Kiedy ostatnio pisałam o tym, w jaki sposób dbam o figurę, przeważyły komentarze w stylu „wszystko fajnie, ale to geny”. Zazwyczaj z tym nie polemizuję, bo z doświadczenia wiem, że osoby tak nastawionej, raczej nic nie przekona. Uśmiecham się wtedy pod nosem na wspomnienie mojego puszystego ciała, które przywiozłam ze sobą z Anglii. Zresztą doskonałym przykładem jest mój mąż, który przez lata dźwigał nadprogramowy tłuszcz i popijając wieczorem piwo, przeklinał te swoje cholerne geny. Podobnie, jak znajoma mojej mamy, która opowiadała jej cały wieczór o tym, jak bardzo chce, ale nie może schudnąć, a jej opowieść pochłonęła całe pudełko ptasiego mleczka. Był dokładnie pierwszy stycznia dwa lata temu, zabawne, bo nie jesteśmy ludźmi noworocznych postanowień, mój mąż obudził się po całonocnej imprezie, z obrzydzeniem wzdrygnął na widok odbicia w lustrze i powiedział sobie „basta!”. Pół roku później ważył 17 kilogramów mniej, nie robiąc nic nadzwyczajnego – ot, więcej ruchu, więcej warzyw, mniej piwa, mniej skrzydełek przegryzanych do wieczornego filmu. Więcej dobrych nawyków. I tak naprawdę nie o wagę tu chodzi, ale zdrowie i samopoczucie.
Jednak wyznawcy genów zawsze powiedzą „spójrz na swoich rodziców!”. I zaiste to jest argument.
Moi rodzice wyglądają rewelacyjnie i są bardzo zdrowi. To prawda. Marzy mi się wtedy, żeby każdemu malkontentowi zaproponować trzy miesiące takiego trybu życia, jaki prowadzą moi rodzice, a potem pogadamy. Mnóstwo ruchu, ciężka praca fizyczna, dieta, którą określiłabym raczej jako rygorystyczną, uwzględniającą posty, picie dziwnych mikstur, rezygnację ze słodyczy, wszelkich słodkich napojów, o fast foodach nie wspominając.
Ja oczywiście ze swoją sarkastyczną naturą nie odpuszczam rodzicom i regularnie się z nich nabijam, mówiąc, że bez przesady, coś od życia się przecież należy i nie samym siemieniem lnianym człowiek żyje, ale oni twierdzą, że przede wszystkim czują się świetnie.
I jeśli mówić w naszym przypadku o genach, to raczej o wspólnym uzależnieniu od zdrowego trybu życia.
A wisienką na torcie niech będzie nowa pasja moich rodziców – wspinaczka. Zaraz skończą sześćdziesiąt lat i uznali, że to doskonały moment, żeby wypracować formę życia. W domu mają specjalną belkę, na której się podciągają. Odwiedziłam ich ostatnio, a oni na tej belce, wygibasy jak małpy, chwalą się, pokazują…
Dla jasności – ja nie potrafiłam podciągnąć się raz.
W dzisiejszym wpisie chciałam zaprezentować Wam moje sposoby na trzymanie formy bez wyrzeczeń, umierania na siłowni i wydawania na to miliona monet.
JEDZENIE
To oczywiste, że każdy prowadzi inny tryb życia i nie ma jednego scenariusza dla wszystkich. Ktoś powie – Tobie łatwo, bo siedzisz w domu, masz czas na szykowanie posiłków i jedzenie ich, kiedy chcesz. To prawda. Bywały jednak w moim życiu momenty, kiedy tak nie było, a nadal starałam się jeść zdrowo. Mój mąż wychodzi codziennie do pracy na wiele godzin, wraca późno, kiedyś szukał wymówek, teraz znajduje sposoby. W biurze robi pompki, do urzędów chodzi na piechotę, a jego talerz składa się w głównej mierze z warzyw. I w gruncie rzeczy o to chodzi, żeby trochę oszukać czas i nasz tryb życia i być zdrowym „mimochodem”.
Nie będę Wam mówić, co dokładnie powinno znaleźć się w Waszym jadłospisie, bo nie jestem ekspertem, a internet pęka w szwach od informacji na ten temat.
