Kiedy pytam Was, o czym najchętniej czytalibyście u mnie, w ścisłej trójce najczęstszych odpowiedzi, pojawiają się tematy rodzicielskie. Wydaje mi się czasem, że to straszne nudy, a w dodatku tyle jest blogów parentingowych. Tymczasem skoro tu ze mną jesteście i wiecie, że jestem matką trójki nastolatków, to dlaczego ta tematyka miałaby Was nie interesować?
Postanowiłam więc wprowadzić cykl wpisów GODZINA WYCHOWAWCZA, gdzie podzielę się swoimi refleksjami. Pamiętajcie jednak, że moje pogadanki nie mają charakteru specjalistycznego, raczej luźne myśli matki.
Dziś kilka słów o ROZMOWIE.
Odczuwacie czasem frustrację, bo mówicie do dziecka, a to samo moglibyście powiedzieć do ściany i ona szybciej by zareagowała?
A potraficie sobie przypomnieć siebie z dzieciństwa? Bo ja tak. Pamiętam dokładnie, kiedy rodzice gderają. Ja się wyłączam. Widzę tylko ich poruszające się usta, a w głowie mam tysiąc innych myśli. Dziś powiedziałabym, że filtruję ich jako spam. Zupełnie nie dociera do mnie to, co mówią.
Gorzej, kiedy mówią do mnie w złości lub podnoszą głos, w myślach im ubliżam. Nie mają pojęcia jak bardzo. Używam wszystkich najbrzydszych słów, jakie znam.
My rodzice często na wyrost używamy słowa „rozmowa”. Wydaje nam się tylko, że rozmawialiśmy z dzieckiem. Tymczasem strofowaliśmy je, krytykowaliśmy, gderaliśmy, truliśmy, podnosiliśmy głos, kpiliśmy, szydziliśmy, czepialiśmy się. Nie rozmawialiśmy z równym sobie CZŁOWIEKIEM, jakim jest dziecko. Mówiliśmy z pozycji wyższości, wszechwiedzy i rodzicielskiej władzy.
Swoją drogą zastanawialiście się może, jak to jest, że kiedy dziecko nas doprowadzi do szału, podnosimy na nie głos. A kiedy doprowadzi nas do szału szef, teściowa, pracownik jakieś instytucji, umiemy zachować spokój?
Cóż odpowiedź jest prosta i brutalna. Dziecko jest bezbronne, zależne od nas, słabsze i intuicyjnie to wiemy.
Ja natomiast zauważyłam, że zdecydowanie częściej podnosiłam na dzieci głos, kiedy były młodsze. Teraz kiedy dziewczynki są ode mnie wyższe i wyglądają jak moje siostry, po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłabym na nie krzyczeć.
Proponuję więc ćwiczenie, któremu sama jestem wierna.
Następnym razem, kiedy poczujecie, że wzbiera w Was złość, która przerodzi się w krzyk, weźcie głęboki oddech i zastanówcie się, czy na szefa i Króla Anglii też podnieślibyście głos?
Inna sprawa, że krytykowanie, kpienie, gderanie, szydzenie, naprawdę prowadzą donikąd.
Bywamy zdziwieni, że zaledwie wczoraj była awantura o brudne naczynia w zlewie, a dziś znowu zlew jest pełen i nie ma winnego. Zapewne zostaliśmy potraktowani jako spam. Nic z tej awantury nie zostało w głowach naszych dzieci.
Przykład sprzed paru tygodni, kiedy weszłam do domu, a każdym zakątku królował bajzel. Wydarłam się na dzieci, że mają mnie gdzieś, że dom to nie hotel, BLA BLA BLA (teraz jak to piszę, jestem zażenowana). Po godzinie zeszły ze mnie nerwy. Zawołałam dzieci do kuchni, przeprosiłam za swój wybuch i spokojnie wytłumaczyłam, że to nasz wspólny dom, że bywamy z mężem zmęczeni, mamy dużo pracy, że po prostu potrzebujemy ich pomocy.
Dopiero mój spokojny ton i szczere przyznanie, że zapanowanie nad chaosem w domu jest dla mnie trudne, trafiło do nich. Od tamtej pory regularnie zdarza im się zrobić coś, o co nawet ich nie proszę. Ktoś posprząta kuchnię, ktoś łazienkę, ktoś wstawi pranie.
Spróbujmy zatem prawdziwej rozmowy. Takiej gdzie stajemy się równi dziecku. Nie używajmy słów, zwrotów, tonu, na które nigdy nie pozwolilibyśmy sobie wobec innych dorosłych.
Trudne rozmowy zaczynajmy od słów zrozumienia, powrócenia pamięcią do czasów swojego dzieciństwa i przypomnienia sobie, co nas w rozmowach z rodzicami bolało.
5 komentarzy
Brawo za ten tekst, Saro! Tyle tematów do przemyślenia i mądrych słów <3
Czasami gryzę się w język, aby nie użyć w rozmowie z dziećmi słów, które tak bardzo mnie u moich rodziców drażniły
Bardzo madry wpis. Czasem zachowujemy sie wobec dzieci jak toksyczni szefowie. Moj sposob to zastepowanie sobie w myslach slowa 'dziecko’ sfromulowaniem 'maly Czlowiek’. No bo jak tu krzyczec na malego Czlowieka 🙂
Ja też uważam, że warto dziecko traktować z szacunkiem, jednak porównanie z Królem Anglii mi tu nie pasuje… Król Anglii nie budzi nas w nocy, nie woła „Mamo!” 500 razy dziennie, nie martwimy się o to, czy ma co jeść i czy jest bezpieczny… Inaczej zachowujemy się wobec ludzi, z którymi nic nas nie łączy, a inaczej wobec tych na których nam zależy. W wychowaniu dzieci jest wiele stresu i ciągłego przekraczania swoich granic. Często to jest powodem krzyków i pretensji. Nie dlatego krzyczę, bo nie mam szacunku do dziecka, tylko dlatego że 3 dzień boli mnie głowa, w domu mam pierdo.lnik, a młody stwierdził, że dzisiaj wstaje o 5 rano 😉
Karolina, dlatego ja podkreślam, że i mi zdarza się krzyknąć. Nerwy, emocje, krzyk, to ludzkie sprawy. Raczej zwracam uwagę na to, czy nasz sposób rozmowy z dzieckiem nie jest formą przemocy. Jak ktoś słusznie w komentarzy zauważył, czy nie jesteśmy dla dziecka jak „toksyczny szef”.
Zresztą mój wpis odnosi się bardziej do starszych dzieci. Co oczywiście nie znaczy, że na te mniejsze mamy się drzeć. Natomiast w rozmowach z nastolatkami przyjmowanie pozy toksycznego szefa jest naprawde częste i moim zdaniem, złe.
Siły dla Ciebie <3