W zeszłym tygodniu pokazywałam na stories pobojowisko po kwietnym spa, jakie urządziłam kwiatom w moim salonie, posypały się setki pytań o kwiaty, więc pomyślałam, że w zasadzie to wdzięczny pomysł na wpis.
Dostałam też wiadomość od Czytelniczki, która zauważyła, że jeszcze niedawno pisałam, że zioła sadzę od razu suszone, tymczasem mam takie piękne kwiaty.
Faktycznie – pomyślałam – jeszcze kilka lat temu nie miałam ani jednej jedyniutkiej rośliny, a każda, która pojawiała się w moim życiu, sumiennie umierała po kilku tygodniach.
Moja Mama, która ma nie tylko najpiękniejszy na świecie ogród, ale dom wewnątrz przypomina oranżerię, mówiła zawsze, że z kwiatami trzeba postępować ostrożnie, bo one wszystko rozumieją.
Co więcej, twierdziła, że należy do nich czule mówić i prawdziwie je kochać, wtedy rosną.
Oczywiście przez pierwsze trzy dekady mojego życia uważałam to za wierutne bzdury i wiedzę kompletnie zbędną w moim życiu. Dopiero kiedy wprowadziliśmy się do domu i zaczęły się w nim pojawiać kwiaty, wobec których miałam poważne plany, rady Mamy zaczęły odżywać w mojej pamięci.
Przezornie jednak kupowałam kwiaty, niezależne od wody, które teoretycznie powinny sobie beze mnie świetnie radzić.
Jednak kwiaty są bardzo cwane. Otóż wyobraźcie sobie, że zaczęły rosnąć! A kiedy rosły, to cieszyły mnie tak bardzo, że musiałam się nimi opiekować. Po prostu nie mogłam inaczej. Poiłam je wodą, przesadzałam do dobrej ziemi, strzygłam fryzury, aż w końcu! Dyskretnie zaczęłam mówić do nich mówić…
To był mój koniec. Stałam się tą Ciotką Klotką, której nic nie rozpali tak, jak młody jędrny liść.
Uwielbiam o poranku przejść się z kubkiem kawy po salonie i zobaczyć, co tam u moich roślin.
Kocham na nie patrzeć, uspokajają mnie.
I coś chyba w tym jest, że osiągamy dojrzałość kwiatową, kiedy jesteśmy w miejscu, które uznajemy za „swoje”.
Moja przyjaciółka, która rok temu wprowadziła się do wymarzonego domu, wyznała mi ostatnio, że kwiatki, które zaczęła tego momentu kupować maniakalnie, niedługo będzie musiała chować przed mężem.
Doskonale ją rozumiem. Też przez to przeszłam. Kiedy pojawiałam się w domu z nowym nabytkiem, mina mojego męża mówiła: „jestem ciekaw, kiedy mi powiesz, że muszę się wyprowadzić, bo zajmuję miejsce kwiatów”.
Dwa lata temu wtargałam do domu ogromną pachirę, którą cudem upchnęłam w samochodzie. Całą drogę myślałam, jak ją zakamuflować, żeby Pan Ferreira się nie zorientował, że mamy nowego kwiatka.
Założyłam, że uda mi się niepostrzeżenie przenieść ją z samochodu do salonu, wszak to raptem dwumetrowa roślinka. I kiedy już prawie moja misja zakończyła się sukcesem, niespodziewanie wyrósł z ziemi mój mąż, łapiąc mnie z pachirą na gorącym uczynku i zszokowany wykrzyknął:
Jezus Maria, czyś ty na głowę upadła kobieto?! Teraz będziemy sadzić drzewa w salonie?!!
Na tę chwilę dżungla w naszym domu wydaje się kompletna. Faktycznie nie bardzo mam gdzie stawiać kolejne kwiaty, chociaż na suficie spokojnie zmieściłoby się dużo wiszących doniczek, jak uważacie?
Pozwólcie więc, że przedstawię Wam członków mojej kwiatowej rodziny.
Monstery
Ktoś niedawno napisał mi, że nie może patrzeć na monstery, bo to takie wstrętne kwiatki, które miały babcie w PRLu. Tymczasem ja uważam, że to takie majestatyczne szykowne rośliny.
