Nadaję do Was znad piątego kubka kawy dzisiaj. Za każdym razem, kiedy udaje mi się złowić jakąś sensowną myśl, do moich uszu dociera fala akustyczna, którą każdy normalny rodzic nazwie po prostu darciem ryja. Słyszę jak moje dzieci, które w myślach nazywam bachorami, wspinają się po drabinie dźwięków coraz wyżej. Infradźwięki gwałtownie przechodzą w ultradźwięki, fala się cofa, amplituda odkształca, wieloton rośnie w siłę, jest nieharmoniczny, drżą słoje powietrza, drży szklanka w kuchni, dochodzą wyższe składowe – flet, patyk i piłka, śmiech staje się histeryczny, jakby podszyty bólem, decybele sylabizują „ma ma ma ma ma”, dźwięk jest piskliwy, wylewa się wąską szparą pod drzwiami, uderza z siłą tsunami, moje uchooooooo!
Mamo!!!!! Powieeeeeeem to mamieeeeeeee!!!!
Za Wikipedią:
Istoty żywe przetwarzają dźwięki w określony sposób. Pierwszy etap to rejestracja wartości ciśnienia w funkcji czasu. Następnie dźwięk jest analizowany – wydzielany jest ton podstawowy (decydujący o słyszanej wysokości dźwięku) i wyższe składowe harmoniczne, których amplitudy decydują o barwie dźwięku. Analiza taka jest możliwa, ponieważ każdą, dowolnie skomplikowaną falę można rozłożyć na składowe sinusoidalne. Z matematycznego punktu widzenia operacja taka nazywa się transformacją Fouriera. Gdy dźwięk składa się z wielu składowych, każdej składowej można przypisać określone parametry – amplitudę, fazę oraz częstotliwość. Następnie uzyskane wartości amplitudy są poddawane logarytmowaniu (zgodnie z prawem Webera-Fechnera), dzięki czemu słabe dźwięki są tak samo rozróżnialne, jak silne. W efekcie mózg uzyskuje strumień danych, który reprezentuje najważniejsze cechy dźwięku (głośność, wysokość, barwę). Człowiek używa tej metody do rozpoznawania mowy, mimo występowania silnych zakłóceń (np. rozmowa w tłumie).
I brakuje mi w tej definicji takiego zdania:
Istoty żywe, zwane dziećmi przetwarzają dźwięki w określony sposób i używają tej metody do wywołania silnych zakłóceń, czyli transformacji Furiera, potocznie zwanej kurwicą.
A było to tak. Rano wstałam gotowa do działania jak Ewka Chodakowska. Rozpisałam listę zadań na cały dzień, zaplanowałam kolejne. Przy ważniejszych obowiązkach narysowałam gwiazdki przy milszych uśmieszki, niefajnym zostawiłam ogon z wielokropka i entuzjastycznie zabrałam się do roboty. Zakłócenia pojawiły się szybko. Najpierw usłyszałam, że są na bosaka, więc wysłałam je po skarpety, bo „ja z wami do lekarza jeździć nie będę!”. Wróciłam do pracy, usiłując sobie przypomnieć, co w ogóle robiłam. W końcu mózg zaskoczył, klawiatura wznowiła przewodzenie myśli.
Wtem hałas. Koncert sztućcowy demol, czyli szybkie demolowanie kuchni podczas śniadania.
Udaję, że tego nie słyszę, udaję, że pamiętam, co robiłam. O czymś pisałam. Zaglądam do notatek. Składam porwane myśli. No dobra, mam to. Na dokumencie Worda miarowo czernieją zdania. Nagle JEB. Jakby ktoś z worka wysypał talerze. Czekam na krzyk. Słyszę ciszę. Odbija się od ścian. Wszyscy wstrzymują oddech.
Nie wiem, o czym pisałam. Czytam tekst od początku. No tak. A więc kolejne zdanie. Kolejne zdanie. Zdanie. Albo chociaż słowo. Jakie są fajne słowa? „Fastrygować”, to jest fajne słowo, takie krągłe i z charakterem, właśnie wcale jakby nie było sfastrygowane, tylko takie w kawałku.
Kuźwa, o czym ja myślę? O słowie „fastrygować”?! Nijak to się nie ma do całego tekstu.
Zresztą, o czym ja pisałam?
– Mamo są parówki?!
Właśnie, trzeba zrobić jakieś zakupy. Czego brakuje oprócz parówek? Na pewno pomidorów. Wertuję kartki notatnika, dopisuję „parówki, pomidory”, niedaleko słowa „rubież”, które niedawno zanotowałam, bo to też jest takie piękne słowo, treściwe, można nim obdzielić tyle brzydkich słów. Jak chociażby „swędzieć”. To takie wstrętne słowo, ta sama kategoria co „stolec”, serio.
Czy ja myślę o stolcu, zamiast pracować?! Przecież pisałam tekst, matko, o czym to było?
– Mamo, ukroisz mi chleb?!
Kroję dwie kromki. „Kromka” to dopiero jest słowo. Mama zawsze tak mówi, tata bardziej „pajda”.
Chociaż teraz już raczej mówi „kromka”.
A w ogóle, to chyba nie ma nic oprócz „kromki” i „pajdy”, bo „kanapka” musi być z czymś. A propos kanapek, przecież ja jeszcze nie jadłam śniadania.
Dzwoni telefon. Wychowawczyni. Mamy sporo zaległości, bo przecież ponad miesiąc nie było internetu.
Dokończę pisać tekst i siadam z nimi do lekcji.
O czym ja pisałam?
Jezu kogo to interesuje. Co za nudy. Co ja sobie wymyśliłam, że będę pisać? I że ktoś to przeczyta?! Do dupy cały ten tekst. Sobie wymyśliłam, kuźwa bloga!
