy? Ludzie, którzy go kochają?
– Ma pan wnuki? – wykrztusiła w końcu.
– Mam.
– I naprawdę nie warto dla nich powalczyć?
Ostatecznie podjął leczenie.
Bała się diagnozy. Bała się chemii. Bała się amputacji piersi. Ale najbardziej bała się rozmowy z 11-letnią córką. Jak dziecku wytłumaczyć taką chorobę? Czekała na odpowiedni moment. Któregoś dnia poczuła w sobie siłę. Przytuliła ją, chwilę pożartowały, aż w końcu powiedziała jej, że przed nimi ciężkie miesiące. Że będzie się bardzo źle czuła, czasem w ogóle nie będzie miała siły wstać z łóżka, możliwe, że będzie nerwowa i płaczliwa.
Córka przyglądała jej się tymi rozumnymi dziecięcymi oczami, które w takich momentach tak szybko dorośleją, aż w końcu zapytała:
– Mamo, jaka to choroba?
– Rak piersi kochanie.
To córka jest dla niej ostoją codzienności, normalności. Dni choroby sprawiają, że z rozrzewnieniem wspomina się czasy tych pozornie „zwykłych, szarych dni” przeplatanych drobnymi problemami i niewidzialnym zdrowiem.
Kiedy Renata ma gorszy dzień i wolałaby zostać w łóżku z morzem łez, słyszy nagle: ”mamo, zrobisz mi śniadanie?” albo „nie mam butów na jesień, pojedziemy kupić?”

Zawsze chciałam mieć takie włosy
Przyszedł ten dzień. Włosy wychodziły garściami. Wyglądały nieestetycznie. Umówiła wizytę fryzjerską w domu.
Maszynką na zero poproszę – powiedziała.
– Ale może… Z tego dałoby się zrobić jeszcze jakąś fajną fryzurkę – zawahała się fryzjerka.
– Na zero, śmiało – potwierdziła pewnie Renata, a lichy puch z jej głowy zaczął swobodnie opadać na ziemię.
Po chwili patrzyła na nią z lustra łysa kobieta. Renata przyjrzała się jej i wykrzyknęła:
– W końcu mam szczupłą twarz!
Łysinę obwiązała chustką i podekscytowana czekała na powrót córki ze szkoły. Gdy ta stanęła w progu, Renata poprosiła, żeby pod chustkę wsunęła dłoń. Ciepłe opuszki dotknęły nagiej skóry na głowie.
– Mamo! Ścięłaś włosy!

Przyglądam się fryzurze Renaty. Krótkie, gęste blond włosy.
– To naprawdę jest peruka? – aż podnoszę głos ze zdziwienia.
– No a jak! – zaczyna się śmiać – ale nie przejmuj się, wszyscy się dziwią.
Kiedy poszła odwiedzić znajomych w pracy, ci zgodnie orzekli, że wygląda rewelacyjnie w peruce.
– A ja sama zawsze marzyłam o takich włosach, moje własne były takie cienkie, że nic nie dało się z nich zrobić – opowiada Renata, gładząc bujną czuprynę.

Rzeczy, które cieszą
Z czego w życiu można się cieszyć? Każdy wymieniłby coś innego. Z ładnej pogody, zagranicznych wakacji, kolacji z przyjaciółmi, nowej sukienki.
Renatę zawsze cieszyły drobiazgi, ale nie przypuszczała, że ucieszy ją, że reaguje na chemię (niektórzy ludzie nie reagują), że ma dobre wyniki i może przyjąć chemię, że ma apetyt, że obudziła się bez bólu kości, że nie musi iść do izolatki, że nie boli jej kręgosłup, że może chodzić, że była w stanie przyjechać do mnie sama, że nie musi być w szpitalu, że może być w domu, że rak się zmniejsza…

