Stała przed wejściem do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Dwa dni temu zdawała egzaminy na wymarzoną psychologię. Poszło jej dobrze. Jednak niewystarczająco dobrze, bo o jedno miejsce starało się dziesięć osób. Wpatrywała się uporczywie w listę przyjętych, jakby jej nazwisko miało się tam nagle pojawić w jakiś cudowny sposób. Lista była bezlitosna.
I tak oto stała przed wejściem na uniwersytet, który zatrzasnął się przed jej marzeniami. W obcym mieście. Całkiem sama. Setki kilometrów od rodzinnego miasta, do którego już nigdy nie chciała wrócić. Do małej walizki zapakowała cały swój dobytek. Nic więcej nie posiadała.
Nie miała dokąd pójść. Nie miała dokąd wracać. Nie miała nikogo.
Po Alejach Racławickich mknęło wartko życie. Z drzew w Parku Saskim spływało złote jesienne słońce. Świat nie miał pojęcia o potwornie samotnej dziewczynie, której właśnie załamało się życie na uniwersyteckich schodach.
Otarła mknącą po policzku łzę. Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Na skrawku papieru były napisane trzy słowa „Nałęczów. Matka Ilona”.
***
Miała tylko dwa latka, ale pamięta ten dzień zadziwiająco wyraźnie. Tata przyjechał Warszawą, pożyczoną od kolegi, na głowie miał zabawną, szpiczastą czapkę. Biegła do niego w błękitnej sukience do kolan, z granatową aksamitką wokół szyi. Tata złapał ją w objęcia, przytulił mocno i na zawsze zabrał z domu, w którym nie działo się dobrze. Mama kochała ją jakąś dziwaczną, niefrasobliwą miłością, zaniedbującą córkę do granic możliwości.
Jednak właśnie nadeszły najcudowniejsze lata jej życia, które miała spędzić na katowickim Wełnowcu, w niewielkim familoku. Tu z ekipą osiedlowych urwisów będą kraść jabłka, wysypywać piasek na wycieraczkę wrednego sąsiada, a wieczorami blokowisko wypełni się nawoływaniem matek „Achim, do dom!”.
Jej mama nigdy nie wyjrzy przez okno i nie zawoła „Olunia, do dom!”. Mama wypadła z jej życia jak wyrwana z książki strona. Tej strony będzie jej boleśnie brakować całe życie…
Ale teraz był Tata. Na nim świat zaczynał się i kończył. Uwielbiała go. Odbierał ją ze szkoły o 17.00. Najszybciej, jak mógł, ale i tak była ostatnim dzieckiem w ogromnym gmachu Tysiąclatki.
Czekała na niego w przewiązce z nosem przyklejonym do szyby. Panie sprzątaczki uspokajały ją „zaraz tatuś przyjdzie”. Kiedy jego postać wydzierała się z mroku, skakała z radości. A potem kiedy tata nauczył ją, jak tramwajem przejechać trzy przystanki z Tysiąclatki na Wełnowiec, wracała do domu sama. Na jej szyi kołysał się ogromny klucz, zawieszony na sznurku, tak żeby nie mogła go zgubić, na plecach dźwigała wielki tornister. Otwierała drzwi. Szła do kuchni. Wyjmowała z lodówki jajko. Sprytnie oddzielała żółtko od białka. Do kubka z żółtkiem wsypywała dwie łyżeczki cukru i mieszała.
Nigdy nie starczało jej siły, żeby ubić puszysty kogel-mogel. Z wodnistą, słodką mazią w kubku, siadała na parapecie i czekała aż malutka sylwetka taty zamajaczy na horyzoncie. Czasem dzwoniła do przyjaciółki Beatki, mieszkającej dwa piętra niżej. To tata – złota rączka, pociągnął kabel tak, że dziewczynki miały prywatną linię telefoniczną i mogły ze sobą zawsze porozmawiać.
Jechali z tatą pociągiem na wakacje do Żegiestowa. Mogła trzymać go za rękę, miała go dla siebie, siedział obok. Jej tata, jej cały świat.
Nie wiedziała, że to będzie pociąg do innego życia, bo tata pozna w nim kobietę, która sprawi, że znowu stanie się wystraszoną dwulatką, a jej dom, najbezpieczniejsze miejsce na świecie, siedliskiem awantur, z którego będzie w nieskończoność uciekać.