Uwielbiam je, bo robiły za wystrój wnętrz, kiedy jeszcze nie mieliśmy żadnych mebli.
Gdyby monstera mogła mówić, powiedziałby „odczep się i daj mi żyć”.
Nie ma żadnych większych wymagań. Woli suszę niż nadmiar wody. Spokojnie można podlewać ją raz na tydzień, a nawet rzadziej. Jeśli żółkną jej liście, to jest przelana, wystawiona na zbyt ostre słońce lub brakuje jej wilgoci. To kwiat tropikalny i uwielbia być zraszany odstaną wodą.
Można też od czasu do czasu delikatnie przetrzeć jej liście wilgotną szmatką.
Jeśli z kolei liście się nie dziurawią, to potrzebuje więcej światła słonecznego.
Monstera monkey face
Uwielbiam tego malucha. Wygląda jak miniaturka swojej ogromnej siostry. Kupiłam ją dosyć dawno i przez pierwsze miesiące wyglądała, jakby zakończyła swój rozrost na dwóch marnych liściach.
Tymczasem wiosną zupełnie oszalała. Każdego ranka była dorodniejsza i obawiałam się, że zaraz się połamie, bo nie udźwignie tego bogactwa. Potrzebowała małej podpórki, którą już zdążyła przerosnąć! Ta panna też nie trawi nadmiaru wody i podlewam ją, dopiero kiedy ziemia jest zdecydowanie sucha.
Fikus lub figowiec sprężysty
Nie wiem czemu, ale zawsze mam wrażenie, że to taka kwiatowa szara eminencja. Nie narzuca się ze swoją obecnością, jest oziębły, nie lubi dotykania, czułostek i żartów ze swojej chudej i pociągłej sylwetki. Jeśli się go nie podetnie na wiosnę, będzie nieustannie rósł w górę. Podcięty, zacznie wypuszczać boczne pędy. Wodę lubi w umiarze. Nie gniewa się, kiedy o nim zapomnimy i lekko przesuszymy.
Podobno to zupełnie naturalne, że w miarę rozrostu gubi dolne liście, więc nie musicie się tym martwić.
Palma Areka
Dosłownie wczoraj widziałam taką wielką wyrośniętą pannę w Obi za 800zł!
Moją palmę kupiłam trzy lata temu w Ikei. Pięknie rośnie, jest tak wdzięczną ozdobą salonu, że nie wyobrażam sobie bez niej tego pomieszczenia. Była też pierwszym kwiatem, jaki kupiłam.
Areka lubi wodę bardziej od pozostałych kwiatów. Podlewam ją codziennie maleńką ilością wody.
Kiedy zaczynają wysychać jej końcówki liści, to znaczy, że ma za suche powietrze i należy ją spryskać odstaną wodą.
Bananowiec
Nazwany przez Was kapustą, bo kiedy pokazałam go na stories, pytaliście, co to za kapusta w tym wiaderku?
Chwilowo nie jest w formie, bo chyba dostał za dużo słońca, ale wiem już, że to roślina dosyć niezniszczalna. Potrafi tygodnie wyglądać, jakby konała w mękach i nagle bach! Wielkie zmartwychwstanie. Zasadniczo lubi dużo światła i dużo wody.
Uważajcie, gdzie stawiacie bananowca, bo z liści cały czas sączy się sok.
Pachira
To właśnie to słynne drzewo, które ukradkiem chciałam posadzić w salonie.
Aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęć wcześniej, bo pachira jest świeżo ostrzyżona i wygląda zdecydowanie skromniej niż na początku tygodnia. Była jednak już tak wielka, że zaczęliśmy sobie nawzajem przeszkadzać.
To także tropikalna roślina, która lubi wilgoć. Podlewam ją częściej niż monstery, rzadziej niż arekę, jednak pilnuję, żeby jej nie przelać. Lubi mieć dużo światła, ale trzeba uważać, żeby nie przedawkować ze słońcem, bo można poparzyć jej liście.
Pilea czyli „pieniążek”.