Teraz
Mija właśnie pół roku, odkąd zdiagnozowano u Renaty złośliwego raka piersi. Chemia przynosi efekty. Renata bywa czasem tak słaba, że nie jest w stanie podnieść się z łóżka. Ma momenty załamania. Dni, kiedy płacze. Często nie panuje nad nerwami. Ale nowotwór zmniejszył się do dwóch centymetrów.
Pani doktor prowadząca jest pod wrażeniem. Tu na onkologii Renata czuje się bezpieczna.
Od dnia, kiedy lekarz niemal rozpłakał się na jej widok, a potem wziął pół godziny przerwy, żeby ochłonąć, wie, że są tu ludzie, którym na niej zależy. Nie jest kolejną pacjentką. Jest Człowiekiem, który kocha, jest kochany, chce żyć, a bliscy nie wyobrażają sobie bez niej świata. Tu na onkologii tylko światło jest lodowate i bezduszne.
W chorobie gorączkowo doszukuje się pozytywów. Może inaczej nie odkryłaby nigdy, jak oddanych ma przyjaciół. Jak dobrego ma pracodawcę. Jak dobrze wygląda w peruce. Jak mądre ma dziecko. Jak szaleńczo kochana jest przez najbliższych.
Nie odkryłaby też, że jej siła zaczyna się tam, gdzie kończą się czyjeś granice wytrzymałości.
I nie mogłaby opowiedzieć Wam swojej historii z jednym przesłaniem – dbajcie o siebie Kobiety.

Październikowe słońce wdziera się zachłannie do kuchni, kiedy kończymy powoli rozmowę.
Za kilka dni Renata idzie na operację. Zastanawia się, jak będzie wyglądać bez piersi? Czy przyjmie to tak dobrze, jak utratę włosów? Czy się nie załamie? Pytania i obawy kłębią się w jej głowie.
– Będzie dobrze – mówi nagle i uśmiecha się pogodnie – szef mi tak powiedział, a jak szef tak mów, to znaczy, że tak będzie.
Ustalamy, że spotkamy się po operacji, kiedy już wydobrzeje i będzie na to gotowa.
Plan jest prosty – dopiszemy dobre zakończenie do tej historii.

*Październik jest miesiącem świadomości raka piersi tzw „Różowym Październikiem”, celebrowany jest na świecie od 1985 roku.
To nie przypadek, że tak szczególną uwagę poświęca się tej chorobie.
„Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem u kobiet na świecie (25%) i najczęstszą przyczyną zgonu (14%), a chore na raka piersi stanowią 36% kobiet żyjących z nowotworami. Szacuje się, że co roku raka piersi rozpoznaje się u blisko 1,7 miliona kobiet, a ponad 500 tysięcy umiera z tego powodu.” (źródło zwrotnikraka.pl)
Jednocześnie najważniejszym elementem profilaktyki raka piersi jest samobadanie, czyli dotykanie i oglądanie piersi w kilka dni po miesiączce – więcej TU

Na różne sposoby możecie też wesprzeć fundacje i organizacje poświęcone tematowi raka.
Tu znajdziecie Amazonki.
Fundacji Rak`n`Roll możecie oddać włosy albo wpłacić pieniądze.
Firma Apart z którą współpracuję od lat, również wspiera walkę z rakiem piersi. 30% ceny ze sprzedaży różowego zegarka przekazywane jest na badania raka piersi w Ośrodku Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie.

Podobne posty

18 komentarzy

Ola 17 października, 2018 - 6:42 pm

Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ważny jest to dla mnie tekst. Czytam i przypominam sobie wszystko – chorobę mojej mamy, jak lekarz nie dawał szans na przeżycie dłużej niż 3 m-cy-jakby to było wczoraj. A łzy ciurkiem lecą mi po policzkach i czuję ogromną niemoc kiedy uświadamiam sobie jak życie jest krótkie i cenne. Mama jest 10 lat po wygranej walce… Ale czy ta wygrana jest też wygraną bitwą? Mając 28 lat wykrylam guz w swojej piersi, poszłam na usg, po którym zostałam skierowana do onkologa z podejrzeniem zmiany nowotworowej. Dni oczekiwania się ciągnęły, a mimo świadomości, że nic co nie jest potwierdzone nie stanowi przyczyny niepokoju, to jednak moje życie się przewartosciowalo. Onkolog potwierdził, że nic złego się nie dzieje…Mam teraz 30 lat, za kilka dni mam kolejne badanie i znowu stres mnie dopada. Ale wierzę, że ten stres za kilka dni minie a przede mną całe życie. Warto jednak kochane boginie pamiętać o tym, że jesteśmy ważne i bez Nas już świat nie będzie tak wesoły i kolorowy. Pamiętajcie o samobadaniu i wizytach u lekarza gdy czujecie niepokój. A Tobie Saro jeszcze raz dziękuję za ten tekst, który wyryje się do końca dni w mojej pamięci. Pozdrawiam serdecznie. Wierna czytelniczka ?