***
W szkole podstawowej pierwszy raz dotarły do niej szepty „ona nie ma mamy”.
Dlaczego ma tak dziwacznie obcięte włosy? Bo nie ma mamy.
Dlaczego jest tak śmiesznie ubrana? Bo nie ma mamy.
W dolnej kieszonce tornistra schowany był malutki notesik. Karteczki wymazane na czarno gwałtownym ruchem, zza kredki wyłaniające się zdanie „dziś Ninka powiedziała mi, że nie mam mamy”. I na różowo „dziś Kasia powiedziała, że jestem jej przyjaciółką”.
Za mamą tęskniła, o mamie marzyła, posiadanie mamy stało się jej obsesją.
Dlatego grzała się chętnie w blasku rodzin przyjaciółek. Uwielbiała odwiedzać te domy, gdzie szczęśliwe rodziny jadły razem kolację, a mamy robiły córkom fantazyjne fryzury. Może kiedyś i ona będzie miała taką rodzinę, może…
Kompleks nieposiadania mamy przeradzał się powoli w ropiejący wrzód. Wrzód nagminnego braku poczucia bezpieczeństwa, braku dobrego słowa, niskiego poczucia własnej wartości, nieustannego upokorzenia.
Po latach wrzód pękł. Postanowiła odnaleźć swoją mamę.
Leżąc nocą w łóżku, wyobrażała sobie, jak ją odnajduje, a jej życie staje się bajeczną idyllą.
Droga do idylli wiodła przez ponurą klatkę schodową. Z czeluści ciemnego mieszkania wyłoniła się okrutnie pokiereszowana przez życie, filigranowa kobieta. Poznała ją po oczach. Wielkich brązowych oczach, które znała tylko ze zdjęć i mglistych wspomnień.
Znalazła swoją mamę. W sekrecie odwiedzała ją przez rok. „Oluniu, zjesz parówkę?” – słyszała zawsze od progu.
Potem macocha znalazła pamiętnik. Wybuchła piekielna jatka.
Postanowiła, że ucieknie z tego znienawidzonego miasta. Jak najdalej. I że już nigdy tu nie wróci.
***
Stała teraz przed gmachem KUL-u, dzierżąc w dłoni karteczkę z trzema słowami „Nałęczów. Matka Ilona”.
Kiedy jeszcze mieszkała w Katowicach, pod łóżkiem miała spakowaną malutką walizkę, na wypadek, gdyby już całkiem nie wytrzymała. Miała uciec do sióstr Urszulanek, które znała i które zawsze okazywały jej życzliwość.
W samotności i nieszczęściu uciekała do katedry Chrystusa Króla. Po prawej stronie był ołtarzyk z obrazem Matki Boskiej. Wczesnym rankiem katedra była pusta. Po świątyni niósł się szloch małej dziewczynki, szepczącej słowa Psalmu V, na którym kiedyś przypadkowo otworzyła Biblię i który przywarł do niej na resztę życia:
Usłysz, Panie, moje słowa, zwróć na mój jęk uwagę, natęż słuch na głos mojej modlitwy.
Od jednej z ukochanych Urszulanek dostała karteczkę z kontaktem do Matki Ilony „jeśli w tym Lublinie coś ci nie pójdzie, w Nałęczowie poszukaj klasztoru, powiedz, że ja cię przysyłałam, tam znajdziesz pomoc”. Gdzie był ten Nałęczów? Nie miała pojęcia. Z pociągu wysiadła w szczerym polu. Przerdzewiała tabliczka informowała, że oto jest na miejscu, jednak do miasta były kilometry. Jakiś dobry człowiek zaoferował jej pomoc. Tak oto z wielkich Katowic dotarła do centrum małego Nałęczowa na furmance pełnej siana. Wlekąc za sobą malutką walizkę z całym dobytkiem, zapukała do furty klasztornej. Po raz pierwszy opowiedziała komuś całe swoje życie. Długo z Matką Iloną płakały. A potem na to płótno smutnego szarego życia, ktoś postanowił w końcu wylać wiadro ciepłych barw. Zaczęło się od malutkiego pokoiku w klasztorze, z którego było wyjście na ogród. Codziennie rano na nocnym stoliku leżało kilka monet od matki Ilony „na lody nałęczowskie”. Z pomocą sióstr znalazło się też miejsce na uniwersytecie. Co prawda nie na wymarzonej psychologii, ale to już nie miało większego znaczenia. Szkoda, że nie mogła wtedy wiedzieć, że trójka z piątki jej dzieci, wybierze, dostanie się i skończy psychologię na tej samej uczelni. Ale to dopiero za kilkadziesiąt lat. Tymczasem w kolejce do dziekanatu zobaczyła pewnego chłopaka…
***
Miał wspaniałą gęstą czuprynę, a ona miała taką słabość do gęstych włosów… Przez chwilę udawała dziewczynę z wielkiego miasta, on nie chwalił się, że jest z biednej wsi. A potem okazało się, że są pokaleczonymi przez życie dzieciakami i chcą tylko trochę akceptacji i miłości.