Po prostu sprzedam Wam kilka moich jedzeniowych tricków:
1. Kupuj zdrowe rzeczy i nie chomikuj świństw.
Tak wiem, to brzmi jak banał. Wspomnicie moje słowa, kiedy w szale głodu otworzycie lodówkę i zamiast zapchać się byle czym, zjecie coś zdrowego z braku wyboru.
Ja przeważnie mam w domu dużo warzyw i owoców, jakąś wędzoną rybę, jajka. Kiedy wracam bardzo głodna, szybko łapię jabłko, ale gdybym miała w szafce ciastka, to obstawiam, że rzuciłabym się na ciastka.
2. Miej w domu zupę.
Zazwyczaj w poniedziałki gotuję wielki garnek zupy. W okresie zimowym królują u nas zupy kremy. To doskonały sposób na nagły głód albo kiedy nie masz czasu na gotowanie. Zupa stoi sobie spokojnie w lodówce, ty wiesz, że tam jest i wystarczy ją podgrzać. Rodzinnie uwielbiamy jeść te zupy z prażonymi ziarenkami słonecznika, dyni czy sezamu.
3. Dodawaj nasiona do wszystkiego.
Przemycam je wszędzie, gdzie się da. Wszędzie. Do sałatek, do kotletów, do zup, do kanapek, do ciast.
4. Zamiast jednej kawy dziennie wypij zioła, sok albo zrób zdrowy koktajl.
Ja najczęściej pijam pokrzywę albo robię koktajl – zazwyczaj jarmuż, szpinak, natka pietruszki, sok z pomarańczy.
5. Nie kupuj na zapas niezdrowych przekąsek.
Kiedy są, zawsze wiadomo, że je zjemy, po prostu nie ma innej opcji.
6. Do filmu chrup warzywa.
Już nawet mój mąż się przekonał, że pokrojone w cieniutkie paseczki warzywa, maczane w jogurcie naturalnym są świetnym substytutem chipsów, krakersów itp. W gruncie rzeczy moi drodzy tu się rozchodzi o chrupanie.
7. Jedz trochę mniej.
Nie zawsze, ale zazwyczaj jem kilka kęsów mniej, niż miałabym na to ochotę. Po chwili czuję się pełna. To działa. A z drugiej strony, kiedy dopycham się dodatkowymi kęsami, po chwili czuję się fatalnie. Przepełniona, ociężała, senna.
8. Kiedy wychodzisz z domu, wrzuć do torby zdrową przekąskę.
Robię tak zawsze. To chroni mnie przed napadami głodu poza domem, kiedy wszystko mi już jedno i w szale zamawiam jakiś syf na mieście. Wyciągam z torby jabłko albo banana i po sprawie.
9. Jedz to, co lubisz.
Wpychanie w siebie czegoś, tylko dlatego, że jest zdrowe, to katorga i naprawdę odradzam.
Ja przez lata próbowałam jeść owsiankę, po której było mi wręcz niedobrze. To bez sensu.
Zdrowych produktów jest cała masa, po prostu znajdź coś dla siebie.
10. Nie odmawiaj sobie tego, co lubisz.
Naszym ukochanym daniem jest pizza. Przeważnie robimy ją w piątki. I co z tego, że jest tłusta bla, bla, bla? W tygodniu jemy zdrowo, ruszamy się dużo, więc możemy sobie na to pozwolić. Zrób w swojej diecie miejsce na „grzechy”, ostatecznie nie samym siemieniem lnianym człowiek żyje.
11. Przygotuj do pracy lunchboxa.
Szczerze mówiąc, zazdroszczę dzieciom tego momentu, kiedy otwierają w szkole lunchboxy.
To naprawdę świetna opcja, żeby zjeść coś zdrowego i pewnego. Swego czasu szykowałam je mężowi do pracy i podobno wszyscy w biurze umierali z zazdrości.
Co spakowałbym do lunchboxa na jutro?
Np. kotlety z lodówkowych resztek! Tak tak, dobrze czytacie, to mój hit.
Jak je zrobić? Z pewnością znajdziecie w lodówce jakieś warzywa. Mogą być nawet takie stare, które już lekko wyzionęły ducha – marchewka, burak, seler, czy pietruszka.
