– Odkąd mój mąż odkrył, co podnieca mnie najbardziej, mam naprawdę dobrze w tym małżeństwie – oznajmiła moja przyjaciółka podczas spotkania towarzyskiego.
– Co, co?! Co on odkrył?! – krzyknęłyśmy chórem, spodziewając się pieprznych zwierzeń.
– Że najbardziej kręci mnie porządek w domu – odparła spokojnie, sącząc wino.
Pokiwałyśmy głowami z uznaniem. Oto mężczyzna, który wie, jak rozpalić kobietę.
Ten żar podniecenia wybuchł we mnie niedawno. Było to podczas warsztatów, które prowadzę w Szwedzkim Stole. W pewnym momencie zawołały mnie dziewczyny, konspiracyjnym szeptem informując, że odkryły coś niezwykłego. Powoli uchyliły drzwiczki szafki, przy której gotowały. Następnie delikatnie wysunęły ukrytą pod blatem olbrzymią szufladę… Nie wierzyłam w to, co widzę. Moim oczom ukazały się kształtne połoniny sztućców, wypolerowanych tak, że ich blask niemal oślepiał. Zastępy trójnogich widelców pełniły kulinarną wartę. Stojące na baczność ostrza noży rzucały nieme wyzwanie. Feerie tulących się do siebie łyżek i łyżeczek spoczywały sennie w przegródkach niczym w kołyskach.
Westchnęłyśmy jak na komendę, podziwiając zachłannie tę fantasmagorię, która na naszych oczach stała się rzeczywistością.
A potem zjednoczyły nas nasze szuflady. Te prawdziwe. Pełne podejrzanych okruchów, kawałków kredek świecowych, wyczerpanych wkładów do długopisu, pestek słonecznika, szczypty kakao, grudek suchego chleba, garści płatów śniadaniowych, obgryzionych korków od wina (dlaczego obgryzionych?)
Utonęłyśmy w odmętach zwierzeń. Ktoś nawet wyznał, że w jego szufladzie na sztućce jest być może więcej jedzenia niż w lodówce.
I całkiem możliwe, że byłam to ja.
Te miejsca
Wszyscy mamy te miejsca. Zakamarki wstydu, oznajmiające światu, że głęboko w środku jesteśmy tylko brudasami, zabiegającymi o zewnętrzną powłokę.
Już wiecie o mojej szufladzie kuchennej, która jest ostatecznie taką szufladą pierwszej pomocy, bo można coś z niej zjeść, coś znaleźć, chwilę sobie pogrzebać.
Ale to nie wszystko…
W rogu salonu stoi piękny barek. Często o niego pytacie, jest moim ukochanym meblem. Wdzięczą się na nim kieliszki, prężą butelki rozmaitych trunków, a nawet chełpią się swoim szlachectwem kryształowe karafki.
Mało kto jednak wie, że barek skrywa też mroczny sekret… Jeśli osoba do tego niepowołana uchyli dolne drzwiczki po lewej stronie, zasypie ją hałda bezimiennych drobiazgów, których absolutnie nie można wyrugować z życia, bo mają jakąś przeszłość, o której nikt już co prawda nie pamięta, ale gorzej, że może mają też jakąś przyszłość. To są te właśnie aretfakty, które wyrzucamy w przypływie nagłej chęci uporządkowania świata, a po dwóch latach okazuje się, że ten czarny niepozorny dzyndzel był guzikiem, bez którego nie da się uruchomić dalszej części naszego życia i co wtedy?! Co wtedy?!!
Tak więc mamy tu stertę kluczy do wszystkich możliwych zamków i serc. Jest kawałek smutnego kalejdoskopu, mrugającego wybrakowanym okiem. Są gwoździe, żabki do prania, samotne guziki, spinka do włosów, zalotka, bilet kartonikowy do warszawskiej komunikacji miejskiej, stado galopujących pendrajwów, oczywiście korek od wina, kawałek świeczki, strwożony ludzik lego, w przeźroczystym foliowym woreczku coś małego plastikowego w wielu częściach, moim zdaniem nie do zidentyfikowania, jest trochę miedziaków, okulary przeciwsłoneczne i marker. Całość spowita mgławicą kabli i nici. Jest też coś, co wygląda ponad wszelką wątpliwość jak niewypał i gdyby to wybuchło, to w sumie problem by się rozwiązał.