Tadek miał motor. Emzetkę 250. Tym motorem gonili wspólnie Papieża po całej Polsce podczas pielgrzymki w 1983 i tym motorem odwoził Olę do akademika po randkach. Którejś nocy obudził ją straszny sen. Tadek pędził w nim motorem bez kasku i zginął w wypadku. Postawiła na nogi cały akademik. Obudziła stróża. W desperacji kazała mu zadzwonić do akademika męskiego i dowiedzieć się, czy student pierwszego roku Tadeusz, wrócił na noc. Po kilku minutach nieznośnego oczekiwania, stróż odłożył słuchawkę i spokojnie oznajmił, że student Tadeusz cały i zdrowi smacznie śpi. Byli nierozłączni. Na uniwersyteckiej tablicy informacyjnej regularnie pojawiała się kartka „Czy ktoś widział moją Olę? Tadek”. Po chwili pojawiały się odpowiedzi „15 minut temu widziana na stołówce, o 12.30 była pod dziekanatem, siedzi na ławce na dziedzińcu”.
Ślub był nadzwyczaj skromny. Ona w sukience z komisu w przyciasnych butach, zdobytych cudem przez narzeczonego. On w nieforemnym garniturze z przydługimi rękawami. Mały poczęstunek dla gości w salkach pod kościołem. Z rodziny Oli na ślub nie przyjechał nikt. Kolejne upokorzenie już nie bolało. Miała przy sobie kochającego męża. A w kwietniu, kiedy na świat przyszła ich pierwsza córka, miała już wszystko, o czym obsesyjnie marzyła od dziecka – kochającą rodzinę.
***
O tym, jak się rodziło w tamtych czasach i jak wyglądały porodówki, można by napisać osobną książkę. Impertynenckie położne, zwracające się po pacjentek w trzeciej osobie „niech zdejmie majtki, niech położy poły się na boku, niech rozłoży nogi”. Aż chciało się powtórzyć za Danutą Szaflarską „niech się pocałuję w dupę”. Porodówki, na których każdy był persona non grata, zwłaszcza mężowie rodzących, bo jak to tak?! Facet?! Na porodówce. Zwykły facet nie, ale lekarz owszem. Zdesperowany Tadek czekał przed szpitalem na wieści od ukochanej żony. Urodziła?! Czy dobrze się czuje?! Czy dziecko zdrowe? Jednak ze szczelnie zatrzaśniętego przed mężowskim wścibstwem oddziału, nie wydobywała się ani kropla informacji. W końcu chwycił za przypadkowy kitel lekarski i przebraniu lekarza wparował na porodówkę. Nie był to jednak amerykański film sensacyjny, ale PRL-owska tragikomedia o życiu szarego obywatela, więc tuż przy windzie został schwytany i wyrzucony na bruk. Kilka dni później byli już w trójkę w malutkim, zimnym wynajmowanym pokoju, gdzie niemożliwością było wypranie i wysuszenie dziesiątek mokrych pieluch tetrowych. Po szpitalnej gehennie te cztery biedne ściany zdawały się rajem. Zakopała się pod kołdrą z ciepłym noworodkiem. Pachnieli sobą nawzajem. Nie miała pojęcia o istnieniu tak silnej miłości. Jaką będzie mamą? Nie wiedziała, ale jedno było pewne – będzie starannie czesać córkę, będą jeść wspólne kolacje, nikt w szkole nie wytknie jej palcem, że nie ma matki.