Ta roślina wydaj mi się taka beztroska i wesoła. Mam wrażenie, że nie ma żadnych wymagań. Do tego stopnia, że jeszcze niedawno stała gdzieś w kacie, ledwo podlewana i zapomniana, aż któregoś dnia zauważyłam, że to maleństwo tak pięknie urosło.
Przeniosłam ją więc tam, gdzie stoją wszystkie najpiękniejsze okazy, zasłużyła.
Wszystkie kwiaty, które oglądacie, łączy jedno – zasadniczo rosną same. Jeśli nie chorują lub nie są przelewane, będą rosnąć. Co dla mnie bardzo istotne – potrafią wytrzymać nawet dwa tygodnie bez podlewania, czyli można wyjechać na wakacje. Oczywiście, kiedy wracam, wyglądają na zabiedzone, ale natychmiastowy zastrzyk wody zawsze je ratuje.
Chyba wszystkie pochodzą z Ikiei, Biedronki lub Lidla i … fajnie rosną, czyli możecie za grosze kupić w markecie fajne kwiaty.
Było też mnóstwo pytań o osłonki. Zawsze poluję na wiklinowe, plecione, naturalne, bo wyjątkowo mi się podobają. Kupuję na zapas, jeśli jest fajna okazja, bo wcześniej czy później będą potrzebne.
To, co widzicie na zdjęciach to Jysk, Pepco, Obi, Ikea.
To tyle ode mnie, dajcie znać, jak Wasze domowe ogrody!
7 komentarzy
Monstera to chyba najmodniejsza roślina ostatniego czasu! I choć w urządzaniu swojego domu nie lubię podążać za modą to… chyba sobie ją sprawię! Jest taka piękna!
Same here! też przez 30 lat uważałam, że kwiatki nie są mi potrzebne, do czasu aż wprowadziliśmy się do własnego, wyczekanego domu. Pierwszy kwiatek to był fikus z biedry. No i przepadłam. A teraz cieszę się jak dziecko gdy widzę nowe liście w moich monsterach, zamiokulkasach i innych fikusach. Ba! biegam po domu i każę mężowi podziwiać każdy nowy listek :). Tylko mój banan coś wybrzydza, niby rośnie jak szalony, po czym każdy liść zaczyna usychać. Ale na gościa też znajdę w końcu sposób:)
Po przeczytaniu artykułu stwierdzam, że przelewam moją monsterę, a palmy wcale nie podlewam 😮 Muszę o nie lepiej zadbać. Chciałabym jeszcze polecić zamiokulasa. Mogłaby się wpasować w Państwa towarzystwo roślinne 🙂 U nas czuje się tak dobrze, że nawet zakwitł.
Ja absolutnie uwielbiam dużo zieleni we wnętrzach, jednak jestem jakimś antytalentem, jeśli chodzi o jej pielęgnację. Regularnie morduję domowe roślinki i nigdy nie mam pojęcia, jak to zrobiłam 🙁 A już pamiętanie o potrzebach każdego kwiatka z osobna i o tym, kiedy którego ostatni raz podlałam, wydaje mi się zupełnie nieosiągalne.
Podziwiam Twoją domową dżunglę i mam nadzieję, że też kiedyś uda mi się dojść do poziomu wtajemniczenia prawdziwej „crazy plant lady”! 😉
Małe pytanko na marginesie: czy Wasz kot mieszka w domu i lubi wcinać liście? Bo z tego, co wiem, monstera jest dla kotków trująca…
Byłabym wdzięczna za instruktaż pt: „Jak wtargać do domu wielkiego chabiedzia, by facet nie zauważył?” Ostatnio postawiono mi ultimatum – w ogrodniczym nie kupuję roślin w doniczkach o średnicy większej niż 10 cm. Jak żyć?…
Saro dlaczego nie pojawił sie mój komentarz odnosnie tego jak radzisz sobie z kotkiem przy kwiatach?
Bo ten wpis opublikował się aż dwa razy (nie wiem czemu) i pewnie jest pod tamtym wpisem. Jeszcze nie odpowiadałam na te komentarze. W każdym razie naszego kota nie interesują rośliny w ogóle. Ciągle słyszę, że koty potrafią zjeść całego kwiatka, ale nasz w ogóle nie zwraca na nie uwagi 🙂