To jednak nie koniec. Nie każdy wie, że schody w naszym domu prowadzą nie tylko na piętro, ale też do pewnego misterium konfekcyjnego… Wiodą wprost na korytarz, a stamtąd do pralni.
I właśnie tam, ukryte przed ludzkim okiem, w ciemnym rogu za pralką, w wielkim worze pokutnym, melinują się tysiące skarpet, które okrutny los oddzielił od swoich par.
Gdzie są kuźwa wszystkie skarpety, ja się pytam?
Szukamy życia pozaziemskiego, a nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje z druga skarpetą? I w ogóle kto to wymyślił, że skarpety mają mieć pary. Jakby były pojedyncze, to nie byłoby problemu.
I nie, nie ma tych skarpet ani w szufladzie na sztućce, ani w barku wśród hałdy bezimiennych drobiazgów.
Któregoś dnia wróciłam do domu z miasta, dzień był słoneczny i beztroski. Weszłam do kuchni i uruchomiłam ekspres. Wyjęłam ulubiony biały kubek z szafki. Po domu rozlał się błogi zapach kawy. Otworzyłam szufladę ze sztućcami i wtem! Doznałam zawrotu głowy. Oślepił mnie blask i porządek. Sztućce piętrzyły się równymi rzędami.
Jak to możliwe? Niespokojnie rozejrzałam się okół siebie. I nagle zobaczyłam Go. Siedział na sofie z szelmowskim uśmiechem i pochłaniał mnie wzrokiem.
Czasem dostaję też od męża nieprzyzwoite wiadomości. Pisze do mnie na przykład „posegregowałem skarpety”.
Oto mężczyzna, który wie, jak rozpalić kobietę.
10 komentarzy
😀
Z poczuciem humoru, ale coś w tym jest!
Saro, Twój post jest nieziemski jak te postaci co zabierają drugie skarpetki z pary… Już od pierwszej linijki czytałam z wypiekami na twarzy i nie zawiodłam się. Finał jak zwykle zaskakujący.
????
O tak, zdecydowani. Doskonala gra wstepna 🙂
„Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych” Justyny Bednarek doskonale wyjaśniają skarpetkową zagadkę ?
Tak się cieszę, że nie tylko ja mam takie miejsce w domu… Swoją drogą, powinna być w jakichś przepisach sprzątaniowych zasada, że jest po prostu w domu takie miejsce i już – bo gdzie niby przyporządkować te wszystkie rzeczy do schowania?
„pierdolnik” to ulubione miejsce w naszym domu 😀 jest tam dokładnie to co u Ciebie i zawsze można znależć co czego akurat potrzebujesz i cieszę się, że nie tylko ja tak mam. masz wspaniałego faceta, który wie jak zrobić walnetynki kobiecie za pomocą szuflady 😀
Chcę poinformować,że wszystkie pojedyncze skarpety są w czarnej dziurze.Słyszałam to na własne uszy od dr Tomasza Rożka w programie „pytania z kosmosu”w „Trójce”.
Saro jesteś mistrzynią pióra, kocham Twoje teksty, suspens i poczucie humoru ❤️ powodzenia w szkole, choć Ty posiadasz już coś, czego nie da się nauczyć.
O to, to 😀 W każdym domu jest takie miejsce, w moim rodzinnym była to szuflada pod łyżkami, a w obecnym jest na lodówce, w pięknym wiklinowym koszu. Wszystko czego szukamy, zawsze tam jest. No a z tym mężem to woow, muszę to napisać: też bym tak chciała. U mnie niestety choroba męża nie pozwala mu sprzątać, choruje na „nie widzę brudu”. Och, krzyczeć czy odpuszczać? Przerabiam to od milionów lat, mam dwie opcje, umrzeć w brudzie albo sprzątać te najgłębsze zakamarki sama.