Z kartą MM – Młode Małżeństwo dostali przydział na komplet pościeli, ręczników, pieluch oraz maszynę do szycia Łucznik, na której Ola szyje po dziś dzień. Kiedyś ubranka dla dzieci, dziś drobne przeróbki dla wnuczków.
***
Na zdjęciu z Bieszczad są wszyscy oprócz Taty, bo Tata robi zdjęcie. Jest Mama, zawsze stylowa z fantazyjną fryzurą. Na kolanach trzyma malutkiego Jędrka, jeszcze go karmi. Dwadzieścia parę lat później odwiedzi go w Berlinie, gdzie będzie pracował. Opowie jej o swojej pracy. Bardzo skomplikowanej, ona będzie kiwać głową ze zrozumieniem, a potem będzie szperać w internecie, żeby zrozumieć, czym właściwie zajmuje się jej syn. Ślicznotka o białych włosach, która obejmuje ją za szyję, to Marysia. Dziewczynka, która niczego się nie boi, skacze z drzew, na nartach jeździ na krechę i tylko ją zabierze sprzed domu helikopter pogotowia ratunkowego. Chłopczyk o równie białych włosach, który wygląda jak jej brat bliźniak to Kuba. Któregoś dnia powie pani przedszkolance, że w przedszkolu marnuje czas, nie może sobie na to pozwolić, bo w domu ma mnóstwo roboty. Faktycznie, demontuje wszystkie silniki i silniczki. Kilkadziesiąt lat później będzie pionierem na rynku dronów. Chłopczyk o ciemnych włosach to Piotruś. Ponieważ jako jedyny w rodzinie ma ciemne włosy, ma też wątpliwości co do swojego pochodzenia. Kiedy rodzice powiedzą mu, że był adoptowany?! Bo był, to pewne. Biorąc pod uwagę, jak tańczy, jego ojcem jest sam Michael Jackson.
Obrażona nastolatka w rogu zdjęcia to Sara. Nikt jej nie rozumie. Świat jej nie rozumie. Rodzice jej nie rozumieją. Kiedyś zostanie blogerką i opisze historię swojej Mamy, ale nikt nie może o tym wiedzieć, bo jeszcze nie ma ani internetu, ani słowa „blog”.
***
W trzydziestą rocznicę ślubu Moi Rodzice odwiedzili Katowice. Demony zdawały się już spać snem wiecznym. Ich wątłe cienie przemykały po starych kątach, ale już nie straszyły. Wczesnym rankiem w katedrze Chrystusa Króla panowała ta sama cisza, co kilkadziesiąt lat temu.
Po prawej stronie z obrazu na ołtarzu spoglądała na nich Matka Boska. Mama złożyła u jej stóp bukiet trzydziestu róż.
Wyszli z Katedry. Na Katowice wylewały się strugi porannego ostrego światła.
Szloch małej dziewczynki ustał.
*O CYKLU ZWYCZAJNE DZIEWCZYNY:
Chciałbym, żebyście na to słowo „zwyczajne”, tak niepopularne w ostatnim czasie, przekornie zarzuciły woal wyjątkowości.
Świat chce żebyśmy były idealne. Powinnyśmy mieć idealne figury, kariery, twarze, życiorysy, a na koniec przepuścić wszystko przez Photoshopa. Dla pewności.
W efekcie jesteśmy zakompleksione i niedowartościowane.
To brzmi jak frazes, ale nowym cyklem chcę Wam pokazać, że jesteście wyjątkowe. Takie jakie jesteście. Ze swoimi wadami, niedoskonałościami, słabościami.
Że to dobrze, że nie zjechałyśmy z jednej linii produkcyjnej. Że mamy inne twarze i inne życiorysy.
Mój pomysł przychodził na świat powoli przez ostatnie lata, jako wyraz buntu na pozornie idealny świat przedstawiony social mediów, reklam, magazynów.
Sesją zdjęciową, którą wykonamy wspólnie z mężem, chcę Wam udowodnić, że każda z nas może wyłonić się z instagramowej piany jak Afrodyta, wystarczy dobry fotograf, odpowiednie światło i zmysłowa poza.