Ścieramy je na tarce. Dorzucamy skrojoną cebulę, natkę pietruszki, garść nasion, sól, pieprz, (przyprawy, jakie lubicie), kilka łyżek oleju, do tego duży kubek ugotowanej kasy jaglanej. Wszystko mieszamy. Lepimy z tego kotlety i do pieca na 20 minut w 200 stopniach. Voila!
Smakują wybornie na zimno, na ciepło, z dodatkiem jogurtu greckiego i zwykłą sałatą z oliwą, to już w ogóle bajka!
Rekomenduję też to sałatkę z kaszą kuskus. Robię ją zawsze, kiedy sałatka ma być bardziej daniem niż przekąska. Poczęstowałam nią siostrę w Święta i od tej pory robi ją codziennie 😀
Potrzebna Wam będzie jakaś zielenina – zależy, co lubicie. Ja kocham rukolę, ale może być to roszponka, szpinak, jarmuż, lodowa, mix – cokolwiek. Do tego wrzucacie warzywa, na jakie macie ochotę. Ogórek, pomidor, papryka, czerwona cebula. Ja czasem dorzucam fetę albo łososia, bywa, że kurczaka – to też zależy tylko od Waszych upodobań.
Do całości wrzucamy miseczkę gotowej kaszy kuskus i mieszamy z dresingiem – dwie łyżki miodu, trzy łyżki octu, trzy łyżki oliwy. Pycha!
W lunchboxie odnajdzie się wspaniale, wystarczy, że dressing dacie przed jedzeniem.
Pojemniki na lunch, które widzicie na zdjęciach, możecie kupić teraz w PEPCO. Kosztują 4,99.
AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA.
Jeśli czytacie tego bloga od dawna, to wiecie, że ogromną fanką przemycania ruchu, gdzie to tylko możliwe. Kiedy mieszkałam w mieście, chodziłam wszędzie na piechotę, teraz chodzę z psem na wielokilometrowe spacery i to jest główna aktywność fizyczna w moim życiu.
Ktoś powie znowu – ale Ty masz czas, siedzisz w domu, wychodzisz, kiedy chcesz. Cóż nie będę polemizować, ale jest wiele sposobów na ruch pomiędzy obowiązkami i pracą. I znowu – trzeba chcieć.
1. Wszędzie, gdzie możesz, idź piechotą.
Często wydaje nam się, że mamy gdzieś bardzo daleko. Do pracy, do szkoły, do sklepu. No właśnie „wydaje nam się”. Pamiętam, jak mój mąż regularnie jeździł do biura samochodem, kiedy zapytałam, czy nie bierze pod uwagę pokonywania tego dystansu pieszo, spojrzał na mnie jak na wariatkę – tak daleko piechotą?! Okazało się, że to było 1,5 kilometra… Ponieważ przez godzinę stał w tym czasie w korku, miał wrażenie, że do pracy jest jakieś 20 kilometrów. Polecam Wam sprawdzić jak daleko macie do pracy, bo może się okazać, że rzut beretem i od razu załatwicie za jednym zamachem dzienną aktywność fizyczną.
2. Korzystaj ze schodów zamiast windy.
Kiedy jeszcze studiowałam, mieliśmy zajęcia na dziesiątym piętrze, chyba nie muszę mówić, że wbiegałam na nie po schodach? Schody zawsze i wszędzie traktuję jak darmowy, efektywny i szybki trening. Spróbujcie przez tydzień.
3. Spacer z psem.
Pies to w ogóle jest najlepszy trener personalny, nigdy Was nie opieprzy za źle wykonane ćwiczenie i codziennie będzie Was motywował do wyjścia z domu. A chodzenie jest ponoć jednym z najzdrowszych sportów świata (tak, tak sportem), angażującym wiele mięśni ciała i mało urazowym. Jest więc doskonałą alternatywą dla biegania.
4. Sprzątaj w domu.
Już nieraz o tym pisałam – sprzątam, bo to jest bardzo dużo mimowolnych ćwiczeń. Skłony i przysiady podczas rozwieszania prania. Wycieranie kurzy na bicepsy, bieganie z odkurzaczem, tango z mopem itd. Naprawdę można się zmachać!
5. Idź z wózkiem na spacer.
Oczywiście najlepiej mieć w tym wózku dziecko. W każdym razie apel do młodych mam, niezadowolonych z ciała po ciąży – keep calm i idź na spacer z wózkiem.