Odpowiedź
Justyna 17 października, 2018 - 7:04 pm

„jak po bułki do sklepu” moja mama jeździła przez rok. Dopiero jak była w remisji to nam powiedziała.
Dziękuję Saro za ten tekst. W codziennej gonitwie zapominamy jak kruche jest życie i jak częste są nowotwory niestety…

Odpowiedź
Kor.Ag 17 października, 2018 - 7:05 pm

Wzruszyłam się bardzo, bo zupełnie inaczej odbiera ten matka… zwłaszcza małych dzieci.

Odpowiedź
Julia 17 października, 2018 - 7:44 pm

Wyobrażam sobie, że to dla Ciebie trudny tekst, ale ja pierniczę, jaki piękny i ważny! Saro, czytam Cię namiętnie już od kilku lat, ale komentarz dodaję dopiero dziś – dziękuję Ci, że uświadamiasz, że przemawiasz do wyobraźni, zwłaszcza w tak ważnej materii. Z perspektywy „tej w białym fartuchu” powiem, że nie ma nic straszniejszego, niż bezradnie patrzeć na wyniki pacjenta, który przyszedł zbyt późno. Bo samo przejdzie, bo poczekamy, „pani, złego diabli nie biorą”. Tymczasem zaniedbanie prowadzi niekiedy do tego, że przerzuty pożerają wszystko, wątrobę, płuca, kości, całe ciało staje się rakiem. Dlatego, cholera, dbajmy o siebie i ba-daj-my się.
Trzymam mocno kciuki za Renatę. Wspaniale, że ma takie nastawienie. I czekamy na jej całkowite zwycięstwo 🙂

Odpowiedź
Edy 18 października, 2018 - 2:39 am

Z takim imieniem musi się udać. Trzymam mocno kciuki.

Odpowiedź
K 18 października, 2018 - 6:53 am

Nie wiem czy kiedykolwiek zdarzyło mi się komentować posty bloga, raczej jestem z tych podglądaczy, co po ciuchutku sobie oglądają cudze życie, jednak tym razem temat jest ważny, więc pora na nieco odwagi.
Saro, napisałaś, że najważniejszym elementem profilaktyki jest samobadanie i masz sporo racji, bo to najprostsza, dostępna i jakże ekonomiczna metoda, jednak, gdy guz jest już przez nas wyczuwalny, to jest już na tyle duży, że czeka nas bardzo ciężkie leczenie lub nawet na to może być za późno.
Na szczęście mamy mammografię i USG piersi, które są niezastąpionym narzędziem diagnostycznym i wykrywają nawet najmniejsze zmiany. Dlatego, drogie babeczi, badajcie się, ale nie tylko same – pozwólcie to zrobić specjaliście 🙂 !

Odpowiedź
Babcia Gawędziarka 18 października, 2018 - 7:50 am

O matulu, mam ciarki na całym ciele. Przejmująca historia. I od razu zaczynam doceniać to, co mam.
Czekam na dalszy ciąg – szczęśliwy!

Odpowiedź
Agnieszka 18 października, 2018 - 11:24 am

Twoje słowa są tak wrażliwie dobierane. Trzymam kciuki za Bohaterkę tego wpisu. Chciałam jeszcze napisać coś do przemyślenia dla kobiet. Rezygnacja z noszenia biustonosza zmniejsza ryzyko zachorowania na nowotwór piersi do poziomu ok. 4% (to jest taki procent jaki szacuje się dla mężczyzn). Nie umiem całkowicie `rezygnować z biustonosza ale odkąd o tym usłyszałam po wejściu do domu od razu go zdejmuję.