Patronami cyklu Zwyczajne Dziewczyny są firmy APART i PIXBOOK.
Patronem cyklu ZWYCZAJNE DZIEWCZYNY jest marka PIXBOOK. Każda z bohaterek otrzymuje w prezencie swoją fotoksiążkę ze zdjęciami z sesji, a ja cieszę się jak dziecko, że mogę im stworzyć taką pamiątkę.
Ponownie więc i dla Was mam kod rabatowy na fotoksiążkę ? Format A4 pion 40 stron zamówicie za 28 zł z hasłem ALEKSANDRA (cena standardowa to 48 zł). Kod jest ważny do końca marca 2018.
KIM SĄ ZWYCZAJNE DZIEWCZYNY?
Joanna – Życie jest za słabe, żeby pić słabą kawę.
Agnieszka – Żyję z całych sił.
Magda – Znalazłam w życiu miłość bezwarunkową.
Maria – Wielka Tajemnica.
Ola – We travel not tu escape life, but for life not to escape us.
113 komentarzy
Fantastyczne pióro!!!!! Powinnaś pisać książki…Czytałam z zachwytem 🙂
Dziękuję! <3
Ach! Wiedziałam! Rozpoznałam! Takie jesteście podobne! Piękne kobiety! Nie będę komentować historii, bo wszystko brzmi zbyt banalnie, ale cieszę się, że dorosłe życie ułożyło się Mamie szczęśliwie. Dzielna kobieta! Moja Mama też miała trudne dzieciństwo i również była dzielna i pracowita, robiła najpiękniejsze swetry na świecie! Nie żyje już od 10 lat… ? Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet dla Was!
Przepraszam nie mam słów, ale dziękuję Ci za dobre słowa <3
Oj Sara. Piękna ta historia. Drżą mi ręce. Chciałam sobie przeczytać cichaczem w robocie i musiałam spylać do łazienki bo się uryczalam nad tą małą dziewczynką… grunt, że znalazła szczęście i została wspaniałą matką! Uściski najszczersze, najczulsze dla mamusi❤️
<3
Sara, historia Twojej mamy poruszyła mnie doszczętnie. Nie mam słów, siedzę i łzy same mi lecą. Serce pęka, rozum nie pojmuje. Cudowna Kobieta, bez wątpienia.Wszystkiego co najlepsze dla Niej, dla Was.
O mamo, dziękujemy za takie dobre słowa <3
No ja płaczę. Dzięki, Sara.
Piękne.
Dziękuję!
Jeju…brak słów. Ludziom się wydaje, że jak ktoś ma piękną rodzinę, dom, jest człowiekiem sukcesu to, że to przyszło samo, bez trudu. Głębokie pokłony dla Mamy za wytrwałość, siłę ducha i ogromne pokłady miłości, które wręcz z niej biją. Saro, jej historia to materiał na książkę!!!
Tak bardzo mądrze napisałaś, tak często nie wiem co jest pod powłoką, nie mamy pojęcia o tym co było.
Dziękuję <3
Wszystkie posty o „zwyczajnych” dziewczynach mają moc, jednak ten… Łzy wzruszenia nie chcą przestać płynąć. Dałaś mamie cudowny prezent.
Dziękuję <3
Przepiękna historia, daje nadzieję 🙂
Przeczytałam ten tekst o Twojej mamie,i łzy kilkakrotnie cisnely mi się do oczu,nie mogłam sobie na nie pozwolić,bo jestem w pracy.Cieszę się,że po tym ciężkim dzieciństwie,jakie miała,szczęśliwie ułożyli jej się życie.P.S.Saro jesteś bardzo podobna do swojej mamy?pozdrawiam ciepło
Saro, brak mi słów… to jest piękne.
Pięknie spisana historia!
Należe do tych „twardych”…ale po tym tekście uroniłam łze.
Przepiękny tekst! Mama na pewno jest z Ciebie bardzo dumna. Podziwiam takie kobiety jak ona. Imponująca siła w cudownym, pełnym elegancji i wdzięku opakowaniu!:)
To kwintesencja Mojej Mamy, choć wiem, że jej ciężko w to uwierzyć <3
Ach Saro, autentycznie się wzruszyłam( mimo niesprzyjających okoliczności-czytam w pracy…)
Cudownie piszesz, musisz( żądam kategorycznie )napisać ksiązkę.