Nigdy nie byłam fanką tych nowoczesnych ultralekkich wózków, bo to się trochę mija z celem – trzeba przed sobą pchać coś ciężkiego, bo wtedy mamy załatwiony trening.
Ja moi drodzy, to miałam nawet taki wózek przedpotopowy, że mu koła nie skręcały, ale słowo daję – w życiu nie miałam tak napompowanych bicepsów.
6. Ćwicz w domu.
Od zawsze mam swoje ulubione trenerki. Preferuję treningi krótkie i efektywne.
Moją faworytką niezmiennie jest Mel B. Niedawno odkryłam też Lucy – złoto!
Bardzo Wam polecam.
Ćwiczenia w domu to propozycja dla tych wszystkich, którzy z różnych powodów nie są fanami siłowni, fitnessów i wierzcie mi – można osiągnąć naprawdę dobre efekty. Ja ćwiczę tak od lat.
Mamy nowy rok, pewnie wielu z Was ma postanowienia. Niestety często jest to tylko taki noworoczny wybuch entuzjazmu, który znika szybko jak fajerwerk i zostaje po nim jedynie lekki swąd niedotrzymanej sobie obietnicy.
Nie lubię słów takich jak „dieta”, czy „rewolucja”, bo sugerują początek i koniec.
Pamiętam, że kiedy wróciłam z Londynu w postaci puszystej kuleczki, koleżanka poleciła mi dietę kopenhaską. 13 dni katorgi, po której miałam wrócić do formy. Na śniadanie czarna kawa bez cukru, na obiad liść sałaty, na kolację plaster marchewki. MASAKRA. Kiedy na trzeci dzień dopadł mnie kryzys i z osłabienia nie mogłam wejść po schodach do mojego pokoju, powtarzałam sobie „wytrzymaj! Jeszcze 10 dni i będziesz mogła wrócić do pączków i frytek!”.
Tak często kojarzy nam się dieta. Pomęczę się, schudnę, a potem wrócę do „normalnego” trybu życia. Dzięki temu obserwujemy spektakularne efekty jojo.
Dlatego zamiast słowa „dieta” sugerowałam „styl życia” czy „nawyk”.
A po drugie nie robiłabym z tego wielkiej rewolucji, ale bardziej „zmianę na lepsze”. Często małymi krokami, gdzie drastycznie nie ograniczamy cukru, który do tej pory był naszą podstawą żywieniową, ale przybijamy sobie piątkę, kiedy jemy batonika mniej dziennie.
Często też towarzyszy nam przekonanie, że zdrowa dieta to dużo pieniędzy.
Idźcie więc do sklepu, kupcie kaszę jęczmienną, marchewkę, buraki, kapustę kiszoną i jabłka i dajcie znać, czy wyszło drożej niż zestaw w fast foodzie.
Tak więc, żeby po Waszych noworocznych postanowieniach nie pozostał tylko swąd niedotrzymanej sobie obietnicy, podejdzie do tego na luzie.
Nie trzeba przewracać życia do góry nogami, wydawać milionów monet i zadręczać się dietą.
W sukurs przychodzi Wam sklep PEPCO, w którym możecie skompletować sobie całą wyprawkę – pojemniki na żywność i wodę, ubrania sportowe, bieliznę i buty.
Pojemniki występują w trzech kolorach – szarym, różowym i zielonym. Są szczelnie zamykane i mają trzy przegródki. Pojemnik na wodę ma wkład na owoce. Ja wrzuciłam mrożone truskawki, moje dzieci były zachwycone, pytały, czy „jutro też zrobię im taki kompocik?”.
Hitem jest jednak nowa kolekcja ubrań sportowych. Znajdziecie legginsy, topy, bluzę, a nawet bieliznę sportową. Jest modnie i wygodnie a ze względu na kolorystykę, można je ze sobą mieszać wedle upodobań. Bardzo polecam Wam buty – ultralekkie i w ogóle nie czuć ich na nogach.
Zajrzyjcie też na stronę Inspiracje PEPCO, gdzie znajdziecie piękne zdjęcia wnętrz i nie tylko. Możecie też wrzucać własne fotki, a co tydzień wybierana jest Inspiracja Tygodnia.