Odpowiedź
Izabela 18 października, 2018 - 11:32 am

Ja oddałam włosy kilka lat temu, były rude i gęste, mam nadzieję, że ktoś się w nich też poczuł tak dobrze jak Renata 🙂 do twojego apelu chce tylko dodać, że rak piersi rozpoznawany jest też rocznie u około 100 mężczyzn, więc nie tylko kobiety powinny to kontrolować 🙂 ja właśnie wczoraj byłam na corocznej wizycie u ginekologa, zrobiłam sobie cytologię, badanie, USG przydatków i lekarz przebadał i pooglądać piersi – wszystko wygląda prawidłowo, mam szczęście.

Odpowiedź
Klaudia 19 października, 2018 - 7:17 am

Ja wiem, że to niewiele, ale proszę, przekaż swojej Sąsiadce życzenia jak najszybszego powrotu do zdrowia oraz nieprzemijającej woli walki i chęci do życia

Odpowiedź
Klaudia 20 października, 2018 - 6:29 am

Nie byłam w stanie doczytać do końca. Ani za pierwszym razem, ani za drugim. Chęć życia i siła walki zawsze mnie wzrusza, sprawia, że przeżywam katharsis. Rak, to jeden z moich lęków. Dobrze, że powstał ten wpis.

Odpowiedź
Klaudia 20 października, 2018 - 6:30 am

Nie byłam w stanie doczytać do końca. Ani za pierwszym razem, ani za drugim. Chęć życia i siła walki zawsze mnie wzrusza, sprawia, że przeżywam katharsis. Rak, to jeden z moich lęków. Dzięki za ten wpis. Powodzenia dla Renaty. Dla mnie już wygrała.

Odpowiedź
A. 20 października, 2018 - 6:46 pm

Dobry wieczór Saro, czytam i oglądam Cię od dłuższego czasu, „poznałam Cię” przez profil Marysi i Michała Góreckich. Leżę teraz w wannie, w cieplej wodzie i płaczę. Emocje, które towaryszą mi od kilku dni w końcu znajdują ujście. Na pierwszy rzut oka mam idealną rodzinę, tata ma dobrze prosperującą firmę, mama nauczycielka, duży dom, przed domem drogi Mercedes, 3 dzieci, biszkoptowy Labrador. I jest jeden, zasadniczy problem- rak. Moja mama, lat 47. Chorujemy- tak, CHORUJEMY od lutego, tego roku. Choruje nie tylko mama, choruje cała rodzina. Mama dziś przyjmuje 9 chemie. Jak wygląda? Ma swoje włosy nadal, trochę przerzedzone, ale swoich miała dużo. Waży prawie 70 kg, wychodzi z tatą do znajomych, w wakacje co tydzień chodzili gdzieś na grille, sami przyjmowaliśmy ogromne ilości gości w naszym domu, wychodzą do kina, mama jeździ sama samochodem, robi drobne zakupy, piecze ciasta, funkcjonuje normalnie, NIE ODCZUWA BÓLU związanego z guzem. A co mówią wyniki? Że jest źle, że pomóc może nam cud, ale leczenie podejmują dalej. Guza nie da się wyciąć. Towarzyszę mamie od początku walki, to ja jeżdzę z nią na chemię, na badania. Tata, chłop silny jak dąb- nie jest w stanie. Bo jego mama, moja babcia, 18 lat temu zmarła na ten sam rodzaj nowotworu, też w wieku 47 lat. Od 3 dni bywam w nowym szpitalu na oddziale onkologii i mogę śmiało powiedzieć, że to jest piekło na ziemi. Wiesz jak się tam czułam? Jak winna. Winna temu, że ja jestem zdrowa, choć oczywiście nikt na mnie nie patrzył z nienawiścią. Przeraziła mnie liczba osób młodych, bez włosów, z nienaturalnie bladą twarzą. Będąc tam, mam ochotę uciec, czuje jak brakuje mi powietrza, nie wiem gdzie podziać wzrok, gdy mija mnie pacjent, mam ochotę płakać i przeklinać parszywy los, Boga i wszystkich po kolei. Ale siedzę tam, dzielnie trwam dla mamy. Nie potrafię zliczyć ile razy przed snem płakałam, ile razy mam kryzys. Ale wiem, że musimy walczyć, nie możemy się poddać. Za pół roku biorę ślub. Ślub planowany 2 lata wcześniej, wesele na niemal 300 ludzi. Raka nie było w planach. Trzymaj Saro kciuki za moją mamę, by dożyła tego dnia i cieszyła się razem z nami. Ja dzięki Tobie będę pamiętać o Renacie i prosić los, Boga i wszystkich po kolei o to, by i ona była na ślubie swojej córki i pomogła wychować jej dzieci.