Serdecznie Cię pozdrawiam i Twoja Mame również, właśnie z Katowic
Coraz poważniej to rozważam, dziękuję!
To niezwykłe jak człowiek jest mały i rodzice robią wszystko byśmy mieli radosne, kolorowe dzieciństwo. Potem dorastamy, rozmowy stają się poważne i nagle dociera do nas, że zupełnie poważnie mamy przed sobą kogoś wielkiego i silnego. Delikatną kobietę, która zdołała udźwignąć więcej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić i to w realiach, których serio nie umiemy sobie wyobrazić (nawet jeśli troszkę je pamietamy). Pozdrawiam bardzo serdecznie.
O tak, bardzo dobrze to ujęłaś <3
Cudowna Mama, niezwykły tekst. Gratuluję z całego serca, mamie-córki, córce-mamy.
Och, dziękujemy <3
Popłakałam się gdy zrozumiałam te słowa.
<3
Och, Saro! Dziękuję za tę historię. Wielkie wzruszenie. Piękne owoce życia, z życia które nie miało równego startu. Pozdrawiam z całego serca.
Jak ładnie to powiedziałaś, dziękuję <3
Popłakałam się.
<3
Wszystkiego najlepszego dla wspaniałych, silnych kobiet!!!
Dziękujemy!
Sara, Ty to zawsze umiesz łzy wycisnąć. a miałam dziś mieć pancerny biczfejs
Pancerny biczfejs <3
Przepiękna historia. Po lekturze jest niezmiernie wzruszona. Masz w sobie talent do lekkiego pióra. Czytalabym książki spod Twojej ręki. Pięknie.
Mama niesamowita <3
Dziękuję!
Od razu było wiadomo o kim będzie 😉 JESTEŚ bardzo podobna do mamy. Pozdrawiam.
Dziękuję!
Jadę pociągiem po pięknej Italii. Przeczytałam wszystkie zwykłe historie i rycze a Ci wszyscy Włosi się na mnie gapią…
Och <3 Dziękuję!
Czekam na książkę.
A jednak można. Odrzucenie w dzieciństwie zamienić w czułość do swoich dzieci. Niskie poczucie wartości w klasę i niewymuszony wdzięk. Niemiłość w Miłość. Pan Bóg musiał tu włożyć swoje trzy grosze ? No i ta Twoja Mama. Cudowny Człowiek. Niewątpliwie inspiruje!
Myślę, że wymaga to niesamowitej siły, ale można <3
Jezu. Sara, to jest ogromne.
Ojcze Rafale, nie miałam pojęcia, że Ojciec tu zagląda <3 Jak mi miło, dziękuję!!
dziekuje za ten tekst
<3
Saro, dotykasz swoim pisaniem bardzo szczególne miejsca w mojej pamięci i w moim sercu. To, jak piszesz jest niezwykłe. Zrób coś z tym.
Coraz poważniej myślę, żeby coś z tym zrobić, dziękuję <3
Saro! Jak możesz nam, swoim czytelniczkom, to robić!?! Całą drogę z pracy przeszlochałam.
Bardzo smutna i wzruszająca jest historia Twojej mamy, z jakże pięknym, szczęśliwym zakończeniem.
Przepraszam i dziękuję! 😀
Stoję na przystanku z gulą w gardle i mokrymi oczami. Na szczęście to historia z pięknym, szczęśliwym zakończeniem. 🙂
Na szczęście <3
Uwielbiam ten cykl wpisów. Pokazujesz w nim, że zawsze można! A dzisiejszy wpis powalił mnie na łopatki… Bardzo wzruszający i piękny!! Saro, ja też żądam książki!!! Pozdrawiam Ciebie i Twoją cudowną Mamę <3
Dziękuję! Myślę o książce coraz poważniej <3
Cześć,
Mieszkałam u Urszulanek na studiach. Siostry wymiatają 🙂
A Twoja mama wymiata jeszcze bardziej. Pozdrów ja serdecznie od czytelniczek!
Pozdrawiam,
Kasia
Dziękuję, pozdrowię!