Głupi pomysł, głupie notatki, wszystko jest głupie.
Tyle do zrobienia! Trzeba ugotować, zrobić zakupy, odpowiedzieć na mejle, pomóc dzieciom w lekcjach, wstawić pranie, przesadzić kwiatki, posadzić drzewa, wyprowadzić psa.
Dobra, najpierw pomogę im w lekcjach.
„Dodawanie liczby jednocyfrowej i dwucyfrowej do liczby trzycyfrowej z przekraczaniem progu”.
Po setnym działaniu nie wiem, ile jest dwieście dodać jeden. Głowa mi dynda nad brudnopisem.
Czuję, jak wilgotnieją mi oczy, przecież nic się nie dzieje. To raptem kilka działań, trochę brudnych ubrań, obiad na dwa dni, kilka mejli, drobne zakupy, miły spacer z psem, notka na bloga, bóg wie który dzień w domu, małe zmęczenie, kilka łez.
Siedzę z kubkiem i ciepłym wspomnieniem o kawie. Sobie wymyśliłam kuźwa bloga i wiem, że czekacie. Tymczasem rozpostarła się dziś nade mną dupa.
Ale jak to się mówi, w dupie raźniej!
22 komentarze
* są jeszcze skibki w wlkp., odkąd porzuciłam z miłości te rejony, przejęłam kromki i piętki..
Uwielbiam te Twoje teksty! Mogą być o niczym, tylko pisz dalej..:))
Jest jeszcze (a może przede wszystkim;)) skibka – w Wielkopolsce, ale moze nie tylko.. dla mnie przez pół zycia kawałek ukrojonego chleba to była własnie skibka, a tylko na te końcówki, dupki, mówiło sie kromki:) potem jaki sie przeniosłam na mazowsze, to przejęłam kromki za skibki, ale jak jade do rodziców, to oczywiscie tylko skibka funkcjonuje:), no i laczki, wiadomo:)
Ubóstwiam Cię Saro! Jesteś taka prawdziwa. I to właśnie w tej prawdzie jest Twoja siła.
Cudowny post. Samo zycie po prostu. W dupie razniej, no ba!
I ja Cię uwielbiam!
Pozdrawiam z mojej dupy !
O ludzie, co ja napisałam…”pozdrawiam z dupy” nk faktycznie, komentarz z dupy;D
Ściskam tak czy inaczej:*
Saro, podpisuję się pod Twoim tekstem obiema ręcyma (jako to mówią).Pisz, pisz, choćby i o dupie, rozczulają mnie Twoje teksty, tyle w nich życia, prawdy i… piękna.
Dużo bardziej „mój” ten stan twój dzisiejszy (wczorajszy?) niż ten sprzed 2 tygodni „Zdecydowanie wolę obecne poranki. Nieśpieszne i rozwleczone. Z drugą i trzecią dolewką kawy, czasem na rozmowę.”:D Witamy w dupie! Chociaż wczoraj wszyscy naokoło świetowali chyba blue wednesday. Dziś duzo lepiej 🙂 Przynajmniej masz obiad na dwa dni!!
Dziękuję za ten tekst:)) Cieszę się, że znam Twój blog, uwielbiam czytać Twoje przemyślenia:)) pozdrawiam, Paulina
dołączam do dupy 🙂
Ja dziś nie wychodzę ze szlafroka. Nie wiem po rano brałam prysznic, jak będę tak siedzieć do jutra w szlafroku, to ani się nie ubrudzę, ani nie spocę. Dziś po prostu.. Nawet nie wiem co napisać. Nawet myśli mi się nie kleją. Pozdrawiam serdecznie!
Raźniej mnie się zrobiło 🙂
Dzięki!
Mam k…tak samo;) tylko bloga nie mam…a za to home office i to mi wystarczy;)
Dzięki. Też jestem w dupie. Ale z Tobą raźniej 😀
Uwielbiam Twoje teksty! Nawet jak są o dupie, praniu i niemocy twórczej to i tak czytam je zachłannie! Pisz dla nas o czymkolwiek, tylko pisz bo inaczej zwariujemy na tej kwarantannie wszyscy:( dziękuję:*)
Kocham CIĘ SARO! Za Twoje teksty tak prawdziwe. Jakbym czytała o sobie. Poprawiasz humor lepiej niż wszystkie kabarety razem wzięte.
Ps. Mnie najbardziej wkurza: Mamoooooo!
Witaj Saro!Nie wiem, jak to się mogło stać ale dopiero odkryłam Twojego bloga i… zakochałam się! Nie wiem jak to się mogło stać ale czuję, jakbyś siedziała w mojej głowie, czytała moje myśli i je spisywała. Od teraz będę tu już stałą bywalczynią 🙂 więc pisz i dla mnie… nawet z dupy 😉
Bardzo to miłe, dziękuję! Zapraszam jak najczęściej 🙂
Oooo, nade mną też 😀 Może nawet ta sama 😉
Mamy tak samo.. Dlatego miło Cię czytać:)
ojej.. jakby dziś a to tekst z kwietnia..
właśnie wykorzystuję ostatnie cenne dni urlopu (jest tylko 26 takich dni w roku) na zdalną edukację mojej 8 latki, mimo wszystko odbieram telefony i mejle z pracy, jest listopad i świeci słońce (!) a nie ma jak wyjść na spacer, bo edukacja online.
nie mam siły myśleć o zakupach, obiedzie, cokolwiek pomyśleć żeby ten urlop nie był stracony… płakać się chce, nieodżałowany cenny urlop na odejmowaniu pisemnym spędzam i powiedzeniach o kotach (!!!)