Odpowiedź
PatrycjaStory.pl 22 października, 2018 - 8:39 pm

no cóż, płaczę bo to smutne, ale dobrze ze o tym mowisz, zrobie o tym live bo nigdy nie wiemy kiedy bedzie dotyczyłto to naszej Renatki czyli mamy, siasiadki, babci, siostry….dziękuję Saro <3

Odpowiedź
Asia 22 października, 2018 - 10:06 pm

Zdiagnozowano u mnie nowotwór 8 lat temu. Rok po studiach, kiedy wyprowadziłam się z domu do oddalonego o prawie 300 km. miasta. Diagnoza, niedowierzanie, a później wszystko poleciało ekspresem. Przez cały okres chemio i i immunochemio-terapii (ok. 3 lat) przeświecała mi jedna myśl, że to jest choroba, którą da się pokonać, więc przejdę ją tak samo jak przechodzę grypę. Przeszłam! Cały czas jestem z tym samym facetem, z którym rozpoczęłam nowe życie te 8 lat temu, z tą różnicą, że obecnie jest moim mężem i tatą naszego 2,5 letniego synka. Da się? Da się!!! Ciężko jest, momentami nawet cholernie, ale są też plusy tej choroby, o których nikt nie mówi. W końcu zaczynamy dbać o siebie, porządkujemy swoje życie. Wszystko, to co nas przytłaczało (toksyczne relacje, brak asertywności itp.) nagle znika i ile radości jest z wypicia soku pomarańczowego, z łyka kawy i wielu innych przyziemnych, często niedostrzegalnych w pędzie codzienności, małych gestów, rzeczy! Trzymam kciuki, mocno wierzę, że będzie dobrze!
P.S. a tydzień temu moje włosy poszły w świat, pierwszy przystanek fundacja Rak’n’Roll 🙂

Odpowiedź
Agnieszka 23 października, 2018 - 11:57 am

Nie wiedziałam wcześniej, że październik jest miesiącem walki z rakiem piersi ale powiem Ci, że u mnie październik to w tym roku niechlubny miesiąc raka. Najpierw z rodziny męża tak nagle odszedł brat cioteczny w wieku 22 lat (nie znałam osobiście ale sam wiek mówi wszystko), potem jego wujek a teraz nasza przyjaciółka w wieku 30 lat jest w końcowym stadium raka i to już zupełnie rozwala nas wszystkich dokoła. Dziewczyna wyszła za mąż rok temu, pięć lat temu chorowała na raka piersi ale teraz miało już być wszystko dobrze, jeszcze w maju badania wskazywały, że mogą w końcu zacząć się starać o dziecko, zaś we wrześniu wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba – rak rozsiany po całym ciele, również w płucach guz o wielkości 7 cm, który sprawia, że nie może oddychać. Bierze teraz drugą chemię ale lekarze mówią jej mężowi, że szans absolutnie już nie ma…Pozostała jedynie wiara w cuda… Gdy widzimy się z naszym przyjacielem, jej mężem, ból rozrywa nam serca patrząc na to jak on płacze i jak cierpi nie mogąc jej pomóc… Ta bezsilność …Rak to koszmar, trzeba się badać, czasem jednak badania wcale nic wskazują, a potem nagle okazuje się że jest za późno. Może i jest światełko nadziei w tej otchłani rozpaczy, jak pisze wcześniej Asia, ale jesli to sie zakonczy w ten jeden niechciany przez nas sposób, to będzie ogromna niesprawiedliwość tego świata, na którą nie ma sensownej odpowiedzi 🙁