Genialnie napisane, to raz. Dwa, dobry reżyser mógłby się inspirować. Po trzecie – tak, też płakałam. Coś niebywałego!
Och, nie wiem co powiedzieć, dziękuję!
Pani Saro, proszę szczególnie mocno uścisnąć Panią Olę. Pięknie opisana piękna, choć trudna, historia. Wszystkiego najlepszego i dla Pani Oli, i dla Pani!
Dziękujemy!!
Przepiekna i wzruszajaca historia. Tak cudownie piszesz. Dziekuje
I ja dziękuję!
Tez nie mialam mamy , nie mialam tez taty. Moi rodzice pili I zyli w swoim swiecie, zapominajac na zawsze , ze maja trojke drobiazgu do wychowania. Jak czytam o Twojej kochanej Mamie, to czytam o sobie .
Tak bardzo współczuję i podziwiam <3
Sara, dobrze zrozumiałam – ty jesteś najstarsza z rodzeństwa? Ta historia jest taka piękna, że nadaje się scenariusz filmu! W ogóle tak pięknie piszesz o prostym, szarym życiu… o przemijaniu i o strachu. Wiesz ja nawet nie wiem od kiedy cię czytam, tak jakby „od wczoraj”, chyba przez zdjęcie na Zeberce. Pisałaś, że nie ma ci kto robić zdjęć, że wychodzisz na spacer z dziewczynkami i kładziesz aparat z samowyzwalaczem na śmietniku haha, potem twoje odjazdowe stylizacje i zasłanianie „brzucha”… byłam wtedy zwykłą dziewczyną, a teraz jestem żoną i matką dwóch synów! i chociaż widzę, że czas mi ucieka przez palce to dajesz mi nadzieję, że życie dopiero przede mną:) i często wracam do twojego tekstu „kochana zmęczona mamo..” i polecam twoje teksty szwagierce i teściowej, nawet mój mąż cię zna jako „ta od kawału o drogim maśle” hah pozdrawiam, Angelina.
O rety jak miło <3 Pamiętam te czasy!
Dziękuję Ci <3
Tak, ja jestem najstarsza :))
No to sobie popłakałam… pieknie piszesz.
<3
Bardzo wzruszający tekst. Niezwykły. Popłakałam się przy nim okrutnie w ten sobotni poranek. Uwielbiam Twój sposób pisania i to, jak potrafisz dotrzeć do moich emocji. Pozdrawiam serdecznie, uściski dla dzielnej Mamy <3
Dziękuję bardzo za tyle ciepłych słów <3
Pięknie opowiedziana smutna historia z dobrym zakończeniem. Naprawdę powinnas pisać książki, twój styl pisania pochłania się w chwilę.
Powiem szczerze, że po raz pierwszy myślę, że mogłabym napisać książkę – o Rodzicach właśnie.
Piękna opowieść i bardzo dobre, klasyczne zdjęcia. aż miło patrzeć na wykorzystane światło.
Bardzo dziękujemy <3
Duma rozpiera <3 Zwyczajne dziewczyny, prawdziwe historie, niewymyślone smutki.
Jak ładnie to napisałaś, dziękuję <3
Płaczę…. Moje serce pęka a potem goi się dzięki sile miłości i nadziei….
Mogę powiedzieć tylko tyle – biegnij prędko i ucałuj swoją Wspaniałą Mamę!
Dziękuję, tak zrobię!
Cudowna, wzruszająca historia, Saro! Czy mogłabyś zdradzić, co to za piosenka leci w tle filmu? 😉
Zapytam męża i dam znać!
Rany, Sara jak Ty piszesz! Leżę właśnie w szpitalnym łóżku, z nowonarodzonym synem, który jak się okazało jest typem nieodkladalnym, więc już druga zarwana noc za mną, ale teraz akurat zasnął, zasnął! a ja zamiast wykorzystać chwilę na sen, czytam! Oderwać się nie mogę, chociaż niektóre słowa czytam dwa razy, bo oczy jednak się kleją. A na koniec okazuje się, że to historia Twojej Mamy. Coś pięknego! Dziękuję.
O rety gratulacje!!
Dziękuję i pozdrawiam Was bardzo ciepło!