Na czym to polega? Wystarczy opublikować na Instagramie zdjęcie z hasztagiem #inspiracjePEPCO. Nie macie Instagrama? Nic nie szkodzi, skorzystajcie z formularza dostępnego na stronie.
Ja też tam będę 🙂
CO ZNAJDZIECIE W PEPCO?
*Wpis powstał we współpracy z PEPCO.
33 komentarze
Zgadzam się całkowicie ze wszystkim poza Pepco. Kiedy ostatni raz byłam w tym sklepie absolutnie nic nie zawierało żadnych atestów. Jedna wielka chemia i syf. Dziecku czy na własne ciało bym tego nie założyła.
A jedzenia pakować do takiego plastiku – nigdy w życiu! Lunchboxy używam tylko i wyłącznie szklane.
Pozdrawiam
Zgadza się w peppco sama chemia…
Ja nie jestem osobą podatną na jakiekolwiek reklamy, a nie daj na motywacyjne wystąpienia, a przez Ciebie mam ochotę iść do pepco i zdrowe żywienie zacząć od kupna pojemników!
Miłego dnia 🙂
Marzę o tym, żeby zobaczyć Wasze zdjęcia z czasów „przed” 😉 I tak na serio, myślę, że takie zestawienie dla wielu osób mogłoby się okazać znakomitą motywacją do zmiany trybu życia.
Cześć,
W 100% się zgadzam – sprzątanie jest świetnym sposobem na ćwiczenie. Umycie wszystkich okien u mnie w domu to setki razy wychodzenia i schodzenia z drabinki. Rewelacja.
Tylko jedna uwaga – jedna kawa dziennie to nic złego. Wbrew powszechnej opinii nie jest ona tak niezdrowa jak się wszędzie mówi
Pozdrawiam,
Kasia
Napisałam „zrezygnuj z jednej”, bo zakładam że każdy pije przynajmniej trzy 😀
Ja nie pije ani jednej ?. Nie znoszę kawy.
Nikt nie jest doskonały 😉
Ojej, jaki super wpis! Dziękuję, biorę się za siebie! 😀 <3
Czy można czymś zastąpić kaszę jagną i czy ona ma być najpierw gotowana, Saro? 🙂
Jasne, jakąkolwiek kaszą którą lubimy i musi być ugotowana. To jest super sposób na zużycie kaszy, która została po obiedzie :))
Dieta to przede wszystkim zdrowy rozsądek. Na pewno nie wyczytane sposoby z czasopism, tych unikam. Po latach zapoznawania się z wiedzą rozmaitych dietetyków-sportowców, opracowałam sobie sama najlepszą dla siebie, ponieważ to bardzo indywidualna sprawa. Ale niedoświadczona osoba lepiej niech się to nie zabiera.
Aktywność fizyczna towarzyszy mi od lat, ale nie jestem aktywna… Dziwnie brzmi? Otóż prócz treningów na siłowni albo cardio w parku, prowadzę tak naprawdę siedzący tryb życia. Jednak dieta i sport mają to do siebie, że i tak nie pozwalają przytyć. Tylko kręgosłup mnie nie lubi za to ślęczenie przed komputerem. Cóż, taka praca. 😉
Pozdrawiam serdecznie!
Zgadzam się z każdym słowem!
A gdzie znajdę przepis na te pysznie wyglądające kotleciki? 🙂
Jest na blogu przecież :)) W tym wpisie!
Ależ te ciuchy są ładne!!! Koniecznie muszę odwiedzić Pepco :D!!!
Super wpis i zgadzam sie ze wszystkim w 100%! Działa!
Też upiłam zestaw do ćwiczeń oraz pudełka w pepco
witam. ja stawiam zawsze na zioła rumianek, mieta, pokrzywa, melisa i zielona herbata. lubię są nieocenione! bez słodzenia. zawsze pomagają i zawsze są że mną. rano woda z cytyra. diety cud? cudownie mnie męczą i nudzą 😉 pozdrawiam asia
Od lat zaczynam dzień od ciepłej wody z cytryną <3
Zamiast „diety” czy „rewolucji” lepiej używać jakichś lżejszych słów 😛
Zdecydowanie!
Kotlety są już w piekarniku 🙂 świetny sposób na szybki obiad.