Odpowiedź
green 28 października, 2018 - 8:04 am

Często pracuję w ośrodku diagnostyki piersi. Zdarza się, że w ciągu tygodnia diagnozujemy jeden nowotwór, zdarza się że kilka w ciągu jednego dnia. Pacjentki w wieku 50-70 lat, często wysyłane są na mammografię rutynowo co 2 lata. Z jednej strony są więc w grupie największego ryzyka, z drugiej mają największą szansę na to, że nowa zmiana zostanie zauważona. Panie 70-letnie dziwią się jednak często, kiedy zapraszam na kolejną kontrolę, bo myślą, że ten problem ich już nie dotyczy. I potem przychodzi taka pacjentka, lat 80, ostatnia kontrola 10 lat temu, z wielkim guzem, który zdążył już urosnąć. Zdarzają się też pacjentki młode, na szczęście rzadko, ale również te będące w ciąży, u których guz pod wpływem ciążowej burzy hormonów rozkwita, a możliwości diagnostyki (mammografia to promieniowanie, którego unika się w ciąży), jak i leczenia są mocno ograniczone.
Najważniejsze w tym wszystkim jest wczesne wykrycie zmiany. Kobiety młode 20-30 letnie najwięcej zmian są w stanie wybadać same (robiąc to regularnie będą lepiej w stanie rozróżnić normalną tkankę od zmienionej niż ich lekarz, bo on w między czasie bada wiele innych pacjentek, a każda tkanka jest inna). Potem od (40) 50 roku życia najważniejsza jest regularna mammografia (+ ewentualnie usg) co 1-2 lat (w Polsce te zalecenia mogą się pewnie trochę różnić, nadzieję na standardach mojego miejsca pracy). Mammografia jest trudnym do interpretacji badaniem i bazuje w dużej mierze na zmianach następujących w czasie, dzięki porównaniu z badaniami wcześniejszymi. Jest jednak badaniem, które może wykryć guzy, których nie czuć pod palcami i których nie widać jeszcze w usg (u kobiet w wieku przedmenopauzalnym ma mniejsze znaczenie ponieważ tkanka normalnej piersi młodej kobiety zataja na zdjęciu wszelkie patologiczne zmiany).

Profilaktyka jest więc najważniejsza. Im guzek mniejszy, tym większe możliwości leczenia i szanse na wyleczenie. A nie każdy guzek w piersi to rak, więc warto każdą zmianę sprawdzić, żeby móc spać spokojnie.
Pozdrawiam,

Odpowiedź
Piotr Jankowski 18 lutego, 2020 - 11:09 pm

Podobno chłopaki nie płaczą. A ja myślę, że nie płaczą tylko słabe chłopaki, bo mocne mogą sobie na to pozwolić. Więc płakałem, nie histerycznie, ale wystarczająco. Bo znam to uczucie – czekanie na wyrok i wstać, sąd idzie – „jesteś w grupie pacjentów z ryzykiem nagłej śmierci” (nie rak – serce, ale co za różnica, czapa jest czapa…). Ciekawe, bo nie pojawił się strach. Czułem się jak postać z filmu o bimbalobambii pingpongowej (tak nazwałem to diabelstwo, żeby oswoić), lekarze się wkurzali, a ja upierałem się, że za rok wchodzę na Rysy. I co? Rysy nie, ale Czarny Staw tak. Można? Można. Jak to mówi moja niezastąpiona żona: „Skupiaj się na swoim zdrowiu, a nie na chorobie”.
I jeszcze jedno. Jak wtedy smakuje wszystko inaczej. Do rangi niebiańskiej rozkoszy urasta wejście do mieszkania i odwieszenie kurtki, mycie naczyń, a nawet kibla. O wyjściu z psem nie mówię, bo to już absolut. I w drugą stronę – czezną, jak liść zwarzony mrozem, wszystkie Ważne Sprawy. Od polityki, poprzez sąsiada, który znów zaparkował bezmyślnie, aż po – nawet! – wpiszcie, co chcecie…
Wszystkim, którym się to przyda, jeśli zechcą:
Tejata Om Bekandze Bekandze, Mahabekandze, Randza Samudgate Soha.
To mantra Buddy Medycyny. Jest niebieski, siedzi na twoją głową i światło płynie do ciebie, i uzdrawia.
Dziękuję.

Odpowiedź

Napisz komentarz