Cudownie, że wrażliwość Twojej Mamy została ocalona…Piękna, silna, ciepła…wspaniała!!!
<3
fajny i bardzo staranny wpis
Pozdrawiam https://www.wolfiepoli.com/
Saro, niesamowity tekst…
Wzruszyłam się bardzo bo to często historia wielu z nas….
Gorące pozdrowienia dla Pani Oli i Pana Tadeusza .
Dziękuję, przekażę!
Sara, przez Ciebie cała się rozmazałam!!! I jak ja teraz wyglądam ;)!!!
Niezwykle wzruszająca historia. Twoja Mama jest niezwykłą kobietą. A Ty… jesteś bardzo do Niej podobna :).
Przepraszam i dziękuję 😀
Śliczne, Sara.
Dziękuję!
No i co narobiłaś? Jak ja pójdę taka uryczana do roboty?
Myślę, że takie historie ma więcej dziewczyn wokół siebie, tylko „się nie chce pamiętać”, bo teraz w modzie glam i stajl!
Dużo zdrowia i miłości dla Was!
Dlatego ja zawsze mówię, że KAŻDY dźwiga jakąś historię, którą można opisać.
Dziękuję!
Piękne,popłakałam się jak mała dziewczynka..
<3
O życie!!! Okrutne i cudowane zarazem !!! Piękny poruszajacy wpis…
Dziękuję Kasiu!
Po pierwsze – ale mnie załatwiłaś! Siedzę w pracy i płaczę! Po drugie – historia, choć trudna to piękna…Po trzecie – czekam na książkę – z wielką przyjemnością przeczytałabym „coś dłuższego” z pod Twojego pióra 🙂
wzruszajace! bardzo piekny wpis!
pozdrawiam https://www.wolfiepoli.com/
Sara, dziękuję Ci za ten cykl. Pomaga mi spojrzeć na swoje życie z dystansem. Bez porównywania się do innych, bo zawsze znajdzie się ktoś obok nas, któremu 'lepiej się powiodło’ w jakiejś dziedzinie życia. Świat dookoła krzyczy, że mamy być najlepsi, że bycie średniakiem jest do bani. Dzięki twoim wpisom uczę się, że nie muszę być najlepsza, najzdolniejsza żeby być wartościowa. Dziękuję <3
Olu, uwierz, że ja też mam z tym problem. Co moment łapię się na tym, że porównuję się do innych, że ciągle jestem niewystarczająco dobra, że jestem, jak piszesz – średniakiem. Nienawidzę, kiedy mam takie dni.
Sama wtedy muszę sporowadzać się na ziemię.
Ale tekst ! Ciary mam! Piękna historia, uwielbiam Twoje teksty !!!
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w jaki sposób trafiłam na pani bloga, ale sposób, w jaki opisuje pani relacje z bliskimi, pani podejście do życia, klasa i smak są niesamowite i sprawiły, że chcę zostać na dłużej. Bardzo wciągający wpis, aż trudno uwierzyć, że to samo życie napisało taki scenariusz. Wszystkiego dobrego dla pani i pani mamy! 🙂
Piekna historia! Uwielbiam Twoje teksty!Pozdrawiam z Berlina!
Czytałam i płakałam. Pięknie, ale i smutne. Najgorsze jest to, że PRLu już nie ma, dawne czasy się skończyły, a wiele dzieci nadal jest tak okrutnie doświadczane przez swoją rodzinę.
Uwielbiam Twoje pióro.
Ale pięknie napisane… Mam zaciśnięte gardło i łzy w oczach. I w ogóle nie mogę się uspokoić!
Cudowna historia, cudowni bohaterowie.
Wszystkiego najwspanialszego dla Was wszystkich!
Trafiłam tu przypadkiem, szukając… przepisu na ciasto pomarańczowe teściowej 😉 I totalnie zakochałam się w tej historii <3 Jest piękna i pełna ciepła. I wspaniale opowiedziana. A czytana w czasach pandemii jakoś pozwala wierzyć, że jeszcze będzie dobrze. Dziękuję!
Fantastyczny tekst, wzruszający, łzy się leją.Gratuluję
Pięknie piszesz, smutne dzieciństwo Twojej mamy i cudowna historia miłości. Jak oni pięknie tańczą! Są cudni!