Bardzo „życiowe” zalecenia, no takie niby błahe ale bardzo ważne. W ogóle nasze pokolenie jest bardzo świadome tego co jemy, to niesamowite jak zdrowe odżywianie zakrada się do naszych domów. W małych miasteczkach powstają sklepy ze zdrową żywnością, ew. można sobie wszystko zamówić online. Barrdzo mi się to podoba 🙂
To w ogóle jest ciekawa kwestia, bo w swoim środowisku też obserwuję coraz większą świadomość żywieniową, ale z drugiej strony wskaźniki są zatrważające, bo jesteśmy jednym z najszybciej tyjących społeczeństw na świecie…
Kotlety petarda!! Zrobiłam z komosą ryżową (z braku innej kaszy) i z chilli (bo uwielbiamy pikantne dania). Lubię takie przepisy w których można łatwo pozmieniać składniki. Dzięki Sara :*
Chciałabym dzisiaj zrobić kotlety „z resztek” i w związku z tym mam pytanie: czy warzywa (włącznie z cebulą) należy dodawać na surowo? Czy wtedy wystarczy im te 20 min w piekarniku, by odpowiednio zmięknąć? Pozdrawiam 🙂
PS Dziękuję za rady, które są jednocześnie konkretne i życiowe 🙂 No i szacun za nieodmiennie nienachalną, acz skuteczną promocję produktów – zaraz po przeczytaniu tego wpisu pobiegłam do Pepco i kupiłam te świetne lunchboxy z przegródkami dla męża. Jutro w jednym z nich wylądują kotleciki i jakiś sosik 😉
Tak, wszystko surowe :))
Dziękuję za miłe słowa, bardzo się cieszę, że rady się przydały :))
Najbardziej podoba mi się opcja z „niechomikowaniem świństw”. Sama się nacięłam na to, że często trzymałam w lodwóce jakieś długoterminowe rzeczy, które z jednej strony były niezdrowe, a z drugiej żal było wyrzucić. Długo mi zeszło, zanim się nauczyła, żeby decydować się tylko na świeże rzeczy. No ale się udało 🙂 I zgadzam się, że nie należy odmawiać sobie przyjemności! Poza tym super tekst!
Bardzo fajnie napisane. Ludzie boją się słowa „dieta”. Zmiana diety nie oznacza, że powinniśmy jeść wszytko zgodnie z wcześniej przygotowaną listą lub dzielić swoje porcje przez pięć. Zmiana nawyków, nawet bardzo powolna jest o wiele łatwiejsza. Ważne, żeby być systematycznym w tym co robimy.
Jedną rzecz bym doprecyzował: jedz mniej. Tutaj trzeba wziąć pod uwagę czy ktoś faktycznie je za dużo. Znam wiele przykładów mężczyzn (kobiety pewnie też się znajdą) z brzuszkami, którzy wbrew pozorom jedzą za mało. Po prostu jedzą same śmieci, zwykle zawarte w dwóch posiłkach dziennie.
Bardzo dobre rady:-) Tylko może poza tytułem 😉 To co jemy to właśnie dieta, nie zależnie czy zdrowa czy nie. Więc zmieniłaś nawyki na lepsze i zmieniłaś swoją dietę, własnie. Jako trener personalny układam diety i nie piszę tutaj o diecie np kopenhadzkiej czy dukana albo low carb. Ja układam diety pod właśnie preferencje klientów, czyli wykluczam niezdrowe produkty, uwzględniam czego klienci nie lubią i uczę zdrowych nawyków żywieniowych oraz daje rady miedzy innymi takie właśnie jak ty dałaś w artykule. Gratuluję przemiany i kreowania zdrowych nawyków żywieniowych. Pozdrawiam 🙂 Trener personalny Anna Grzeszczuk
Te butelki z wkładem na owoce są rewelacyjne, ale te z Pepco są wykonane z najgorszego, niezdrowego plastiku 7 i wyglądają a dziś odwiedziłam pepco. Czy ta butelka ze zdjecia mimo wszystko nie jest firmy SAGAFORM? tej firmy bidony z wkładem właśnie tak wyglądają, chciałabym kupić dla dziecka ale czy na pewno mają oznaczenie 2- HDPE? Będę wdzięczna za informację 🙂
Dziękuję za wszystko!!!