Obserwuję ten proces każdego roku. Kiedy przychodzi mroczny listopad, mój wewnętrzny kolorowy ptak odlatuje. Nie mam pojęcia dokąd, zakładam, że do krainy wiecznego lata.
Ze strychu wywlekam pudła pełne ciepłych, posępnych ubrań. Próżno tu szukać kolorów i deseni.
Dominuje kolor ciała, który wprost uwielbiam. Uważam, że wybornie komponuje się z czernią.
Jest trochę szarości, ciemna zieleń, z ekstrawagancji – brudny róż i jeden czerwony golf, który kupiłam w przypływie świątecznych emocji.
Smutny korowód wesołych sukienek letnich wędruje do pudła na zimę. Przyglądam się im lekko zdumiona, że oto bywałam drapieżną panterą czy wielobarwną papugą.
Jednocześnie wiem, że będę piszczeć na ich widok wraz z pierwszymi podrygami lata. Będę je mierzyć, wprost z pudła, pachnące obumarłym powietrzem, kurzem i zimą.
Tak samo robię teraz ze swetrami. Piorę, układam na tekstylnej półce, zachwycam się tym, że pasują do wszystkiego w każdej konfiguracji.
Z rozkoszą gubię się w przydużych rozmiarach, nie przejmuję gładką skórą ani płaskim dekoltem.
I jeżeli cokolwiek wydaje mi się łatwiejsze w listopadzie niż w czerwcu, to z pewnością ubieranie się.
płaszcz – Kiomi via Zalando (sprzed trzech lat) | top – Angels of Rock (drogi, ale świetnie się pierze, nosi, szyty w Polsce) | spodnie – Reserved | buty – Venezia | okulary – Ray Ban
3 komentarze
Swetry, trzewiki, krótkie trapezowe spódniczki, grube rajstopy… To mój sposób na jesień. Dodatkowo długi płaszcz i szeroki, ciepły szal. Czasami beret. 🙂
Gdybyś napisała post o – za przeproszeniem – kupie gnoju, to i tak bym się zachwycała Twoim słownictwem i tym, jak te literki bosko u Ciebie płyną
Wszystkie stylizacje jesienne mają w sobie urok, i te bardziej posępne i te wyglądające jak z cyrku… 😀